Zagubieni. Natasza Socha. Читать онлайн. Newlib. NEWLIB.NET

Автор: Natasza Socha
Издательство: PDW
Серия:
Жанр произведения: Современные любовные романы
Год издания: 0
isbn: 9788381774611
Скачать книгу
chyba każdy po jakimś czasie ma dość pracy w magazynie, choćby nie wiem jak był wielki, logistyczny i jak dobre serwował obiady w kantynie pracowniczej. Nie potrzebowała do tego żadnej diagnozy.

      – Nie? – rozczarowała się nieco pani psycholog. – Ale w dużej części również, prawda?

      – Tak…

      – Czyli jednak miałam rację. Wypalenie zawodowe. Proces zamiany człowieka w maszynę. Pani czynności życiowe powoli gasną, jak lampki na choince. Pani gaśnie również.

      Sonia zrozumiała, że żadnego eliksiru szczęścia od niej nie dostanie. I że znika.

      Czy ten, kto znika, ma jeszcze jakiś powód, by żyć?

      MATI

      Nie jestem zainteresowana

      Mati był zbyt młody, by pamiętać przepisywanie tekstów przez fioletową kalkę, ale jego życie tak właśnie wyglądało. Poszczególne czynności i wydarzenia kopiowały się, a on sam odnosił wrażenie, że prześladuje go jakieś cholerne déjà vu. Że wszystko już było.

      I że pojawi się znowu.

      Jego związki z kobietami wyglądały niemal identycznie. Poznawał je zazwyczaj w klubach, bo tak było najłatwiej, następnie fundował jeden z siedemnastu tekstów podrywających, które opracował wspólnie z kumplami w firmie, a potem szli do niej albo do niego, choć wolał opcję numer jeden. Mógł wtedy ulotnić się następnego dnia rano, udając, że właśnie sobie o czymś przypomniał, kłamiąc, że zaraz przyniesie bułki lub po prostu wychodząc bez słowa, jeśli dziewczę jeszcze spało. Czasem scenariusz bywał inny – Mati zostawał na nieco dłużej i zaczynał tworzyć fundamenty związku, choć nigdy nie doszedł dalej niż tylko do etapu uzyskania pozwolenia na budowę.

      – Czy ja jestem zakochany? – pytał sam siebie od czasu do czasu, zerkając w lustro i szukając w nim potwierdzenia.

      Ale lustro milczało zgodnie, a czasem nawet patrzyło na niego z politowaniem.

      Jakiś czas temu wydarzyło się jednak coś, co kazało Matiemu nieco inaczej spojrzeć na swoje życie. Zbiegło się to jakoś ze śmiercią pana Mariana i było kolejnym powodem do głębszej zadumy nad własnym losem.

      Mati poznał Joannę.

      Poznał ją w zwykłej kawiarni (Jaśmin i wanilia), a w nie w klubie, co już było ciekawą odmianą. Po pierwsze dlatego, że Joanna nie piła żadnego drinka i nie znajdowała się w stanie upojenia alkoholowego, tylko przeglądała gazetę o wystroju wnętrz, sączyła coś zielonego, co wyglądało na jarmuż i szpinak, oczywiście zmiksowane z czymś bardziej płynnym, i zapijała to kawą z dużą ilością pianki. Mati musiał przyznać, że już z daleka była bardzo ładna. Przede wszystkim jej twarz nie została ukryta pod toną makijażu, jej paznokcie nie były trzy razy grubsze od nałożonego żelu, jej włosy błyszczały naturalnie i nie były wymieszane ze sztucznymi doczepami, a na dodatek miała na sobie białą bluzę i zwykłe czarne spodnie. W zasadzie nie rzucała się w oczy i przez to właśnie się rzucała.

      I dlatego Mati zwrócił na nią uwagę.

      Początkowo nie bardzo wiedział, jak zagadać, brakowało mu głośnej muzyki, atmosfery klubowej, która ułatwia nawiązywanie kontaktów, pewności siebie wzmocnionej dwoma piwami oraz gotowego tekstu, który pasowałby do tych właśnie okoliczności.

      – Smoothie? – zapytał w końcu, co było dość żenujące, ale naprawdę nic innego nie wpadło mu do głowy. Obniżył głos jeszcze bardziej niż zwykle i napiął mięśnie pod koszulką.

      – Tak. – Dziewczyna skinęła głową i w zasadzie na tym zakończył się dialog.

      Mati poczuł, że się poci i jednocześnie zaczyna odczuwać coś w rodzaju miłego dreszczyku. Nie ma nic bardziej fascynującego od dziewczyny, która nie nawiązuje kontaktu wzrokowego, najwyraźniej nie chce dalej rozmawiać i ogólnie jest zajęta sobą. Takie dziewczyny to rzadkość i Mati doskonale o tym wiedział.

      – Smoothie? – zapytał więc ponownie, wychodząc z założenia, że powtórzenie tego pytania musi wywołać przynajmniej minimalne zainteresowanie.

      – Nie.

      Tym razem odpowiedź totalnie zbiła go z tropu, więc z wrażenia usiadł na krześle obok.

      Dziewczyna podniosła wzrok.

      – To nie wiem już teraz – przyznał w końcu.

      – A musisz? Przecież zagadujesz w kompletnie innym celu niż chęć zdobycia wiedzy na temat tego, co piję.

      Mati odrobinę się zaczerwienił.

      – Dzisiaj nie wiadomo, co powiedzieć – oznajmił w końcu, przynajmniej szczerze. – I to pytanie jakoś tak automatycznie wpadło mi do głowy.

      Dziewczyna pokiwała głową i wyciągnęła rękę.

      – Joanna.

      Ucieszył się jak małe dziecko na widok dmuchanych baloników. Istniała bowiem duża szansa, że właśnie stanie się szczęśliwym posiadaczem jednego z nich. Dziewczyna najwyraźniej połknęła haczyk, choć nadal przerzucała strony magazynu i nie zaszczycała Matiego dłuższym spojrzeniem.

      Ale on już wiedział.

      To taka gra.

      Ene due rabe, bocian połknął żabę.

      A żaba Chińczyka

      Co z tego wynika?

      – Nie jestem zainteresowana niczym więcej – usłyszał dwie minuty później, a potem Joanna dopiła kawę, wstała, sięgnęła po wielką czarną torbę i zostawiła na stole trochę drobnych.

      Mati osłupiał.

      Takiej gry nie znał. Owszem, podchody, przeciąganie liny, ale żeby tak wstać i wyjść?

      Przełknął ślinę i wyszedł za Joanną.

      – Hej – powiedział tylko.

      Odwróciła się.

      – Tak?

      – Ale to już?

      – Niby co?

      – Myślałem, że skoro zdradziłaś mi swoje imię…

      – To pójdziemy do łóżka? – przerwała mu. – Nie pójdziemy. Imię podałam ci, bo na to czekałeś. Poza tym z reguły jestem uprzejma. Ale to absolutnie nic nie znaczy i nawet nie pachnie ciągiem dalszym.

      – Ale dlaczego? – Mati naprawdę chciał wiedzieć. Do tej pory nie spotkał się z odrzuceniem i to tak jawnym. Był przecież wysoki, przystojny, dobrze zbudowany, miał zdrową cerę i zęby oraz fajnie się ubierał. Prezentował się naprawdę nieźle w porównaniu z innymi facetami w jego wieku. Sam sobie dawał mocną dziewiątkę w skali od jeden do dziesięć. Dziesiątkę zostawiał na specjalne okazje, kiedy wkładał dużo pracy w swój wygląd.

      – Bo nie jestem zainteresowana. Po prostu.

      – I to nie jest żadna gra?

      Joanna spojrzała na niego z politowaniem.

      – Desperat – rzuciła tylko i wsiadła do nadjeżdżającego autobusu.

      A Mati poczuł się kopnięty w jaja.

      Po tygodniu doszedł jednak do wniosku, że nie wolno się poddawać. Przecież każdy facet ma gen myśliwego i lubi czasem pogoń za czymś, co ucieka niczym gazela przed gepardem. Joanna była taką gazelą. A on musiał ją tylko dogonić. Postanowił zatem, że będzie codziennie zaglądał w tych samych godzinach do kawiarni Jaśmin i wanilia, bo dziewczyny mają to do siebie, że lubią sprawdzone miejsca. I często do nich wracają.

      Nie pomylił się.

      W czwartek o godzinie osiemnastej, czyli tydzień i dwa dni po tym, jak