Ani Nix Gridley, ani Red Arnett czy Roy Lester, ani żaden mieszkaniec Clanton poniżej siedemdziesiątki nie pamiętał morderstwa tak szacownego obywatela. Fakt, że głównym podejrzanym był jeszcze szacowniejszy obywatel, sprawił, że całe miasto zamarło z wrażenia. W budynku sądu sekretarze, adwokaci i sędziowie, zapominając o swoich sprawach, powtarzali to, co przed chwilą usłyszeli, i kręcili głowami. W sklepach i biurach wokół placu sprzedawcy, urzędnicy i klienci szeptem przekazywali jeden drugiemu szokującą wiadomość i głęboko wstrząśnięci patrzyli sobie w oczy. W szkołach nauczyciele przerywali lekcje, zostawiali uczniów w klasach i zbierali się na korytarzach. Na zacienionych uliczkach wokół placu mieszkańcy stawali przy swoich skrzynkach pocztowych i starali się w najprzeróżniejszy sposób wyrazić jedną nurtującą ich myśl: „To nie mogło się zdarzyć”.
A jednak się zdarzyło. Zgromadzeni na podwórku Vanlandinghamów ludzie wyciągali szyje, wpatrując się w żwirowany parking po drugiej stronie ulicy, gdzie stały trzy policyjne samochody – cała flota biura szeryfa hrabstwa – oraz karawan z Domu Pogrzebowego Magargela. Jackie Bell odprowadzono z powrotem na plebanię, gdzie siedziała z zaprzyjaźnionym lekarzem i kilkoma paniami z kościoła. Pobliskie uliczki były już wkrótce zastawione pick-upami i innymi pojazdami ciekawskich. Jedni przejeżdżali powoli, bez żenady gapiąc się przez otwarte okna, inni parkowali, gdzie tylko się dało, jak najbliżej kościoła.
Karawan przyciągał ludzi niczym magnes i kiedy zaczęli wchodzić na parking, Roy Lester kazał im się cofnąć. Tylne drzwi karawanu były uchylone, co oczywiście znaczyło, że już wkrótce zwłoki zostaną wyniesione i wyruszą w krótką drogę do domu pogrzebowego. Jak w przypadku każdej tragedii – zbrodni lub wypadku – ciekawscy chcieli przede wszystkim zobaczyć ciało. Choć oszołomieni i wstrząśnięci, w milczeniu podchodzili bliżej, zdając sobie sprawę, jaka trafiła im się gratka. Byli świadkami dramatycznej i niewyobrażalnej historii i aż do końca życia mogli opowiadać, że widzieli, jak ciało wielebnego Bella wynoszono do karawanu.
Szeryf Gridley wyszedł z budynku parafii, popatrzył na tłum i zdjął z głowy kapelusz. Za nim pojawiły się nosze, trzymane z jednej strony przez starego Magargela, a z drugiej przez jego syna. Ciało było przykryte czarną tkaniną i widać było tylko brązowe buty Dextera. Wszyscy mężczyźni natychmiast zdjęli kapelusze i czapki, a wszystkie kobiety pochyliły głowy, lecz nikt nie zamknął oczu. Kilka osób cicho szlochało. Kiedy ciało załadowano do karawanu, stary Magargel siadł za kierownicą i ruszył z miejsca. Nigdy nie marnował okazji, by dodać swoim działaniom dramatyzmu, kluczył więc przez jakiś czas bocznymi uliczkami, a potem dwa razy powoli okrążył plac, żeby całe miasto mogło się przyjrzeć karawanowi.
Godzinę później szeryf Gridley zadzwonił z poleceniem, by ciało przewieźć do Jackson, gdzie będzie przeprowadzona sekcja zwłok.
* * *
Nineva nie pamiętała, kiedy ostatnio pan Pete poprosił, by siadła z nim na werandzie. Miała na głowie ważniejsze rzeczy. Amos ubijał masło w stodole i powinna mu w tym pomóc. Później miała jeszcze zawekować fasolę i groszek i zrobić pranie. Ale skoro szef kazał jej usiąść w fotelu bujanym i trochę popróżnować, nie mogła odmówić. Ona popijała mrożoną herbatę, a on kurzył papierosy, więcej niż zwykle, uświadomiła sobie później, kiedy opowiadała o tym Amosowi. Pana Pete’a bardzo interesował ruch na oddalonej o niecałe pół kilometra drodze. Przejechało nią kilka samochodów osobowych i pick-upów ciągnących przyczepy z bawełną, którą wieziono do odziarniarki w mieście.
– Już jedzie – oznajmił Pete, gdy na ich podjazd skręcił wóz szeryfa.
– Kto? – zapytała.
– Szeryf Gridley.
– Czego chce?
– Przyjechał mnie aresztować, Ninevo. Za morderstwo. Dziś rano zastrzeliłem Dextera Bella, pastora metodystów.
– Co też pan mówi?! Że co pan zrobił?
– Słyszałaś, co powiedziałem. – Pan Pete wstał, podszedł do jej fotela, pochylił się i wycelował w nią palcem. – A ty nikomu nie piśniesz ani słowa, Ninevo. Słyszysz?
Oczy miała wielkie jak spodki i otworzyła szeroko usta, ale nie wydobyło się z nich ani jedno słowo. Pete wręczył jej małą kopertę, którą wyciągnął z kieszeni kurtki.
– Wejdź teraz do domu, a kiedy mnie zabiorą, zanieś to Florry.
Wziął ją za rękę, pomógł wstać i otworzył siatkowe drzwi. Znalazłszy się w środku, Nineva wydała z siebie bolesny jęk, od którego Pete aż się wzdrygnął. Zamknął drzwi, odwrócił się i obserwował zbliżający się samochód szeryfa. Nixowi Gridleyowi wcale się nie spieszyło. Zaparkował obok pick-upa Pete’a, wysiadł, razem z Redem i Royem, podszedł do werandy i zatrzymał się u stóp schodów. Przez chwilę patrzył na Pete’a, który nie wydawał się zbyt przejęty.
– Lepiej będzie, jak z nami pojedziesz, Pete – powiedział.
Pete wskazał głową swojego pick-upa.
– Rewolwer leży na przednim siedzeniu – oznajmił.
– Weź go – polecił Nix Redowi.
Pete powoli zszedł z werandy i zbliżył się do samochodu szeryfa. Roy otworzył przed nim tylne drzwi. Pochylając się, by wsiąść, Pete usłyszał zawodzenie Ninevy na tylnym podwórku i kiedy podniósł wzrok, ujrzał, jak z listem w ręce biegnie truchtem w stronę stodoły.
– Jedźmy – mruknął Nix, siadając za kierownicą.
Red, trzymając rewolwer, zajął miejsce obok szefa. Roy i Pete siedzieli z tyłu, niemal dotykając się ramionami. Kiedy samochód ruszył podjazdem, a potem skręcił na szosę, nikt się nie odzywał, zupełnie jakby wszyscy wstrzymali oddech. Stróże prawa wykonywali swoje czynności w stanie niedowierzania, wstrząśnięci, tak jak wszyscy. Popularny kaznodzieja został z zimną krwią zamordowany przez słynnego syna tego miasta, legendarnego bohatera wojennego. Sprawca musiał mieć jakiś cholernie ważny motyw i ujawnienie go było tylko kwestią czasu. W tym momencie jednak zegar stanął w miejscu i wszystko wydawało się nierealne.
W połowie drogi do miasta Nix zerknął we wsteczne lusterko.
– Nie zamierzam pytać, dlaczego to zrobiłeś, Pete – powiedział. – Chcę tylko, żebyś potwierdził, że to ty.
Pete wziął głęboki oddech i spojrzał na pola bawełny, które mijali.
– Nie mam nic do powiedzenia – odparł.
* * *
Budynek aresztu hrabstwa Ford pochodził z poprzedniego stulecia i nie nadawał się zbytnio do zamieszkiwania przez ludzi. Pierwotnie pełnił funkcję magazynu, potem był adaptowany na różne cele, aż w końcu kupiło go hrabstwo i przedzieliło na dwie części ceglanym murem. Z przodu wydzielono sześć cel dla białych więźniów, z tyłu osiem dla czarnych. Nie zdarzało się raczej, by wszystkie, zwłaszcza te od frontu, były zajęte. Obok był mały aneks, który hrabstwo dobudowało później, na biuro szeryfa i siedzibę miejscowej policji. Od głównego placu dzieliły areszt tylko dwie przecznice i widać było z niego budynek sądu. Podczas spraw karnych, które należały do rzadkości, oskarżony często szedł do sądu pieszo, pod eskortą zastępców szeryfa.
Przed aresztem zgromadził się teraz tłum, by zobaczyć zabójcę. Nadal wydawało się niewiarygodne, że Pete Banning zrobił to, co zrobił, i raczej wątpiono, by trafił za kratki. Kogoś tak znanego jak pan