Tytuł oryginału: How to Be Yourself. Quiet Your Inner Critic and Rise Above Social Anxiety
Przekład: Dariusz Rossowski
Opieka redakcyjna: Maria Zalasa
Redakcja: Anna Strożek
Korekta: Alicja Laskowska
Projekt okładki i stron tytułowych: Joanna Wasilewska/KATAKANASTA
Text Copyright © 2018 by Ellen Hendriksen
Published by arrangement with St. Martin’s Publishing Group
All rights reserved
Copyright for the Polish edition and translation
© JK Wydawnictwo sp. z o.o. sp. k., 2020
Wszelkie prawa zastrzeżone. Żadna część tej publikacji nie może być powielana ani rozpowszechniana za pomocą urządzeń elektronicznych, mechanicznych, kopiujących, nagrywających i innych bez uprzedniego wyrażenia zgody przez właściciela praw.
ISBN 978-83-66380-78-3
Wydanie I, Łódź 2020
JK Wydawnictwo sp. z o.o. sp. k.
ul. Krokusowa 3, 92-101 Łódź
tel. 42 676 49 69
www.wydawnictwofeeria.pl
Wersję elektroniczną przygotowano w systemie Zecer firmy Elibri Sp. z o.o.
Dokument chroniony elektronicznym znakiem wodnym
20% rabatu na kolejne zakupy na litres.pl z kodem RABAT20
Przedmowa
Moe potrafił walczyć z przejawami niesprawiedliwości jak rozjuszony tygrys, pod jednym wszakże warunkiem: że nie będzie musiał się odzywać.
Ten prawnik z wykształcenia iskrzył inteligencją oraz słynął z nienagannych manier. Mimo łagodnego wyglądu – drobny, chuderlawy, łysiejący, z dwoma idealnymi kółkami drucianych okularów spoczywających nad precyzyjnie przystrzyżonym wąsikiem – z żarliwym zapałem poświęcał się kwestiom społecznym, takim jak prawa seniorów czy ochrona będących na słabszej pozycji kobiet. Swymi działaniami obejmował cały glob; na tym etapie kariery zdążył już pracować w trzech różnych krajach na trzech kontynentach.
W ramach swej idealistycznej krucjaty na rzecz sprawiedliwości często znajdował się jednak w wybitnie nieidealistycznym otoczeniu: na mityngach politycznych. Właśnie podczas takich spotkań – w domach kultury czy salkach parafialnych, gdzie siadało się na składanych krzesełkach w pomieszczeniach, w których w powietrzu stale czuło się resztki aromatu kawy – rozgrywał się jego dramat. Zrelacjonował go w taki sposób: „Przedwczoraj na spotkaniu jeden z organizatorów odwrócił się do mnie i powiedział: «Wiesz co, kiedy jesteśmy we dwóch, znakomicie się wypowiadasz, ale na zebraniach jesteś bardzo cichy. Chyba w ogóle nie pamiętam, żebyś otworzył usta»”.
Moe zamarł. W głębi ducha wiedział, że kolega mówi prawdę. Zawsze był bardzo skupiony, uprzejmy, ale rzeczywiście nie odzywał się ani słowem. A teraz okazało się, że to milczenie nie przechodzi niezauważone. Moe nie może dalej udawać, że go nie ma.
– Nie chodzi o to, że nie mam nic do powiedzenia, tylko po prostu nie wiem, jak to zrobić – zaczął tłumaczyć. – Wszyscy wydają się tacy swobodni i pewni siebie. A kiedy ja w końcu się odważę, żeby się odezwać, z reguły temat zdąża się zmienić. Tak się dzieje za każdym razem.
Trudności z wypowiedzeniem się miewa nie tylko Moe. Trafiają się one nam wszystkim, zwłaszcza w dzisiejszym świecie enigmatycznych esemesów, z którymi nie wiadomo, co począć, oraz idealnie dobranych podpisów na Instagramie. Jeśli masz taką konstrukcję psychiczną jak Moe albo byłeś wychowany jak on (niedługo powiem o tym rozróżnieniu), nowinki technologiczne i internet dają ci milion powodów do powątpiewania w siebie. Na dodatek trzeba się jeszcze zmagać z lękami związanymi z interakcją twarzą w twarz.
Być może tak jak Moe znasz z pierwszej ręki męczarnie spowodowane wewnętrzną szamotaniną poprzedzającą zabranie głosu. To jak stanie na krańcu trampoliny dziesięć metrów na lustrem wody – serce wali jak młot na myśl o skoku. Zachowanie milczenia sprowadza frustrację („Wiedziałem, jaka jest odpowiedź” albo „Cholera, to był mój pomysł”), ale wizja wskoczenia w otchłań dyskusji nas paraliżuje. Mimo wszystko po tej uwadze skierowanej do niego przez kolegę Moe uznał, że dalsze milczenie będzie jeszcze gorsze od odezwania się. Przeciągająca się cisza ciąży człowiekowi jak rosnąca powoli sterta cegieł na kolanach. Kilka minut milczenia można z siebie łatwo strząsnąć, ale kilku godzin niemalże nie da się przełamać, szczególnie bez zwrócenia na siebie uwagi wszystkich, wzbudzenia zdumionych okrzyków i rzucanych mimochodem druzgocących komentarzy typu: „O, zapomniałem, że tu w ogóle jesteś!”.
Dlatego Moe postanowił zabrać głos możliwie na początku.
– Na następnym spotkaniu pojawiłem się z notatkami w telefonie. Sądziłem, że będzie mi łatwiej, jeśli napiszę sobie, co mam powiedzieć. Ale nie potrafiłem. Najgorsze, że facet siedzący obok mnie wziął mój telefon i wszystkim przeczytał te zapiski. Pewnie uważał, że wyświadcza mi przysługę, ale ja chciałem się zapaść pod ziemię. Kim trzeba być, żeby nie móc przeczytać własnych słów?
To upokorzenie wzmocniło nieśmiałość. Zebranie się na odwagę, by podjąć ponowną próbę, zabrało Moemu trochę czasu, ale się przełamał. Przed kolejnym spotkaniem rezolutnie wydrukował sobie notatki, lecz znów nie potrafił wykrztusić z siebie słowa.
– Starałem się – opowiadał – ale litery zaczęły mi tańczyć przed oczami i cały zacząłem się trząść. To było okropne. Dlaczego ciągle mi się to zdarza? Co, do diabła, ze mną jest? Dlaczego nie mogę robić tego, co innym nie sprawia najmniejszego problemu?
Dzięki pracy w świecie polityki Moe był przyzwyczajony do tego, że próby trzeba ponawiać. Postanowił więc się zmobilizować i spróbować jeszcze raz.
– Miałem wybrać się na spotkanie towarzyskie tylko ze znajomymi, więc pomyślałem, że spróbuję wygłosić toast. Powtarzałem go sobie wielokrotnie w myślach, ale kiedy wstałem, zaciąłem się zaraz po pierwszym zdaniu. Planowałem nawet wpleść w nie żart, ale kiedy zacząłem go opowiadać, nie mogłem sobie przypomnieć dalszego ciągu, a tym bardziej reszty tego, co miało być dalej, więc powiedziałem tylko: „Dziękuję wam za przybycie” i usiadłem, myśląc, jakim jestem idiotą.
Doświadczenia Moego są tak powszechne, że doczekały się nawet nazwy: lęk społeczny. Lęk społeczny to nieśmiałość na sterydach. Na początku człowiek ma poczucie, że jest wystawiony jak na patelni, sterczy jak kołek w płocie. Po tym przychodzi chęć schowania się, skrycia, czasem w formie całkowitego unikania spotkań, a czasem przez zachowywanie na nich całkowitego milczenia czy uparte wpatrywanie się w podłogę. Obawiamy się, że powiemy coś niewłaściwego albo zachowamy się niezgrabnie, narażając się na totalną i w pełni zasłużoną krytykę. Dlatego tak wielu z nas jest spiętych na zajęciach, na imprezach, w grupie, w pracy, z nieznanymi ludźmi, w mediach społecznościowych. Mamy wrażenie, że jesteśmy „zanadto”: zanadto pokręceni, zanadto niezdarni, zanadto irytujący. Albo że różnych rzeczy nam „brak”: pewności, ogłady towarzyskiej, kompetencji. W końcu zdrajcą zaczyna się okazywać nasze ciało, a my jesteśmy pewni, że wszyscy zauważają nasze brzydkie rumieńce, spocone dłonie, drżenie rąk.
Wszystko to może brzmieć dla ciebie znajomo. Czy miałeś błysk w oku, gdy rozpoznałeś coś ci bliskiego w opowieści Moego? Kiwałeś głową, czytając jego relację? Zaryzykuję zakład, że macie jeszcze jedno wspólne przeżycie: na pewnym etapie swej pełnej potknięć i lęków drogi życia – może przed randką, rozmową kwalifikacyjną albo pierwszym dniem w szkole – wspierająca cię osoba udzieliła ci sprawdzonej rady: „Po prostu bądź sobą!”.
Zawsze jest to mówione z najlepszymi intencjami, ale nieraz brzmi wyjątkowo irytująco. Zdaje się tak proste, ale w danej