– Możesz mi powiedzieć, ty snobko, co to znaczy: „zbyt perfekcyjne”?
Juliane zaczęła się niezręcznie tłumaczyć:
– Chcę tylko powiedzieć, że zabrakło tu niespodzianki. Nowy Jork, Tiffany, przechadzka w prószącym śniegu, ślizgawka w Central Parku… To takie przewidywalne, takie banalne…
– O ile dobrze pamiętam, Wayne oświadczył ci się po wieczorze spędzonym na piciu w pubie. Był zalany w pestkę i zaraz po tym, jak wybełkotał słowa oświadczyn, musiał lecieć do toalety, żeby zwymiotować. Tak było? – odgryzła się Madeline.
– Dobra, wygrałaś! – Juliane się poddała.
Madeline się uśmiechnęła. Idąc wolnym krokiem, powoli zbliżała się do strefy odlotów, wypatrując w gęstym tłumie sylwetki Raphaëla. Był początek ferii bożonarodzeniowych i na lotnisku wrzało jak w ulu. Jedni jechali spędzić święta z rodziną, inni wybierali się na koniec świata, do ciepłych krajów, byle dalej od nowojorskiej słoty.
– Ale nie mówiłaś, co mu odpowiedziałaś – odezwała się Juliane.
– Chyba żartujesz?! Oczywiście, że powiedziałam: „Tak!”.
– Od razu się zgodziłaś? Nie podręczyłaś go trochę?
– Dlaczego miałabym go dręczyć? Juliane, mam prawie trzydzieści cztery lata! Nie wydaje ci się, że dość już się naczekałam? Kocham Raphaëla, spotykamy się od dwóch lat, chcemy mieć dziecko. Za kilka tygodni wprowadzimy się do domu, który wspólnie wybraliśmy. Po raz pierwszy w życiu czuję się naprawdę bezpiecznie. Jestem bardzo szczęśliwa.
– Mówisz tak, bo on stoi gdzieś obok, prawda?
– Ależ skąd! – Madeline się roześmiała. – Poszedł nadać bagaże. Mówię tak, ponieważ to właśnie myślę!
Przystanęła przed kioskiem z gazetami. Z tytułów w ciasno ułożonych czasopismach wynikało, że świat chyli się ku upadkowi i że od dawna żyjemy na kredyt zaciągnięty na poczet niepewnej przyszłości wobec kryzysu ekonomicznego, bezrobocia, skandali politycznych, desperacji ludzkiej i katastrof ekologicznych.
– Nie boisz się, że życie z Raphaëlem okaże się nudne? – nie dawała za wygraną Juliane.
– Nawet jeśli masz rację, to co z tego? – odrzekła Madeline. – Chcę mieć koło siebie kogoś solidnego, lojalnego, kogoś, komu mogę zaufać. Rzeczywistość jest niepewna, nie przynosi nam oparcia ani stabilizacji. Ja chcę mieć oparcie i stabilizację w domu, rozumiesz?
– Hm… – odchrząknęła Juliane.
– Nie ma żadnego „hm”, Juliane. Możesz zacząć szukać sukni dla druhny.
– Hm… – powtórzyła młoda Angielka, ale tym razem po to, aby zamaskować wzruszenie.
Madeline popatrzyła na zegarek. Za jej plecami szare samoloty oczekiwały w kolejce na pozwolenie startu.
– Dobra, idę, mój samolot startuje o wpół do szóstej, a mojego… męża jak nie ma, tak nie ma.
– Twojego przyszłego męża! – poprawiła ją z uśmiechem Juliane. – Kiedy znów przyjedziesz do mnie do Londynu? Może w ten weekend?
– Bardzo bym chciała, ale to niemożliwe. Wylądujemy w Paryżu bardzo wcześnie. Ledwo mi wystarczy czasu, żeby wpaść do domu, wziąć prysznic i zdążyć do pracy…
– Nie można powiedzieć, żebyś leniuchowała!
– Juliane, prowadzę kwiaciarnię! Boże Narodzenie to okres największych zamówień!
– Spróbuj przynajmniej przespać się w podróży.
– Na pewno tak zrobię! Zadzwonię do ciebie jutro! – obiecała przyjaciółce Madeline i rozłączyła się.
*
ON
– Nie upieraj się, Francesco! Nie ma mowy o żadnym spotkaniu!
– Jestem niecałe dwadzieścia metrów od ciebie, stoję pod ruchomymi schodami…
Jonathan zmarszczył brwi. Ze słuchawką przy uchu podszedł do balustrady i spojrzał w dół. Zobaczył młodą brunetkę o twarzy madonny, która mówiła coś do słuchawki, ściskając za rękę dziecko opatulone w za dużą budrysówkę. Kobieta miała długie włosy, dżinsy biodrówki, puchową, wciętą w talii kurtkę i markowe okulary przeciwsłoneczne w dużych oprawkach, skutecznie zasłaniających połowę twarzy.
Jonathan pomachał ręką w kierunku syna, który nieśmiało oddał mu pozdrowienie.
– Przyślij mi Charly’ego i spadaj! – warknął na nią.
Za każdym razem, kiedy widział byłą żonę, cierpiał i ogarniała go złość. Nie umiał opanować tych uczuć. Patrzył teraz na nią posępnie, wściekły z bezsilności.
– Nie wolno ci tak do mnie mówić! – zaprotestowała kobieta. Mówiła z lekkim włoskim akcentem.
– Nie waż się mnie pouczać! Wybrałaś i teraz ponosisz konsekwencje tego wyboru! – wybuchnął Jonathan do słuchawki. – Zdradziłaś swoją rodzinę, Francesco! Zdradziłaś mnie, zdradziłaś Charly’ego!
– Charly’ego do tego nie mieszaj!
– Jak mam go nie mieszać? Przecież to on cierpi najbardziej! To przez twoje wygłupy widzi ojca tylko kilka tygodni w roku!
– Tak mi przyk…
– A samolot? – przerwał jej podniesionym głosem. – Mam ci przypomnieć, dlaczego Charly boi się sam lecieć samolotem, przez co muszę telepać się przez cały kraj samochodem za każdym razem, kiedy on ma ferie szkolne?
– To nie nasza wina, Jonathanie… Takie jest życie. Jesteśmy dorośli, ty i ja. To nie jest tak, że z jednej strony jestem ja, ta zła, a z drugiej ty, ten dobry.
– Sędzia był innego zdania… – zauważył Jonathan, nagle zmęczony. Rozwód orzeczono z winy jego byłej żony.
Zamyślony, popatrzył na pas startowy. Było dopiero wpół do piątej, a już zapadał zmrok. Na oświetlonym asfalcie długa kolejka wielkich odrzutowców czekała na znak z wieży kontrolnej, żeby unieść się w powietrze i polecieć do Barcelony, Hongkongu, Sydney, Paryża…
– Skończmy tę rozmowę – powiedział. – Szkoła zaczyna się trzeciego stycznia, więc przywiozę ci Charly’ego dzień wcześniej.
– Dobrze – odrzekła Francesca. – Ostatnia rzecz: kupiłam mu komórkę. Chcę być z nim cały czas w kontakcie.
– Chyba żartujesz! – zaprotestował Jonathan. – Ma dopiero siedem lat, jest za mały na telefon.
– To kwestia dyskusyjna – rzuciła Francesca.
– Jeśli to sprawa sporna, to nie powinnaś sama decydować. Może później, a na razie zabieraj ze sobą tę komórkę i wyślij wreszcie dziecko do mnie!
– Niech będzie, jak chcesz… – powiedziała cicho Francesca.
Wychylił się i zmrużył oczy. Zobaczył, jak Charly wręczył Francesce mały kolorowy przedmiot. Potem chłopiec ucałował matkę i niepewnym krokiem wszedł na ruchome schody.
Jonathan przepchnął się między ludźmi i podszedł do synka.
– Cześć, tato!
– Cześć, kolego! – powiedział i chwycił go w objęcia.
*
ONI
Madeline