Jak przestać się bać. Ellen Hendriksen. Читать онлайн. Newlib. NEWLIB.NET

Автор: Ellen Hendriksen
Издательство: PDW
Серия:
Жанр произведения: Личностный рост
Год издания: 0
isbn: 9788366380783
Скачать книгу
nie jest tańczenie na stole czy zakładanie sobie abażuru na głowę, tylko postawienie przed sobą niewielkiego wyzwania na swoich warunkach. Zaczniesz od prowadzenia życia, na jakim ci zależy, razem z lękiem – zabierając go z sobą. A w miarę jak będziesz to robić, lęk zacznie nieoczekiwanie odpływać.

      Nic się nie zmieni. I wszystko się zmieni.

      Jim zachorował na zapalenie płuc w pamiętną bostońską zimę 2015 roku. Miejscowi nazywali ją „najgorszą parszywą zimą na świecie”. Zdjęcia śniegu sięgającego dachów i zestresowanych urzędników miejskich pojawiały się we wszystkich ogólnokrajowych serwisach informacyjnych.

      Po osłuchaniu płuc Jima i zajrzeniu mu do gardła lekarz zapytał o jego tryb życia.

      – Zaraz – przerwał mu w pewnym momencie – mówi mi pan, że ma pięćdziesiąt sześć lat, pracuje na etat, codziennie chodzi na siłownię i tańczy całe weekendy z tuzinem dziewczyn?

      Jim nigdy nie spojrzał na to z tej strony.

      – Hm, no rzeczywiście tak jest.

      Lekarz spojrzał na niego badawczo. Mówił mu coś o słuchaniu swego organizmu, ale Jim był właśnie zajęty doświadczaniem Chwili. Właśnie to – Chwilę – obiecuję swoim klientom. Uparcie powtarza się ona raz za razem. Wygląda to tak: kiedy rozwijasz się, ćwiczysz i podnosisz sobie poprzeczkę, nie zauważasz na bieżąco, jak twój lęk się zmienia. Dopiero po fakcie możesz spojrzeć za siebie i zdać sobie sprawę, że coś jest inaczej. Chwila przez wielkie „C” przychodzi wtedy, gdy uświadamiasz sobie: Hm, kiedyś nie zawołałbym kelnera, żeby przyniósł dodatkową serwetkę albo Właśnie poszedłem na przyjęcie świątecznie, nie obmyślając miliona wymówek, żeby zostać u siebie, albo Nie przypominam sobie, kiedy ostatnio spędziłem cały weekend w domu. Albo gdy patrzy na ciebie lekarz i unosząc brwi, radzi ci trochę przystopować, tygrysie.

      1 Północno-wschodni rejon Stanów Zjednoczonych, obejmujący stany Maine, New Hampshire, Vermont, Massachusetts, Rhode Island i Connecticut oraz miasto Boston, w którym pracuje autorka (przyp. tłum.). [wróć]

      Rozdział 2. Lęk społeczny jest jak jabłonka, czyli dlaczego lęk społeczny utrzymuje się od tysiącleci

      Rozdział 2

      Lęk społeczny jest jak jabłonka, czyli dlaczego lęk społeczny utrzymuje się od tysiącleci

      Jąkający się człowiek nigdy nie jest bezwartościowy. Mówi o tym fizjologia. Człowiek ten jąka się ze względu na nadmierne uwrażliwienie na obecność swoich bliźnich.

      Thomas Carlyle w liście do Ralpha Walda Emersona z 1843 roku

      Może się wydawać, że lęk społeczny nie służy żadnym celom oprócz nabijania sprzedaży producentom antyperspirantów i widowni sobotnim talk-show w telewizji. Jednak same liczby – przypomnę: 40 procent z nas uważa się za „nieśmiałych”, a 13 procent doświadcza w pewnym okresie życia Lęku Społecznego przez wielkie „L” – pokazują, że ten lęk nie jest wypadkiem przy pracy w toku ewolucji. Przyroda stara się nam powiedzieć, że „rośliny doniczkowe” i „delikatne mimozy” wśród nas są niezbędną i piękną częścią bukietu ludzkości.

      Można by pomyśleć, że im większe i zieleńsze jest drzewo, tym więcej zrodzi owoców. Ale tak nie jest. Jabłonie wymagają regularnego przycinania, i to znacznego. Każdego roku, począwszy od wczesnego życia drzewka, musi być ono przycinane. Ktoś mógłby się obawiać, że takie agresywne działania zahamują jego wzrost, lecz jest przeciwnie: przycinanie wpuszcza powietrze i światło, co prowadzi do obfitych zbiorów. Z drugiej strony gdy dopuści się do tego, by drzewo wyrosło za duże, przestaje ono owocować.

      Dlaczego o tym mówię? Nazwijmy świadomością społeczną zdolność do oceny emocji, przekonań i zamiarów innych ludzi oraz stosownego do tego reagowania. Świadomość społeczna jest potrzebna i dobra. To największe dostępne nam przybliżenie czytania innym w myślach. Odpowiednio przycinana, przynosi społeczne korzyści. Jeżeli jednak rozrasta się dziko, przez nikogo niekontrolowana, zamiast zwykłego uświadamiania nam różnych rzeczy, „przeświadamia” je. Przerysowujemy sytuacje społeczne, uważamy, że wszystkie oczy są skierowane na nas, robimy się ździebko paranoiczni. Każde spojrzenie i gest odbieramy osobiście. Dostrzegamy zagrożenie w najdrobniejszych interakcjach, więc ich unikamy albo stoimy sztywno jak kołek. W skrócie, świadomość ta rozrasta się w Lęk Społeczny przez wielkie „L”. I wtedy, jak w przypadku zdziczałej jabłonki, korzyści się kończą.

      Ogólnie rzecz biorąc, lęk społeczny nie jest pomocny, ale cechy, z których wyrasta – to, co nazywamy świadomością społeczną, czy nawet hamowaniem behawioralnym, o którym niedługo będę pisać – są pomocne. Te fundamentalne cechy są tak ważne, że ewolucja zadbała, aby znaczący odsetek populacji rodził się wręcz ze skłonnością do ich przerostu.

      Jaki rodzaj osobowości wyrasta z takich ziaren? Dlaczego te fundamentalne cechy są tak ważne? I – podobnie jak z jabłonią – co dzieje się, gdy cechy te wybujają, a co dzieje się, gdy zostaną przycięte? Aby odpowiedzieć na te pytania, pozwolę sobie zacząć od przedstawienia historii Cynthii.

      Mamy luty 1980 roku. Cynthia jest doktorantką w Harvardzie, na najstarszym w Stanach Zjednoczonych wydziale psychologii, założonym ponad sto lat wcześniej przez samego Williama Jamesa, ojca psychologii amerykańskiej. Zgrabna brunetka pochodząca z Portoryko przybyła do Cambridge w stanie Massachusetts, by zrobić doktorat, który wciąż jest oddalony od niej o rok wytężonej pracy przez całe noce. Pod koniec liceum Cynthia zapisała się na zajęcia z psychologii i jak za pstryknięciem włącznika od razu zrozumiała, że znalazła swoje życiowe powołanie. Jutro spotyka się ze swoim promotorem, wybitnym psychologiem rozwojowym dr. Jerome’em Kaganem, którego ma poinformować o postępie w zbieraniu danych do swojej rozprawy. Nie może doczekać się zakomunikowania mu, że teczka z jej wynikami pęcznieje. Od kiedy ostatnio się widzieli, przetestowała wielu nowych uczestników eksperymentu.

      A dzisiaj jest pora na kolejnego. W drzwiach laboratorium pojawia się dwudziestojednomiesięczna Jennifer, ubrana w jasnoczerwony zimowy kombinezon i trzymająca za rękę mamę. Cynthia robi doktorat z psychologii rozwojowej, o ile więc większość pozostałych doktorantów na psychologii bada szczury albo – dla zaoszczędzenia sobie fatygi – studentów z pierwszych lat, o tyle uczestnicy eksperymentów Cynthii są pieczołowicie wybierani w szpitalach okręgu bostońskiego już w chwili urodzenia. Należy do nich Jennifer, teraz prawie dwulatka. Cynthia serdecznie wita się z jej mamą i z samą Jennifer, przykucając, by znaleźć się na poziomie wzroku dziewczynki. Gdy Cynthia uśmiecha się do niej, Jennifer wcale się to nie podoba. Obraca się i przyciska buzię do matczynej nogi. Cynthia nawet nie zaczęła jeszcze zbierania danych, ale podczas gdy uprzejmie podziwia tył oprószonej śnieżynkami głowy dziewczynki, ma przeczucie, co dzisiaj uzyska.

      W trakcie załatwiania koniecznych formalności doktorantka wyjaśnia mamie Jennifer cel prowadzonego badania.

      – Poddamy Jennifer dostosowanym do jej wieku wyzwaniom. Nie będzie to nic, czego nie