Florry też do nich jak zwykle napisała, zapowiadając, że ma własne plany i szykuje dużą niespodziankę. Oczekiwała ich na stacji w Clanton, gdy przyjechali tam o zmroku. Była w jasnozielonej sukni, wielkiej jak namiot, długiej do kostek, połyskującej w przyćmionych światłach peronu. Na głowie miała czerwoną fedorę, którą odważyłby się włożyć tylko cyrkowy klaun, a na szyi pobrzękujący przy każdym ruchu naszyjnik z jarmarcznych świecidełek. Ujrzawszy Stellę, rzuciła się ku niej z krzykiem i zamknęła ją w niedźwiedzim uścisku. Podczas tej szarży Joel rozglądał się na boki, a kiedy ciotka dopadła i jego, spostrzegł, że ma łzy w oczach. Stella też płakała. Wszyscy troje stali przez chwilę w objęciach, mijani przez innych pasażerów.
Dzieci wróciły do domu. Ich rodzina była w rozsypce. Szukali w sobie wzajemnie oparcia. Co, na litość boską, zgotował im Pete?
Joel niósł walizki, a kobiety szły pod rękę i paplały jedna przez drugą. Nadal z ożywieniem rozprawiając, wsunęły się na tylne siedzenie lincolna, model 1939. Florry przerwała rozmowę z bratanicą tylko na chwilę, by poprosić Joela, żeby to on prowadził. Nie miał nic przeciwko temu. Po kilku przejażdżkach z ciotką wiedział, czym to grozi. Ledwie wyjechali z Clanton, wcisnął gaz do dechy, przekraczając wszelkie ograniczenia prędkości.
Kiedy pędzili drogą numer osiemnaście, teraz kompletnie pustą, Florry poinformowała ich, że zatrzymają się nie u siebie, lecz u niej. Jej różowy domek zdobiły bożonarodzeniowe dekoracje, w kominku palił się ogień i pachniało wypiekami Marietty. Ich dom był pusty, zimny i pogrążony w mroku, bez jednego świątecznego akcentu, a poza tym, zdaniem Marietty, Nineva była w depresji i pałętała się po pokojach, płacząc i mówiąc do siebie.
Gdy Joel skręcił w ich podjazd, w aucie zapadła cisza. Podjechali do jedynego domu, jaki on i Stella kiedykolwiek znali. Był rzeczywiście pogrążony w mroku i martwy, jakby ludzie, którzy tu dawniej mieszkali, umarli. Kiedy zatrzymał auto, światła przednich reflektorów padły na okna od frontu. Zgasił silnik i przez chwilę nikt nic nie mówił.
– Nie wchodźmy tam – wymamrotała w końcu Florry.
– Rok temu zjechaliśmy tu wszyscy na Boże Narodzenie – powiedział Joel. –Tato wrócił z wojny. Mama była taka szczęśliwa i piękna. Krzątała się po domu, nie mogąc się nacieszyć, że rodzina jest znowu razem. Pamiętacie naszą wigilijną wieczerzę?
– Tak, w domu było pełno gości – szepnęła Stella. – A wśród nich Dexter i Jackie Bellowie.
– Co się z nami, do diabła, stało?
Na to pytanie nie było odpowiedzi i nikt nie próbował jej udzielić. Przy domu stał pick-up Pete’a, a obok ich rodzinny sedan, kupiony jeszcze przed wojną pontiac. Auta, zaparkowane tam gdzie trzeba, zdawały się wskazywać, że ich właściciele są w środku i szykują się do snu, jakby w domu Banningów wszystko było w porządku.
– No już, starczy tego dobrego – rzuciła Florry. – Nie będziemy się tu mazgaić. Zapalaj silnik i jedźmy. Marietta trzyma na kuchni garnek z chili i piecze ciasto karmelowe.
Joel cofnął auto i ruszył żwirowaną drogą, która biegła szerokim łukiem dokoła budynków gospodarskich Banningów. Po drodze minęli mały biały domek, w którym od dziesięcioleci mieszkali Nineva i Amos. Paliło się w nim światło; Mack, pies Pete’a, obserwował ich z werandy.
– Co słychać u Ninevy? – zapytała Stella.
– Jak zawsze marudna – odparła Florry. Jej wojny podjazdowe z gospodynią Pete’a zakończyły się wiele lat wcześniej, kiedy obie postanowiły ignorować się wzajemnie. – Prawdę mówiąc, zamartwia się, jak wszyscy. Nikt nie wie, jaka nas czeka przyszłość.
– Kto z nas się nie zamartwia… – mruknęła Stella.
Jechali powoli w ciemności, pośród bezkresnych pól. Joel nagle zatrzymał się i wyłączył silnik i światła.
– Dobrze, ciociu Florry – powiedział, nie odwracając się. – Jesteśmy teraz w środku głuszy i nikt nas nie podsłucha. Tylko my troje, po raz pierwszy razem. Zawsze wiedziałaś więcej niż którekolwiek z nas, więc wyjaśnij nam: dlaczego ojciec zabił Dextera Bella? Musiał być jakiś ważny powód i ty go znasz.
Florry nie odpowiadała bardzo długo. Im dłużej trwało jej milczenie, tym bardziej Joel i Stella spodziewali się jakiejś rewelacji. Nareszcie ciotka wyjawi im tajemnicę i nada sens temu, co było bezsensowne.
– Bóg mi świadkiem, że nie wiem – odezwała się w końcu. – Po prostu nie mam pojęcia i nie wydaje mi się, żebym kiedykolwiek to zrozumiała. Wasz ojciec zabierze chyba ten sekret do grobu.
– Czy tato był o coś wściekły na Dextera? Czy spierali się o jakieś kościelne sprawy?
– Z tego, co wiem, nie.
– Czy prowadzili ze sobą jakieś interesy? Pewnie to śmiesznie brzmi, ale odpowiedz, proszę. Chcę wyeliminować możliwe źródła konfliktów.
– Dexter był kaznodzieją – odparła Florry. – Nic mi nie wiadomo o żadnych interesach.
– Wracamy zatem do oczywistego motywu, prawda? Jedynym powodem konfliktu między tatą a Bellem mogła być nasza mama. Pamiętam pierwsze dni, kiedy myśleliśmy, że tato nie żyje. W domu roiło się od ludzi, było ich tylu, że uciekałem i godzinami włóczyłem się po polach. I pamiętam, że Dexter bardzo często nas odwiedzał i siedział z mamą. Modlili się, czytali Biblię i czasami siadałem razem z nimi. To było straszne i wszyscy byliśmy wstrząśnięci, ale pamiętam, że Dexter starał się dodawać nam otuchy. Prawda, Stello?
– O tak, zachowywał się fantastycznie. Stale z nami był. Czasami przyjeżdżała z nim żona, ale ona nigdy nas tak mocno nie wspierała. Po pierwszym szoku ludzi pojawiało się coraz mniej i wszystko jakby wróciło do normy.
– Trwała wojna – przypomniała im Florry. – Ludzie ginęli każdego dnia. Udało nam się jakoś pozbierać. Nadal mieliśmy nadzieję, nadal dużo się modliliśmy, ale trzeba było się zająć codziennymi sprawami. Mój Boże, musieliśmy przecież żyć dalej.
– Pytanie brzmi, jak długo Dexter tu przyjeżdżał – mruknął Joel. – To właśnie chciałbym wiedzieć.
– Nie mam pojęcia, Joel, i nie podoba mi się twój ton. Jest oskarżycielski, a ja nie zrobiłam nic złego i niczego nie ukrywam.
– Chcemy po prostu poznać odpowiedzi na nurtujące nas pytania.
– Być może nie ma żadnych odpowiedzi. A może po prostu ich nie poznamy, bo życie jest pełne tajemnic. Nigdy nie podejrzewałam o nic waszej matki i Dextera Bella. W gruncie rzeczy sama sugestia, że coś mogło się między nimi dziać, jest dla mnie szokująca. Nie słyszałam, żeby Marietta, Nineva czy w ogóle ktokolwiek wspomniał coś na ten temat.
Florry umilkła i przez chwilę łapała oddech.
– Jedźmy, Joel – poprosiła Stella. – Robi mi się zimno.
Ale on nawet nie zbliżył dłoni do stacyjki.
– Z drugiej strony – podjęła Florry – nigdy nie byłam w zażyłych stosunkach z waszą matką, a już na pewno nie z Ninevą. Nie wyobrażam sobie, jak Pete mógł żyć pod jednym dachem z tymi dwiema kobietami, ale to w końcu nie mój interes.
Joel miał ochotę odpowiedzieć, że z tego, co pamięta, atmosfera w domu, w każdym razie przed wojną, była całkiem miła. A Stella pomyślała, choć nigdy nie powiedziałaby tego na głos, że to ciotka Florry była najczęściej źródłem rodzinnych kłopotów. Ale to też