Ballada ptaków i węży. Suzanne Collins. Читать онлайн. Newlib. NEWLIB.NET

Автор: Suzanne Collins
Издательство: PDW
Серия: Igrzyska śmierci
Жанр произведения: Учебная литература
Год издания: 0
isbn: 9788380088245
Скачать книгу

      – I właśnie taka jest. A co to za zmyślne guziki? – spytała Satiria, dotykając jednej z kostek na jego mankiecie. – Tessery?

      – Tak? To już rozumiem, dlaczego skojarzyły mi się z łazienką dla służby – oznajmił Coriolanus, na co przyjaciele Satirii zareagowali chichotem.

      Właśnie takie wrażenie pragnął podtrzymać. Przypomniał im, że jest jedną z nielicznych osób, w których mieszkaniu jest łazienka dla służby – i to jeszcze wyłożona tesserami – a jednocześnie złagodził to autoironicznym humorem, żartując na temat swojej koszuli.

      – Urocza suknia. – Skinął głową do Satirii. – Nowa, prawda?

      Od razu zauważył, że była to ta sama sukienka, którą zawsze wkładała na uroczystość dożynek, choć tym razem zdobiły ją kępki czarnych piór. Satiria jednak pochwaliła jego koszulę, więc musiał się zrewanżować.

      – Zamówiłam ją specjalnie na ten dzień – odpowiedziała, świadomie potwierdzając kłamstwo. – Dziesiąta rocznica i w ogóle.

      – Elegancka – oznajmił.

      Trzeba było przyznać, że stanowili niezły tandem.

      Jego zadowolenie się ulotniło, gdy dostrzegł nauczycielkę gimnastyki, profesor Agrippinę Sickle, która muskularnymi ramionami torowała sobie drogę przez tłum. Za nią podążał jej asystent Sejanus Plinth z ozdobną tarczą, którą profesor Sickle uparła się trzymać co roku do zbiorowego zdjęcia. Dostała ją pod koniec wojny za sprawne wdrażanie procedur bezpieczeństwa w Akademii podczas nalotów.

      Nie tarcza jednak przyciągnęła uwagę Coriolanusa, lecz strój Sejanusa – antracytowy garnitur z oślepiająco białą koszulą przyozdobioną krawatem w perski wzór. Ubranie było skrojone tak, by dodawać gracji kanciastej sylwetce jego wysokiego właściciela. Ten komplet, bez wątpienia nowy, prezentował się stylowo i pachniał na kilometr dużymi pieniędzmi, a konkretnie spekulacjami wojennymi. Ojciec Sejanusa, fabrykant z Drugiego Dystryktu, opowiedział się po stronie prezydenta. Zbił fortunę na produkcji zbrojeniowej i zdołał wprowadzić rodzinę na salony w Kapitolu. Plinthowie cieszyli się teraz takimi przywilejami, jakie najstarsze i najbardziej wpływowe rodziny zdobywały przez całe pokolenia. Precedensem było to, że Sejanus, chłopiec urodzony w dystrykcie, uczył się w Akademii, ale hojne darowizny jego ojca w dużej mierze przyczyniły się do odbudowy szkoły po wojnie. Obywatel urodzony w Kapitolu oczekiwałby przemianowania instytucji na swoją cześć. Ojciec Sejanusa zażądał tylko możliwości kształcenia syna.

      Z perspektywy Coriolanusa Plinthowie i im podobni stanowili zagrożenie dla wszystkiego, co było bliskie jego sercu. Nowobogaccy w Kapitolu zaburzali stary porządek samą swoją obecnością, lecz co innego szczególnie irytowało Coriolanusa. Większość swojej fortuny Snowowie również zainwestowali w zbrojenia, tyle że w Trzynastym Dystrykcie. Ich rozległy kompleks, złożony z licznych budynków fabrycznych oraz badawczych, zniknął z powierzchni ziemi w wyniku bombardowania atomowego. Trzynasty Dystrykt nadal był skażony zabójczym promieniowaniem radioaktywnym, więc główny ośrodek produkcji wojskowej Kapitolu przeniósł się do Drugiego Dystryktu i trafił w ręce Plinthów. Kiedy informacja o upadku Trzynastego Dystryktu dotarła do Kapitolu, babka Coriolanusa publicznie zadeklarowała, że Snowowie na szczęście mają jeszcze duży majątek. Ale nie mieli.

      Sejanus pojawił się na szkolnym dziedzińcu dziesięć lat temu. Nieśmiały i wrażliwy chłopiec niepewnie przyglądał się innym dzieciom smutnymi brązowymi oczami, nieproporcjonalnie dużymi w jego zdradzającej napięcie twarzy. Kiedy się rozeszło, że pochodzi z dystryktów, Coriolanus w pierwszym porywie zapragnął dołączyć do kolegów z klasy, którzy postanowili zamienić życie nowego w piekło. Potem jednak doszedł do wniosku, że będzie go ignorował. W opinii kapitolińskich dzieciaków zaczepianie bachora z dystryktów było poniżej godności Coriolanusa, Sejanus zaś uznał, że kierowała nim przyzwoitość. Ani jedno, ani drugie nie było do końca prawdą, ale przekonanie, że Coriolanus ma klasę, tylko się umocniło.

      Profesor Sickle, kobieta imponującej postury, podeszła do stadka Satirii, rozpraszając maluczkich na cztery strony świata.

      – Dzień dobry, profesor Click.

      – Och, Agrippina, witaj. Pamiętałaś o tarczy. – Satiria spokojnie zniosła mocny uścisk dłoni. – Martwię się, że młodzi zapomną, co tak naprawdę oznacza ten dzień. Sejanusie, wyglądasz bardzo elegancko.

      Kiedy Sejanus usiłował się ukłonić, zabłąkany kosmyk włosów spadł mu na oczy, a nieporęczna tarcza uderzyła go w pierś.

      – Zbyt elegancko – zauważyła profesor Sickle. – Powiedziałam mu, że gdybym chciała pawia, zadzwoniłabym do sklepu zoologicznego. Wszyscy powinni mieć na sobie mundury. – Spojrzała na Coriolanusa. – Nie jest najgorzej. Czy to stara koszula od munduru twojego ojca?

      Tak czy nie? Coriolanus nie miał pojęcia. Jak przez mgłę pamiętał ojca w eleganckim smokingu obwieszonym medalami.

      Postanowił grać kartami, które dostał.

      – Dziękuję, że pani to zauważyła, pani profesor. Kazałem ją przerobić, aby nie stwarzać wrażenia, że sam walczyłem. Chciałem jednak, żeby ojciec właśnie dzisiaj mi towarzyszył.

      – Godne pochwały – odparła profesor Sickle.

      Następnie skupiła się na Satirii i jej opinii na temat niedawnego rozmieszczenia Strażników Pokoju, czyli wojska, w Dwunastym Dystrykcie, gdzie górnicy nie wykonywali narzuconych im planów wydobycia.

      Nauczycielki wdały się w dyskusję, a Coriolanus wskazał głową tarczę.

      – To w ramach porannej porcji ćwiczeń? – spytał.

      Sejanus uśmiechnął się krzywo.

      – Zawsze chętnie służę – odparł.

      – Nie ma to jak pucowanie na glanc.

      Sejanus cały się spiął na sugestię, że jest lizusem czy też pomagierem. Coriolanus przez chwilę budował napięcie, po czym je rozładował.

      – Znam ten ból – westchnął. – Poleruję wszystkie kielichy Satirii.

      Sejanus wyraźnie się odprężył.

      – Naprawdę?

      – Nie, właściwie nie. Ale tylko dlatego, że o tym nie pomyślała. – Coriolanus oscylował między pogardą a poufałością.

      – Profesor Sickle myśli o wszystkim. Bez wahania wzywa mnie i w dzień, i w nocy. – Sejanus wyraźnie chciał dodać coś jeszcze, ale tylko westchnął. – No i oczywiście akurat teraz, kiedy kończę Akademię, przeprowadzimy się bliżej szkoły. Jak zwykle idealne wyczucie czasu.

      – Gdzie dokładnie? – zaniepokoił się Coriolanus.

      – Gdzieś na Corso. Sporo luksusowych nieruchomości trafi wkrótce na rynek. Właścicieli nie stać na podatki czy coś. Tak mówi ojciec.

      Tarcza zazgrzytała o podłogę i Sejanus dźwignął ją w górę.

      – Nieruchomości w Kapitolu nie są opodatkowane. Płacą tylko dystrykty – zauważył Coriolanus.

      – To nowe prawo – poinformował go Sejanus. – Potrzeba pieniędzy na odbudowę miasta.

      Coriolanus usiłował zapanować nad narastającą paniką. Nowe prawo. Opodatkowany apartament. Ile to będzie kosztować? Teraz ledwie udawało się im wyżyć z żałosnej pensji Tigris, skromniutkiej wojskowej renty babki po mężu, który służył krajowi, i z jego własnych dodatków, przyznanych mu jako dziecku poległego bohatera wojennego, ale tylko do ukończenia szkoły średniej. Czy stracą dach nad głową, jeśli nie zdołają zapłacić podatków? Nie mieli nic poza