„Rozłączcie ich!” zawołał sędzia, a oczy jego iskrzyły się gniewem. – „Córkę okujcie w kajdany i zaprowadźcie do więzienia; a ojca osadźcie takoż pod strażą. – Dom i ogród weźcie tymczasem w dozór, żeby tu nikt nie wszedł, aż wszystko z pisarzem przejrzymy.”
Rozkaz ten słudzy natychmiast wykonali: Mariannę porwali z objęcia ojcowskiego i okuli w kajdany; zemdlała, i w takim stanie wynieśli ją z domu. Gdy ojca i córkę wyprowadzono na ulicę, przyjęła ich wielka liczba zgromadzonego ludu, bo historia o pierścieniu wnet rozeszła się po całej wsi i zwabiła dużo ciekawych. Jak zwykle różni różnie sądzili, byli tacy, co im się nie mogło pomieścić w głowie, jakby Marianna i Jakub, ta para poczciwych ludzi, mogli być tak wielkimi winowajcami; – Inni litowali się nad ich nieszczęściem, sąd Bogu zostawiając; – a najwięcej było takich, którzy łatwo uwierzyli, że są zbrodniami. Byli to ludzie albo lekkomyślni, co chcieliby wszystkich prócz siebie widzieć złymi, albo zazdrośni, co im ciężko było widzieć szczęśliwszych od siebie. „Teraz widzieć, mówili ci ostatni, skąd im tak przyrastało wszystkiego! – W taki sposób, o pojmujem, że jest łatwo zbogacić się, kiedy się sięga po to, czego się nie położyło;” i tak podobnie sądzili przed czasem. Przed czasem? A prawda, bo dopiero, gdy Bóg swój sąd ogłosi, pokaże się prawda; wprzód może się człek dużo omylić, osobliwie gdy namiętność jaka i brak miłości bliźniego wmiesza się do naszego sądu.
Wszakże nie wszyscy eichburszczanie byli tak nielitościwymi; wielu było z rzeczywistym politowaniem w dotyczeniu Jakuba i Marianny, a wielu mówiło sobie: „Mój Boże jak też to człowiek jest ułomnym! I najpoczciwszy nie jest wolen od upadku! Któż by był źle myślał o tych poczciwych ludziach. – Któż wie? Może to też i nie jest tak źle, jak powiadają; niechże Bóg wykryje ich niewinność! – albo doda im łaski nawrócenia, jeżli w samej rzeczy upadli! – a nas niech broni i zachowa od podobnego upadku!” Stało tam i wiele małych dziatek, które rzewnie płakały i mówiły sobie: „jeżli ich uwiężą, jakże nam będzie mógł dać Jakub owocu, a Marychna kwiatów?” – Niewinne samoluby! – Nie umieli źle sądzić o ludziach, bo sami wolni byli od występków; – kto im dobrze czynił, tego kochali.
Rozdział IV. Marianna w więzieniu
Wniesiono Mariannę omdlałą do więzienia; gdy się ocuciła, poczęła rzewnie płakać, załamywać ręce, wyrzekać i modlić się, aż tym wszystkim znurzona i osłabiona padła na posłanie ze słomy i zasnęła. Odeckła33 się głęboko w noc: w ciemności nie mogła pojąć, gdzie jest; zajście z owym pierścieniem, które jej przyszło na myśl, sądziła być snem, i zdawało się jej, że leży na swym łożu. Już poczęła się cieszyć, że znikł ten dręczący sen, gdy uczuła kajdany na ręku i nogach; przeląkłszy się, powstała z posłania, a klęnąwszy i wzniósłszy ręce swe tak się modliła: „Cóż tu innego czynić mogę, jak te niewinne, kajdanami ociążone34 ręce, wznieść do ciebie Boże! – Spojrzyj na mię35 łaskawie, wspomnij, że niewinną źle i fałszywie osądzili ludzie! Jesteś opieką i wybawicielem niewinnych, wybaw i mię z tej niedoli! – Zmiłuj się nade mną! Zmiłuj się i nad moim niewinnie cierpiącym ojcem! – Wlej pociechę w serce jego, ujmij jemu boleści, choćbyś mnie jego cząstkę nałożył!”
Na wspomnienie o ojcu potok łez skropił jej twarz: boleść i litość przytłumiły jej głos, długi czas słychać było łkanie i kwilenie. – Zajaśniał dotąd czarną okryty chmurą księżyc, zajrzał małym okienkiem do więzienia przez żelazną kratę, którą odznaczył na posadzce; przy świetle jego widziała Marianna cztery brudne i wilgotne ściany więzienia, – tę garść zbutwiałej słomy, na której spoczywała, – dzban z wodą i kawał czarnego chleba dane jej na posiłek; tak rozpoznawszy36 swoje nieszczęśliwe położenie, odnowiła się zgryzota i żal; lecz że widziała, iż smutkiem tylko pogorsza37 swoje położenie, przeto usiłowała rozerwać swe smętne myśli, i poczęła rozmawiać z księżycem jakby z przyjacielem, mówiła więc: „Ty dawny mój przyjacielu, odwiedzasz mię i chcesz wiedzieć, jak mi się powodzi? – O! dawniej, gdyś zaglądał do mojej komórki przez liściem pokryte okienko, świeciłeś przecież wesoło, dziś przez te kraty, posępne jest twoje światło, czy ty się smucisz nad moim obecnym położeniem? – Nigdy nie myślałam widzieć cię w tak bolesnej dobie! – Cóż tam robi mój biedny ojciec! – pewnie ucieka sen z oczu jego i narzeka nad dolę swoją. Ach! gdybym ja go też choć na moment widzieć mogła! – Pewnie ty, księżycu, także zaglądasz do jego więzienia! O, gdybyś ty mógł mówić i powiedzieć mu, jak córka ubolewa nad jego nieszczęściem.”
„Ale jakże niedorzecznie mówię w moim smutku! – Daruj mi, Boże, moje próżne mowy! – Ty, Boże, jesteś wszędzie; widzisz mnie i ojca mego we więzieniu! – Ty rozumiesz myśli nawet człowieka, a przeto wiesz, że tak mnie jak ojca niewinnie posądzają o złodziejstwo! – Twej wszechmocnej pomocy ani mury, ani kraty żelazne przeszkodzić nie mogą! Poślijże nam uciemiężonym ojcowską twę38 pociechę!” —
Z podziwieniem wielkim Marii39, rozszedł się po więzieniu miły zapach kwiatów; rano gdy ubierała koszyk kwiatkami, związała zbywające w bukiet zatknęła za bawet40 i te to napełniły wonią więzienie. Doszedłszy tego, wyjęła bukiet i mówiła: „Ach, to i wy, niewinne kwiateczki, dostałyście się do więzienia?! – Wy niewinne i ja niewinna; toteż to jest ulgą w moich cierpieniach, bo gorzej by było jeszcze, gdyby sumienie czyniło zarzut!”
Przypatrując się bliżej bukietowi i spostrzegłszy w nim pączki róż i kilka niezapominajek, mówiła dalej: „Kiedym was, różyczki, dziś rano zrywała i zbierała błękitne jak czyste niebo niezapominajki, któż by to był śmiał mówić, że wieczorem tegoż samego dnia leżeć będę w więzieniu? – Gdym wiła wieniec dla ozdoby koszyka, któż by sądził był, że pod wieczór opasaną będę tym żelaznym wieńcem? – Tak to wszystko na świecie podlega zmianie! – Tak to nie wie człowiek, jak prędko położenie jego zmienić się może! – jak najniewinniejsza jego czynność spowodować może jego wielkie nieszczęście! – W takiej niestateczności położeń ludzkich najlepiej rozpoczynając dzień polecić się opiece wszechmocnego Boga, – na nim wsparty nie zachwieje się; – On nie dopuści zginąć ufającemu w opiece Jego!” I zanuciła sobie dwie ostatnie zwrotki Psalmu 90.
Słuchaj, mówi Pan: że mi ufał szczerze,
Czcił imię moje, zachował przymierze,
Ja go też także w każdą jego trwogę
Nie chcę zapomnieć i owszem wspomogę.
Głos jego n mnie nie będzie wzgardzony,
Ja z nim w przygodzie: ode mnie obrony
Niech będzie pewien, pewien uwielbienia,
I lat sędziwych, i mego zbawienia. —
Poczęła znowu płakać, a łzy spadały kroplami na kwiatki i błyszczały w świetle księżyca jak rosa. „Ten co o kwiatach pamięta, i posila one41 rosą, nie zapomni i o mnie! – Tak dobry Boże! spuść kropłę pociechy w smutne serce moje i mojego ojca, jak zasilasz rosą po ojcowsku biedne kwiatki polne!”
Wspomniawszy o ojcu, pomyślała: „O ty, dobry ojcze! gdy spojrzę na te kwiatki, przychodzą mi na myśl twoje słowa, któreś