* * *
W samo południe w Wigilię, gdy Nineva krzątała się w kuchni, przygotowując co najmniej pięć potraw jednocześnie, a Joel i Stella droczyli się z nią i próbowali za wszelką cenę ją rozśmieszyć, zadzwonił telefon. Joel pierwszy złapał za słuchawkę – to był Nix Gridley. Czekali na telefon od niego. Wysłuchawszy szeryfa, Joel poinformował Stellę, że ich ojciec będzie w domu mniej więcej za godzinę, po czym wyszedł, żeby przywieźć ciotkę Florry.
Dziesięć tygodni w więzieniu dałoby w kość każdemu, ale Pete Banning postarzał się bardziej, niż można by się spodziewać. Posiwiały mu włosy, a w kącikach oczu pojawiły się zmarszczki. Mimo zaanektowania przez Florry więziennej kuchni, udało mu się jeszcze bardziej schudnąć. Oczywiście dla niektórych więźniów dziesięć tygodni w pace oznaczałoby, że zostało im mniej odsiadki. Ktoś taki jak Pete nie mógł na to liczyć; stąd brak nadziei i brak powodów, by nie upadać na duchu. Tak czy inaczej, dokona żywota za kratami, daleko od domu. Poza tym śmierć miała dla niego pewne plusy. Jeden był natury fizycznej: już do końca życia miał odczuwać ból, chwilami bardzo dotkliwy, i nie była to miła perspektywa. Drugi odnosił się raczej do sfery ducha: wciąż tkwiły mu w pamięci obrazy niewysłowionego ludzkiego cierpienia i czasami to brzemię doprowadzało go na skraj obłędu. Codziennie starał się za wszelką cenę o tym wszystkim zapomnieć, ale rzadko mu się to udawało.
Zastanawiając się nad przyszłością, doszedł do wniosku, że będzie to chyba jego ostatnie Boże Narodzenie. Powiedział o tym szeryfowi i przekonał go, by zorganizował mu krótką wizytę w domu. Nie widział dzieci od wielu miesięcy i mógł ich już nigdy nie zobaczyć. Nix Gridley do pewnego stopnia mu współczuł, ale nie mógł też nie pomyśleć o dzieciach Bella, które nigdy już nie zobaczą ojca. W miarę jak mijały tygodnie i zbliżał się początek procesu, coraz wyraźniej widział, że opinia publiczna w hrabstwie obraca się przeciwko Banningowi. Podziw, jakim ten cieszył się ledwie rok wcześniej, stopniał bardzo szybko. Jego proces też zapowiadał się na szybki.
Tak czy inaczej, Gridley zgodził się na krótką wizytę Pete’a w domu: miała trwać najwyżej godzinę. Inni więźniowie nie mogli liczyć na taką wyrozumiałość i Pete’owi nie wolno było zdradzić żadnemu z nich, dokąd się wybiera. W cywilnych ciuchach zajął miejsce z przodu, obok Gridleya, i podczas jazdy jak zwykle się nie odzywał, tylko patrzył na puste pola. Kiedy zatrzymali się za jego pick-upem, szeryf z początku upierał się, że zostanie w samochodzie, ale Pete nie chciał o tym słyszeć. Na dworze było zimno, a w domu czekała gorąca kawa.
Przez pół godziny Pete siedział przy kuchennym stole, mając po jednej stronie Joela, a po drugiej Stellę i Florry. Nineva stojąc przy kuchennym blacie, wycierała naczynia, ale nie brała udziału w rozmowie. Pete był odprężony, szczęśliwy, że spotkał się z dziećmi, i zadawał im setki pytań o szkołę i plany na przyszłość.
Szeryf siedział sam w salonie, popijając kawę, przerzucając kartki czasopisma rolniczego i zerkając co chwila na zegar. Była przecież Wigilia i musiał jeszcze zrobić zakupy.
Pete z dziećmi przeszedł w końcu z kuchni do małego gabinetu i zamknął drzwi, żeby mogli porozmawiać tylko we troje. On i Stella usiedli na małej sofie, a Joel na drewnianym krześle. Kiedy ojciec zaczął mówić o procesie, Stella z trudem hamowała łzy. Nie miał nic na swoją obronę i spodziewał się szybkiego wyroku. Nie wiedział tylko, czy ława przysięgłych opowie się za karą śmierci, czy za dożywociem. Było mu wszystko jedno. Pogodził się już z losem i był gotów ponieść karę.
Stella rozpłakała się na dobre, ale Joel miał do niego kilka pytań. Ojciec uprzedził, że jest jedno pytanie, którego nie wolno im zadać: dlaczego zrobił to, co zrobił? Miał ważne powody, ale była to sprawa między nim a Dexterem Bellem. Wielokrotnie przeprosił ich za wstyd i udrękę, jakich im przysporzył, za hańbę, jaką okrył ich nazwisko. Prosił oboje o wybaczenie, ale oni nie byli na to gotowi. Nie mogli się na to zdobyć, dopóki w jakiś sposób nie wyjaśni im tego, co się stało. Poza tym był przecież ich ojcem, więc co byłoby warte ich wybaczenie? I jak mogli wybaczyć, skoro grzesznik wciąż nie wyjawił swoich motywów? Wszystko to było strasznie zagmatwane i wyczerpujące emocjonalnie, tak że nawet Pete uronił kilka łez.
Kiedy minęła godzina, Nix Gridley zapukał do drzwi i krótkie rodzinne spotkanie dobiegło końca. Pete poszedł z szeryfem do policyjnego auta i ruszyli z powrotem do aresztu.
* * *
Jackie Bell, mając na względzie dobro dzieci, zabrała je do kościoła na wigilijne nabożeństwo. Usiedli przy dziadkach, którzy z uśmiechem i dumą zerkali na małą, pozbawioną ojca rodzinę. Jackie zajęła miejsce przy końcu ławki, a dwa rzędy za nią usiadł Errol McLeish, raczej marnotrawny metodysta, w kościele pojawiający się nader rzadko. Rozmawiając z nim wcześniej, napomknęła, że wybiera się na nabożeństwo, i Errol też przypadkiem tam zajrzał. Absolutnie jej się nie narzucał, po prostu czujnie obserwował ją z oddali. Była straszliwie zraniona, czemu nikt nie mógł się dziwić, a on miał dość rozumu, by szanować jej żałobę. Wiedział, że kiedyś się skończy.
Po nabożeństwie Jackie i dzieciaki pojechały do dziadków na długą wigilijną wieczerzę, po której opowiadali sobie różne historie przy kominku. Dzieci rozpakowały prezenty, a Jackie zrobiła im zdjęcia kodakiem. Było późno, gdy wrócili do swojego wynajmowanego domu. Jackie położyła dzieci do łóżek i przesiedziała godzinę przy choince, popijając ciepłe kakao, słuchając kolęd z gramofonu i próbując opanować targające nią emocje. Dexter powinien tu być, dzielić z nią te chwile i cicho składać zabawki. Jak to się stało, że została wdową w wieku trzydziestu ośmiu lat? A poza tym, i było to pytanie o wiele ważniejsze, jak miała utrzymać tę trójkę wspaniałych dzieci, śpiących po drugiej stronie korytarza?
W ciągu dziesięciu ostatnich lat często bała się, że jej małżeństwo nie przetrwa próby czasu. Dexter kochał kobiety i stale się za nimi oglądał. Wykorzystując swój urok osobisty, charyzmę i pozycję duszpasterza, często manipulował młodszymi parafiankami. Nigdy nie złapano go na gorącym uczynku i nigdy do niczego się nie przyznał, ale ciągnęły się za nim podejrzenia. Clanton było czwartym miejscem, w którym pełnił posługę, drugim, gdzie sprawował funkcję pierwszego pastora, i Jackie obserwowała go baczniej niż kiedykolwiek. Dopóki nie miała twardych dowodów, nie dążyła do konfrontacji, ale wiedziała, że ten dzień kiedyś nadejdzie. Albo i nie. Czy ośmieliłaby się kiedykolwiek rozbić rodzinę i przechodzić przez piekło rozwodu? Zdawała sobie sprawę, że to ją uznano by za winną. Czy nie łatwiej było pomagać Dexterowi w karierze i cierpieć w milczeniu, starając się chronić dzieci? W chwilach samotności często biła się z myślami.
A teraz wszystkie te dylematy okazały się nieważne. Była samotna, bez piętna rozwódki. Jej dzieci były psychicznie poranione, ale cały kraj dźwigał się z wojny, w której zginęło pół miliona Amerykanów. Wiele innych rodzin też zostało okaleczonych i z trudem wiązało koniec z końcem.
Wyglądało na to, że Dexter zbałamucił w końcu niewłaściwą kobietę, choć Jackie nigdy nie podejrzewałaby o to Lizy Banning. Z całą pewnością była dość ładna i wrażliwa. Jackie nie zauważyła wprawdzie nic podejrzanego, ale kiedy mąż ogląda się za spódniczkami, każda ładna kobieta staje się potencjalnym celem.
Otarła łzę z oka. Tak bardzo brakowało jej Dextera. Wiedziała, że zawsze będzie go kochać, i ta głęboka miłość sprawiała, że jej podejrzenia były jeszcze boleśniejsze. Nienawidziła go za to i czasami nienawidziła samej siebie, bo nie okazała się dość silna i nie odeszła. Ale przecież to wszystko miała już za sobą. Już nigdy nie będzie patrzeć, jak Dexter jedzie do obłożnie chorego, i zastanawiać się, dokąd tak naprawdę się wybiera. Już nigdy nie będzie go podejrzewać, kiedy zamykałby się w gabinecie, by udzielić komuś duchowej pociechy. Nigdy nie będzie