Tu pan starosta przechylił się na tył fotelu, na którym siedział, przymknął oczy i mówił dalej cichym, tajemniczym głosem:
– Powiedziano jest, że znaki będą… Znaki na słońcu w postaci ręki i miecza były… Boże, bądź miłościw nam grzesznym!… Źli biorą górę nad sprawiedliwymi, bo Szwed i jego stronnicy zwyciężają… Wiara prawdziwa upada, bo oto luteranie się podnoszą… Ludzie! zali nie widzicie, że dies irae, dies illa240 się zbliża… Ja mam lat siedmdziesiąt, nad brzegiem Styksu stoję, przewoźnika i łodzi wyglądam… Ja widzę!…
Tu umilkł pan starosta, a Kmicic począł patrzeć na niego że strachem, bo racje wydały mu się słuszne, wywody trafne, więc zląkł się sądu i zastanowił się mocno.
Lecz pan starosta na niego nie patrzył, jeno przed siebie, i w końcu rzekł:
– I jakże tu Szwedów zwyciężyć, kiedy to dopuszczenie boże, wola wyraźna, w proroctwach odgadnięta i przepowiedziana… Oj, do Częstochowy ludziom, do Częstochowy!…
I znowu pan starosta umilkł.
Słońce zachodziło właśnie, i już tylko bokiem zaglądając do komnaty, łamało się w tęczę na gomółkach241 szklanych w ołów oprawnych, i czyniło smugi siedmiobarwne na podłodze. Reszta komnaty była w mroku. Kmicicowi coraz bardziej stawało się straszno i chwilami zdawało mu się, że niech tylko światło ono zginie, a wraz trębacze anielscy ozwą się na sąd.
– O jakich proroctwach wasza mość mówisz? – spytał wreszcie starostę, bo milczenie jeszcze wydało mu się straszniejsze.
Starosta, zamiast odpowiedzieć, zwrócił się ku drzwiom przyległej komnaty i zawołał:
– Oleńka! Oleńka!
– Na Boga! – krzyknął pan Kmicic – kogo waść wołasz?…
W tej chwili wierzył we wszystko, wierzył, że jego Oleńka, cudem z Kiejdan przeniesiona, ukaże się jego oczom.
I zapomniał o wszystkim, wzrok utkwił we drzwiach i czekał bez tchu w piersi.
– Oleńka! Oleńka! – powtórzył starosta.
Drzwi się otworzyły: weszła nie Billewiczówna, ale panna piękna, szczupła, wysoka, trochę do Oleńki podobna z powagi w twarzy i spokoju rozlanego w obliczu. Była blada, może chora, a może niedawnym napadem przerażona, i szła z oczyma spuszczonymi, tak jakoś lekko i cicho, jak gdyby ją jaki powiew posuwał.
– To córka moja – rzekł starosta. – Synów w domu nie masz. Są przy panu krakowskim, a z nim razem przy naszym elekcie242 nieszczęsnym.
Po czym zwrócił się do córki:
– Waćpanna podziękuj naprzód temu mężnemu kawalerowi za ratunek, a po wtóre przeczytaj nam proroctwo świętej Brygidy.
Dziewczyna skłoniła się przed panem Andrzejem i wyszła, a po chwili wróciła z drukowanymi świstkami w ręku i stanąwszy w owym świetle tęczowym, poczęła czytać dźwięcznym i słodkim głosem:
– Proroctwo świętej Brygidy: „Pokażę ci wprzód pięciu królów i państwa ich: Gustaw, syn Eryka, osieł leniwy, ponieważ zaniedbawszy prawe nabożeństwo, przeszedł na fałszywe. Porzuciwszy apostolską wiarę, wprowadził do królestwa augsburskie wyznanie, kładąc skazę za sławę sobie. Patrz Eklezjastę, gdzie o Salomonie powiada, że skaził sławę swoją przez bałwochwalstwo…”
– Słyszysz waść? – spytał starosta, pokazując Kmicicowi wielki palec lewej ręki, inne zaś trzymając gotowe do porachunku.
– Słyszę.
„Eryk, syn Gustawa, wilk, dla nienasyconej chciwości – czytała panna – czym wszystkich ludzi i braterską Janową ściągnął na się nienawiść. Naprzód Jana (podejrzywając go o praktyki z Duńczykiem i Polską) wojną utrapił, a ująwszy go wraz z żoną, przez cztery lata w podziemiu trzymał. Jan wreszcie z więzienia wydobyty i przez odmienność fortuny wspomożon, zwojowawszy Eryka, wyzuł go z korony i do wiekuistej strącił ciemnicy. Otóż nieprzewidziany wypadek!”
– Uważaj – rzekł starosta. – To już drugi!
Panna czytała dalej:
„Jan, brat Eryka, orzeł wyniosły, trzykrotny zwycięzca nad Erykiem, Duńczykiem i Septentrionem. Syn jego Zygmunt na tron polski obrany, w którego krwi zacność mieszka. Chwała latoroślom jego!”
– Pojmujesz? – pytał starosta.
– Niech Bóg przysporzy lat Janowi Kazimierzowi! – odrzekł Kmicic.
„Karol, książę Sudermanii: baran, gdyż jako barany prowadzą trzodę, tak on Szwedów przywiódł ku nieprawości. Tenże miotał się przeciw sprawiedliwości.”
– To już czwarty! – przerwał starosta.
„Piąty Gustaw Adolf243 – czytała panna – baranek zabity, lecz nie bez skazy, którego krew była przyczyną utrapienia i niezgody.”
– Tak! to Gustaw Adolf – rzekł starosta. – O Krystynie244 nie masz wzmianki, bo tylko sami mężowie są wyliczeni. Czytaj teraz waćpanna zakończenie, które do dzisiejszych czasów akurat się odnosi.
Panna czytała, co następuje:
„Szóstego ci pokażę, któren245 ląd i morze zakłóci i prostych zasmuci… który czas kary mojej w ręku swoim położy. Jeżeli chyżo swego nie doścignie, zbliży się nań sąd mój i pozostawi państwo w utrapieniu, i stanie się, jako napisano: rokosz sieją, a utrapienie i boleść odmierzą. Nie tylko nawiedzę to królestwo, ale miasta bogate i możne, albowiem przywołano głodnego, który dostatki ich pożre. Nie zabraknie zła wewnętrznego i obfitować będą niezgody. Panować będą głupi, a mędrcy i starce nie podejmą głowy. Cześć i prawda upadną, aż przyjdzie, który gniew mój przebłaga i który duszy swej nie oszczędzi dla miłości prawdy.”
– Masz waść! – rzekł starosta.
– Wszystko się tak sprawdza, że ślepy chybaby wątpił! – odrzekł Kmicic.
– Przeto i Szwedzi nie mogą być zwyciężeni – odrzekł starosta.
– Aż przyjdzie ten, który duszy nie oszczędzi dla miłości prawdy! – zakrzyknął Kmicic. – Nadzieję proroctwo zostawuje! Więc nie sąd, jeno zbawienie nas czeka!
– Sodoma246 miała być oszczędzona, gdyby w niej dziesięciu sprawiedliwych się znalazło – odrzekł starosta – ale się ich i tylu nie znalazło. Tak samo nie znajdzie się ów, który duszy nie oszczędzi dla miłości prawdy, i godzina sądu wybije.
– Panie starosto, panie starosto, nie może być! – odrzekł Kmicic.
Nim pan starosta odpowiedział, drzwi się otwarły i do izby wszedł niemłody już człowiek, w pancerzu i z muszkietem w ręku.
– Pan Szczebrzycki? – pytał starosta.
– Tak jest – odpowiedział nowo przybyły – słyszałem, iż hultajstwo jaśnie wielmożnego pana obiegło, i na ratunek z czeladzią pospieszam.
– Bez