Pamięci Bronisława Dembowskiego, towarzysza lat chłopięcych, urodzonego w Pułtusku, zmarłego w Zakopanem, te wspomnienia dni razem przeżytych poświęcam
Od autora
Największą dla piszącego pociechą, a częstokroć i jedyną za pracę nagrodą, jest przeświadczenie, że jego książka zdobyła sobie życzliwość czytelników i w sercach ich przyjazne zbudziła echo.
Tej pociechy doświadcza i tą nagrodą szczyci się autor Wspomnień Niebieskiego Mundurka, przygotowując do druku trzecie swej pracy wydanie.
Radość największą sprawia mu myśl, że oto, dzięki serdecznej nici, nawiązanej pomiędzy autorem a czytelnikami zatarła się – przynajmniej ideowo – różnica dzieląca młodzież dzisiejszą od tamtej, która żyła, ślęczała nad książkami, swawoliła i pierwszych trosk o przyszłość swą doświadczała przed laty kilkudziesięciu.
Gdy Wspomnienia ukazały się po raz pierwszy, młode pokolenie uczących się przygniatała jeszcze groza tylko co minionej epoki apuchtinowskiej1. Mimo że cisnąca nas wszystkich obręcz już się wówczas cokolwiek rozluźniła, nie można jeszcze było z zupełną swobodą kształcić się, mówić, myśleć, a co najważniejsze: postępować po polsku.
Książkę przyjęto życzliwie, jako echo dni minionych i jako zwiastuna dni spodziewanych. Młodzież dowiadywała się z niej: jak to szkoła polska wyglądała, gdy Hurków, Hurkowych i Apuchtinów2jeszcze nie było; tworzyła też sobie na jej podstawie obraz jutra, w którym tej znienawidzonej zgrai rusyfikacyjnej już nie będzie.
Niebo nad Polską różowiało – jednak dzień wyglądany długo się nie ukazywał, budząc w sercach i umysłach dręczący niepokój. I bywały chwile, gdy w dusze padał lęk, że może wschodu słońca nie doczekamy…
W innych warunkach ukazuje się niniejsze Wspomnień Niebieskiego Mundurka wydanie. Zorza wolności rozpostarła się szeroko nad naszymi głowami – wybuchu słonecznego blasku spodziewamy się lada dzień, lada chwila…
Być może, iż gdy ta książka rąk waszych dojdzie, już słońce będzie stało wysoko, a jego promienie będą oświecały wolną, zwycięską, tryumfującą Polskę od końca do końca!
Zmienione warunki pozwoliły autorowi do serii obrazków składających się na Wspomnienia wsunąć jeden jeszcze, na który w wydaniach poprzednich miejsca nie było.
Obok profesorów łaciny, francuszczyzny itd. ukazuje się w tym nowym wydaniu nauczyciel języka rosyjskiego, wiernie z natury odmalowany. Niepodobny on zgoła do przedajnych3 rusyfikatorów, katów dzieci i młodzieży, wampirów już nie tylko krew, lecz i dusze z ofiar swych wypijających, których wspomnienie dotąd jak zmora cięży nad nami.
Jest i ów Jastrebow ofiarą – i ginie śmiercią niemal samobójczą, przeżarty melancholią oraz dziwacznym, chorobliwym marzycielstwem. Nie budzi nienawiści, raczej – politowanie.
Mówiąc o swej książce i jej losach, nie mogę przemilczeć faktu, że do powodzenia Niebieskiego Mundurka przyczyniły się w znacznym stopniu przepiękne rysunki, którymi ozdobił go p. Konstanty Gorski. Moją wizję ludzi i spraw dawno zamarłych ucieleśnił on z odgadnioną4 intuicyjnie prawdą, która mnie samego w podziw wprawiła. Do takiego wmyślenia się i wczucia w cudzą duszę zdolni są tylko wielkiej miary artyści.
Wiktor Gomulicki
Warszawa, w czerwcu 1918 r.
––
Ze starego kufra dzieci wyciągnęły i ojcu przyniosły kołnierz z sukna niebieskiego, oszyty5 srebrzystą tasiemką.
– Co to, tatusiu?… Od czego to?… Skąd się to tam wzięło?…
Ojciec wziął w ręce wąski, wypłowiały pasek, do oczu go przybliżył – długo wpatrywał się weń w milczeniu…
Ciekawość dzieci jeszcze bardziej wzrosła.
– Tatusiu kochany! – Niech nam tatuś powie!… My koniecznie chcielibyśmy się dowiedzieć!…
Ojciec przesunął ręką po oczach – może mu się czym zaprószyły? – Potem westchnął głęboko i rzekł drżącym głosem:
– To jest kołnierz od mojego mundura6…
– Od mundura? – zdziwił się najmłodszy synek – To tatuś był w wojsku?…
– Od mego mundura szkolnego!
Dwaj starsi chłopcy wystąpili z opozycją.
– To być nie może! Żadna szkoła nie nosi mundurów niebieskich ze srebrnym oszyciem. Przecież znamy wszystkie: rządowe i prywatne.
– Nie noszą dziś – nosiły pomiędzy rokiem 1860 a 1870, to jest wówczas, gdy wasz ojciec był takim, jak wy, uczniakiem…
Chłopcy wyrywali sobie kołnierz, przyglądając mu się z nadzwyczajnym zajęciem7…
– To musiały być ładne mundury?… – zauważył najstarszy.
– Ładne. Skrajane „do figury”, zapinane na jeden rząd srebrnych, gładkich guzików, z małymi guziczkami przy rękawach. Czapki zaś były formy francuskiej, również niebieskie, z białą wypustką, z prostym daszkiem – takie, jakich dotąd wojsko francuskie używa.
– To musiały być kiepy! – wyrwał się najmłodszy chłopiec, pierwszoklasista. – Nosili je „górale”.
– Jacy „górale”?
– No, wie tatuś: te sztubaki od Górskiego8!
– Takie czapki nie nazywają się kiepy, lecz kepi. Tamte różniły się od dzisiejszych tym, że były miękkie i dawały się najrozmaiciej na głowie układać. Przywdziewał je też każdy inaczej – nieraz bardzo fantastycznie.
Chłopcy starali się wyobrazić sobie, jak wyglądał ich ojciec w niebieskim kepi. Ale trudno im było przedstawić go sobie bez wąsów, z gładką, rumianą twarzą, bez siwiejących na skroniach włosów…
Ojciec tymczasem nie przestawał wpatrywać się w wypłowiały kołnierz, oczy zaś jego musiały być wciąż zaprószone, bo je przecierał nieustannie, najpierw dłonią, później chusteczką…
Nagle szepnął z nowym westchnieniem:
– Ach, gdyby ten kołnierz umiał mówić!…
– To co?… to co, tatusiu?… – wykrzyknęli pytająco wszyscy trzej chłopcy.
– To opowiedziałby wam swoje wspomnienia, które by was niezawodnie zajęły…
– Ba!… – westchnął smutno średni chłopiec – nie tylko kołnierz, ale nawet cały mundurek tej sztuki nie dokaże…
– Ale może dokazać jej tatuś, który w tym mundurku chodził! – osądził spokojnie najstarszy.
Ojciec przygarnął do siebie swą „trójkę hultajską”.
– Więc ciekawiście naprawdę „wspomnień niebieskiego mundurka?”…
– Jeszcze jak, kochany tatusiu!… Zaraz byśmy siedli i słuchali…
– No, to wam je opowiem. Albo lepiej – po namyśle dodał – napiszę.
…Z tej rozmowy i z dotrzymanego przez ojca przyrzeczenia powstały poniższe obrazki.
I. Dzwonek szkolny
– Dendele!… dendele!…
Miasteczko9 śpi jeszcze, nakryte mgłą, jak pierzyną. Godzina zaledwie siódma. W końcu października nie wszyscy o tej porze wstają do pracy, czynią to tylko ci, co muszą: rzemieślnicy, sługi, uczniowie.
Głos