TELEFON OD ANIOŁA. Guillaume Musso. Читать онлайн. Newlib. NEWLIB.NET

Автор: Guillaume Musso
Издательство: OSDW Azymut
Серия:
Жанр произведения: Любовно-фантастические романы
Год издания: 0
isbn: 978-83-8215-138-1
Скачать книгу
jest Pan na nogach? Czy Pan nigdy nie śpi, Jonathanie? Czy przypadkiem to brak snu nie jest źródłem Pańskiej ciągłej irytacji i złego humoru?

      Jonathan westchnął i odpisał:

      Ale obiecała mi Pani również przyjemną wiadomość…

      Madeline, poprawiwszy się na barowym stołku, połknęła ostatni kęs kanapki i napisała:

      To prawda, oto ona: mimo zimna i strajków w Paryżu jest bardzo piękna pogoda.

      Odpowiedź nadeszła od razu:

      Tym razem już nie mam wątpliwości, że Pani sobie ze mnie drwi.

      Mimo niepokoju nie mogła powstrzymać uśmiechu. Strajk służb publicznych martwił ją: niemożność odesłania telefonu właścicielowi wzmagała poczucie winy, którego chciała się pozbyć. Czy powinna zawiadomić Jonathana o wiadomości od byłej żony, która dzwoniła z Nowego Jorku, błagając, żeby do niej wrócił? Madeline było przykro, że niechcący wpływa na los tej pary.

      Zamówiła drugi kieliszek wina. Wypiła go, obserwując przez szybę przechodniów i przejeżdżające samochody. Na rue Delambre, niedaleko uczęszczanych lokali i sklepów, panował w ten ostatni weekend przedświątecznych zakupów wielki ruch. Aż w głowie się kręciło na widok tłumu kłębiącego się na zalanych słońcem chodnikach, tych wszystkich wciętych płaszczyków eleganckich paryżanek, puchowych kurtek młodzieży, kolorowych szalików i czapeczek dzieci, stukotu obcasów i parujących na zimnie oddechów.

      Madeline wypiła ostatni łyk wina. Trochę kręciło jej się w głowie, kiedy zaczęła wystukiwać ostatnią wiadomość do Jonathana.

      Drogi Jonathanie,

      jest pierwsza po południu. Kończy się moja przerwa na lunch – i tym lepiej, bo jeśli jeszcze chwilę tu posiedzę, złamię się i zamówię ich fantastyczny torcik śliwkowy z lodami i tak dalej. Prawdziwy odlot, zapewniam, ale jest to pokusa, której nie byłoby rozsądnie ulec na niecały tydzień przed Wigilią, chyba się Pan ze mną zgodzi.

      Bardzo mi było miło porozmawiać z Panem, mimo Pańskiego złego humoru, malkontenctwa i zrzędliwości, które to cechy, o ile się zorientowałam, stanowią rodzaj „znaku firmowego” i z pewnością znajdują swoje amatorki. Zanim się z Panem pożegnam, proszę pozwolić mi zaspokoić ciekawość trzema pytaniami:

      1. Dlaczego ten, który miał być „najlepszym kucharzem świata”, podaje dziś befsztyk z frytkami w zwykłej dzielnicowej knajpie?

      2. Dlaczego Pan nie śpi o czwartej nad ranem?

      3. Czy kocha Pan jeszcze swoją byłą żonę?

      *

      Madeline nacisnęła klawisz „wyślij” i w tym momencie uświadomiła sobie, jakie głupstwo robi. Ale już było za późno…

      Wyszła z lokalu Pierre & Paul i przeszła przez ulicę, wciąż na lekkim rauszu.

      – Hej, uważaj, jak chodzisz, kretynko! – rzucił w jej kierunku młody elegancik z grzywką spadającą na oczy, który o mało nie wjechał na nią rowerem.

      Madeline, żeby uniknąć zderzenia, cofnęła się gwałtownie, ale w tym momencie usłyszała klakson samochodu terenowego, który starał się wyprzedzić rower z prawej. Przestraszona, ledwo uciekła przed terenówką i wskakując na przeciwległy chodnik, złamała obcas.

      – Cholera! – zaklęła, przekraczając próg kwiaciarni. Wreszcie jest z powrotem w swoim Jardin Extraordinaire! Uwielbia Paryż, ale zdecydowanie nienawidzi paryżan!

      – Wszystko w porządku, proszę pani? – spytał Takumi, widząc spanikowaną Madeline.

      – Coś nie tak z twoją pamięcią! – rzuciła do asystenta, żeby odzyskać pewność siebie.

      – Przepraszam… Wszystko w porządku, Madeline? – poprawił się Japończyk.

      – Tak, to tylko ten cholerny obcas…

      Nie kończąc zdania, przemyła twarz wodą i zdjęła buty oraz kurtkę. Takumi patrzył na nią, nie wiedząc, o co chodzi.

      – Nie masz co się tak pożądliwie gapić, na tym mój striptiz się kończy.

      Takumi zaczerwienił się i Madeline zrobiło się przykro. Nie chciała, żeby chłopak poczuł się zażenowany.

      – Możesz iść na lunch, ja się wszystkim zajmę! – rzuciła.

      Kiedy została sama, gorączkowo chwyciła telefon Jonathana i włączyła go. Oto, co przeczytała:

      Droga Madeline,

      jeśli to może zaspokoić Pani ciekawość:

      1. Nawet jeśli kiedyś tak mnie nazwano, już od dawna nie jestem „najlepszym kucharzem świata”. Powiedzmy, że straciłem natchnienie i pasję, pozwalające na tworzenie nowych dań. Niemniej, jeśli wpadnie Pani do San Francisco, oczywiście z Pani ukochanym Raphaëlem, zapraszam was oboje na stek z frytkami do naszej restauracji. Mamy doskonałe żeberka, miękkie i smakowite, a nasze frytki to tak naprawdę ziemniaki podsmażane z czosnkiem, bazylią i pietruszką. Są to zresztą belles de Fontenay uprawiane w niewielkich ilościach przez miejscowego producenta. Wszyscy nasi klienci je uwielbiają, gdyż są podsmażone akurat tyle, ile trzeba, i rozpływają się w ustach.

      2. To prawda, że jest czwarta rano, a ja jeszcze nie śpię. Jaki jest tego powód? Konkretnie dwa problemy, których nie jestem w stanie rozwiązać i o których nie mogę przestać myśleć.

      3. Nie Pani interes!

      *

      Takumi wszedł do swojej ulubionej restauracyjki przy rue d’Odessa. Przywitał się z właścicielem i usiadł w głębi drugiej sali, cichszej i mniej uczęszczanej. Zamówił napoleonkę przekładaną pomidorami i kozim twarożkiem, specjalność zakładu, którą odkrył dzięki Madeline. Czekając na przystawkę, wyjął z torby słowniczek, żeby znaleźć znaczenie słowa „pożądliwie”, które odkrył z zażenowaniem. Nagle zupełnie irracjonalnie wydało mu się, że klienci restauracji patrzą na niego oskarżycielsko. Madeline bardzo lubiła go prowokować i zbijać z tropu. Żałował, że traktuje go bardziej jak dziecko aniżeli prawdziwego mężczyznę. Ta kobieta fascynowała go. Była jak tajemniczy kwiat. Najczęściej przedstawiała sobą „wielkie słońce”: twarz okalały jasne jak słonecznik włosy, a z całej postaci emanowały światło, pewność siebie i entuzjazm. Ale czasem mogła być tajemnicza i smutna, a wówczas kojarzyła się Takumiemu z czarnym storczykiem: rzadkim, poszukiwanym przez zbieraczy kwiatem, który rozkwitał pod palmami Madagaskaru w samym środku zimy.

      *

      Madeline znów przeszkodził kolejny klient. Musiała przerwać pisanie e-maila i schować telefon do kieszonki fartucha. Do kwiaciarni wszedł młody chłopak, piętnasto-, może siedemnastoletni. Wyglądał jak hipster, takich widziało się przed bramami liceów w eleganckich dzielnicach: ubrany był w converse’y, dżinsy rurki, białą koszulę, markową wciętą marynarkę, a włosy miał w artystycznym nieładzie.

      – Czym mogę służyć?

      – Eee… Chciałbym kupić kwiaty… – odpowiedział nastolatek, kładąc na krześle futerał gitary.

      – To dobrze pan trafił. Gdyby pan chciał świeże bułeczki, byłoby mi trudniej zrealizować pana zamówienie.

      – Eee?

      – Nieważne. Bukiet okrągły, krótki czy kwiaty z długimi łodygami?

      – Właściwie nie wiem.

      – Jasny czy kolorowy?

      – Eee? – powtórzył nastolatek, jakby mówiła do niego w nieznanym języku.

      Nie