TELEFON OD ANIOŁA. Guillaume Musso. Читать онлайн. Newlib. NEWLIB.NET

Автор: Guillaume Musso
Издательство: OSDW Azymut
Серия:
Жанр произведения: Любовно-фантастические романы
Год издания: 0
isbn: 978-83-8215-138-1
Скачать книгу
do strefy odlotów, Jonathan trzymał rękę na ramieniu Charly’ego. Nienawidził lotnisk, zwłaszcza w tym okresie roku – Boże Narodzenie i lotniska kojarzyły mu się z ponurymi okolicznościami, w których dwa lata wcześniej dowiedział się o zdradzie żony – ale, zadowolony ze spotkania z synkiem, chwycił dziecko w pasie i podniósł.

      – Panino dla młodego człowieka, raz! – wykrzyknął, skręcając do kafeterii.

      Stoliki w Bramie do Nieba, największej kafeterii terminalu, ustawione były wokół atrium, pośrodku którego znajdowała się szeroka lada pełna specjalności kulinarnych z różnych krajów.

      Co mam wybrać, ciastko czekoladowe czy kawałek pizzy? – zastanawiała się Madeline, patrząc na bufet. To pewne, że najzdrowszy byłby jakiś owoc, ale była głodna jak wilk. Postawiła na tacy ciastko, lecz odłożyła je, gdy tylko odezwała się jej nowa komórkowa aplikacja Jiminy Cricket, podając liczbę kalorii. Zawiedziona, sięgnęła do wiklinowego kosza po jabłko, zamówiła herbatę z cytryną i podeszła do kasy.

      Ciabatta, pesto, plasterki suszonych pomidorów w oliwie, szynka parmeńska i mozzarella – Charly miał pełne usta śliny, kiedy patrzył na swoją włoską kanapkę. Od małego towarzyszył ojcu na zapleczach restauracji, co rozwinęło w nim zamiłowanie do smacznego jedzenia i ciekawość odkrywania nowych smaków.

      – Uważaj, nie wywróć jedzenia! – zwrócił mu uwagę Jonathan po zapłaceniu rachunku w kasie.

      Chłopczyk kiwnął głową i zacisnął rączki na brzegu tacy, starając się utrzymać w równowadze butelkę wody i kanapkę.

      W restauracji było pełno ludzi. Owalna sala miała przeszklone ściany, przez które rozciągał się widok bezpośrednio na pasy startowe.

      – Tatusiu, gdzie siadamy? – spytał Charly, czując się zagubiony pośród tłumu podróżnych.

      Jonathan popatrzył nerwowo na gęsty tłum przepychający się między krzesłami. Najwyraźniej nie było wolnych stolików. Jednak po chwili, jakby za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, zwolnił się stolik tuż przy szklanej ścianie.

      – Ster w prawo, majtku! – rzucił Jonathan, puszczając oko do syna.

      Kiedy przyspieszył kroku, zadzwoniła jego komórka. Zawahał się. Jedną ręką ciągnął walizkę na kółkach, w drugiej trzymał tacę z jedzeniem. Spróbował niezręcznie wydobyć aparat z kieszeni marynarki, ale…

      Ależ tłum! – zmartwiła się Madeline na widok przepełnionej restauracji. Chciała chwilę odpocząć przed lotem, a tu wszystkie stoliki zajęte!

      Aj! – prawie krzyknęła, kiedy jakaś nastolatka, nie zważając na nic i na nikogo, nastąpiła jej na nogę i nawet nie przeprosiła.

      Cholerna smarkata! – pomyślała, rzucając jej pełne nagany spojrzenie, na które dziewczyna odpowiedziała dyskretnie, acz jednoznacznie wystawionym w górę środkowym palcem. Madeline nie zdążyła się zdenerwować tym ordynarnym zachowaniem, bo w tej samej chwili zwolnił się stolik tuż przy szklanej ścianie. Przyspieszyła kroku, żeby zdobyć to cenne miejsce. Była zaledwie trzy metry od celu, kiedy z torebki dobiegł ją dźwięk wibrującej komórki. Och, nie teraz! – pomyślała. Postanowiła nie odbierać, ale potem zmieniła zdanie: to z pewnością Raphaël, który jej szuka. Niezręcznie chwyciła tacę jedną ręką i myśląc o tym, jak ciężki jest stojący na niej czajniczek z herbatą, zaczęła drugą grzebać w torebce między ogromnym pękiem kluczy, terminarzem i zaczętą powieścią. Zaczęła robić dziwne ruchy, żeby móc uchwycić telefon i podnieść go do ucha, kiedy…

      *

      Madeline i Jonathan wpadli na siebie z impetem. Wszystko, co stało na obydwu tacach – czajniczek z herbatą, jabłko, kanapka, butelka coca-coli, kieliszek wina – pofrunęło w powietrze i z hałasem spadło na podłogę.

      Przestraszony Charly upuścił swoją tacę i zaczął płakać.

      Co za kretynka! – zdenerwował się Jonathan, z trudem podnosząc się z posadzki.

      – Nie może pani uważać?! – krzyknął.

      Co za idiota! – zdenerwowała się Madeline, uświadamiając sobie, co się stało.

      – Bo to moja wina, tak?! To raczej pan powinien uważać! – wykrzyknęła, wiedząc, że najlepszą obroną jest atak. Podniosła z podłogi telefon, torebkę i klucze.

      Jonathan pochylił się ku przestraszonemu synkowi, żeby go uspokoić, i podniósł kanapkę w celofanowym opakowaniu, butelkę wody i swoją komórkę.

      – Ja pierwszy zauważyłem ten stolik! – oburzył się. – Już prawie siedzieliśmy, kiedy nagle zwaliła się pani na nas jak meteoryt z kosmosu…

      – Chyba pan żartuje?! To ja pierwsza go zauważyłam!

      Złość podkreśliła jej angielski akcent, do tej pory niezauważalny.

      – Tak czy inaczej, pani jest sama, a ja mam pod opieką dziecko.

      – Ładne mi usprawiedliwienie! Dlaczego niby fakt posiadania dzieciaka daje panu prawo atakowania mnie… I jeszcze zniszczył mi pan bluzkę! – dodała Madeline z żalem, zauważając z przodu wielką plamę z czerwonego wina.

      Speszony Jonathan pokręcił głową i wzniósł oczy do nieba. Chciał zaprotestować, ale Madeline była szybsza.

      – A poza tym wcale nie jestem sama! – wykrzyknęła, zauważając Raphaëla.

      Jonathan wzruszył ramionami i wziął Charly’ego za rączkę.

      – Chodź, pójdziemy gdzie indziej… Idiotka! – rzucił, wychodząc z restauracji.

      *

      Samolot linii Delta, lot numer 4565 do San Francisco, wystartował z Nowego Jorku o siedemnastej. Jonathan tak się cieszył ze spotkania z synem, że czas minął mu bardzo szybko. Od chwili kiedy jego rodzice się rozeszli, Charly chorobliwie bał się latać samolotem. Nie był w stanie podróżować sam, nie umiał też zasnąć podczas lotu. Tak więc przez siedem godzin podróży ojciec z synem cały czas rozmawiali, opowiadając sobie różne śmieszne historie, a także obejrzeli po raz dwudziesty na ekranie laptopa Zakochanego kundla, delektując się lodami Häagen-Dazs w maleńkich pojemniczkach. Do takiego deseru mieli prawo tylko pasażerowie biznes class, ale wyrozumiała stewardesa, którą rozczuliła twarzyczka Charly’ego i niezręczny wdzięk jego tatusia, z prawdziwą przyjemnością złamała tę zasadę.

      Samolot linii Air France, lot numer 29, opuścił lotnisko JFK o wpół do szóstej. W ciszy i komforcie biznes class – Raphaël faktycznie nie robił niczego połowicznie – Madeline włączyła aparat fotograficzny i poszukała zdjęć z nowojorskiej eskapady. Przytuleni do siebie, z satysfakcją oglądali uwiecznione w aparacie cyfrowym chwile z tej prawie poślubnej podróży. Potem Raphaël zapadł w drzemkę, a Madeline obejrzała po raz dziesiąty wybraną z listy propozycji linii lotniczych starą komedię Lubitscha Sklep za rogiem.

      Dzięki różnicy czasu nie było nawet dziewiątej wieczór, kiedy samolot Jonathana dotarł do San Francisco.

      Wreszcie uspokojony Charly zasnął na rękach ojca, gdy tylko wyszli z samolotu. Jonathan zaczął wypatrywać swego przyjaciela Marcusa, z którym prowadził mały francuski bar w samym centrum North Beach. Marcus miał po nich wyjechać. Jonathan stanął na palcach, żeby spojrzeć ponad głowami ludzi.

      – No cóż, zdziwiłbym się, gdyby ten luzak zjawił się tu punktualnie! – mruknął.

      W końcu postanowił sprawdzić, może ma jakąś wiadomość od przyjaciela na komórce. Gdy tylko wyłączył tryb samolotowy, na ekranie pojawił się długi SMS.

      Witaj w Paryżu, kochanie! Mam nadzieję, że wypoczęłaś podczas lotu i