— Co tak patrzycie? Trochę się odcha… — zaczął tata. — Ups… znaczy… ukulturalnimy.
Po namyśle usiadł jednak z boku. Zaraz musiał wstać, żeby przepuścić kolejnych gości. A wtedy łańcuch zaczepił o krzesło, które z rumorem się przewróciło. Tata szybko je podniósł i znieruchomiał z niewinną miną „to nie ja”. Kilka osób przyjrzało im się krytycznie, ale nikt się nie odezwał.
Wreszcie wszyscy zajęli miejsca. Na scenę wyszli muzycy z instrumentami, ukłonili się nisko i usiedli.
Tata poczuł chłodny podmuch na mokrych plecach i coś drapało go w gardle. W ostatniej chwili zakrył dłonią usta i powstrzymał kaszel.
Muzycy lada chwila mieli zacząć. Zapadła cisza. Słychać było jedynie pobrzękiwanie łańcucha. Gdy tata sięgnął, by go przytrzymać, do brzęczenia metalu dołączył dźwięk skrzypienia skórzanej kurtki o oparcie. Najbliżej siedzący skarcili go spojrzeniem. Tata zamarł więc w na wpół przechylonej pozycji. Kiedy pianista uderzył mocno w klawiaturę, tata podskoczył na równe nogi. Posłał wszystkim dookoła przepraszające spojrzenie i odruchowo znów się pochylił.
Po chwili do pianisty dołączyli muzycy grający na instrumentach smyczkowych.
Dźwięk kontrabasu przypominał nieco skrzypienie skóry. Tata obserwował więc ruchy smyczka i w odpowiednich momentach przesuwał się po kawałeczku. Być może część słuchaczy pomyślała, że kontrabasista fałszuje. Ale już po kilku taktach tacie udało się wyprostować.
Niestety w tym samym momencie niespodziewanie zakaszlał. Zasłonił usta przedramieniem.
Dwie kobiety przed nim aż się pochyliły, wystraszone, kontrabasista upuścił smyczek, a cała orkiestra zgubiła rytm.
— Jednak jest perkusja — palnęła głośno Mi. — Nasza własna.
— To nie wirus — wyjaśnił szybko tata. — To tylko alergia.
Tata wyjął z kieszeni maseczkę i założył na twarz. Łańcuch wypadł mu z ręki i zsunął się po krawędzi krzesła. Każde ogniwo kolejno wydało z siebie donośne dźwięknięcie.
— Sorry… — szepnął tata. — Przepraszam…
Amelia siedziała jak na szpilkach, bo co chwila ktoś na nich z przerażeniem zerkał. Co gorsza, pan Rytel znów zaczął chrumkać i zanosiło się na to, że zaraz ponownie kaszlnie. Zamiast tego wyjął z kieszeni psikacz, westchnął ciężko, wsunął go pod maseczkę i psiknął do gardła. Dwa razy.
Niestety zrobił to akurat wtedy, gdy wszystkie instrumenty na moment ucichły. Psiknięcia odbiły się echem od sklepienia, a pianista drgnął i nie trafił w klawisze.
Mi wydawała się bardzo rozbawiona, a czerwona ze wstydu Amelia coraz niżej zsuwała się na krześle.
Lekarstwo szybko zaczęło działać i tacie przeszła ochota na kaszel, czyli z punktu widzenia Mi zniknęła jedyna atrakcja. Muzycy grali, ludzie słuchali, nie działo się nic. Mi ziewnęła, a ziewnięcie udzieliło się tacie.
Kuba myślał o wszystkich tych rzeczach, które mógłby robić, zamiast siedzenia tutaj i słuchania tego rzępolenia. Amelii nawet się podobało, ale zbyt się stresowała, że jest nieodpowiednio ubrana i że wszyscy się na nich gapią. Nie gapili się, ale ona miała wrażenie, że tak jest, i to wystarczało. Jedynie Albert założył nogę na nogę i słuchał uważnie.
— Ile jeszcze? — zapytała szeptem Mi. — To trwa już ze trzy minuty.
Ale tata nie odpowiedział. Spał z głową przechyloną do tyłu.
Mi wywróciła oczami. Pufnęła z niecierpliwością i zrobiła tak niezadowoloną minę, jak tylko potrafiła. Niestety, nikt tego nie zauważył.
Pufnęła ponownie.
— Przejdę się trochę — szepnęła do Kuby. — On zaraz zacznie chrapać.
I zanim Kuba zdążył ją złapać, wstała z krzesła i z misiem pod pachą przemknęła do drzwi. Wysunęła się na korytarz i przebiegła do sąsiedniej sali. W półmroku stały tam gablotki ze starymi książkami i rycinami10. No tak, muzeum, nudy. Ale przynajmniej tu nie dochodziły te straszne dźwięki.
Zerknęła na stojące na półce książki i już miała iść dalej, gdy nagle…
— Interesują cię stare księgi? — usłyszała tuż obok.
Podskoczyła i dopiero teraz zauważyła wysokiego szatniarza. Kawałek dalej stał niski szatniarz i z nerwowym uśmiechem zacierał ręce.
Skąd oni się tu wzięli?!
— Tak tylko sobie oglądam. — Mi trochę już żałowała, że wyszła z koncertu. — Chyba wolno oglądać rzeczy w muzeum.
— Niektóre z tych ksiąg są bardzo cenne. — Mścisław, czyli wysoki szatniarz, skinął głową. — Wielka przykrość, że nie wolno ich dotykać, nieprawdaż?
Odwrócił się i odszedł. Pstryknął jeszcze palcami, na co Chcisław, czyli niski szatniarz, drgnął i w podskokach podążył za nim.
Mi chwilę stała nieruchomo, po czym przeniosła wzrok na książki.
— Phi, nie wolno dotykać…? — mruknęła pod nosem.
Jedna książka zwróciła jej uwagę – bardzo stara ze złotym grzbietem. Ten grzbiet zdawał się aż świecić w półmroku.
Rozejrzała się, czy nikt nie patrzy, i szybkim ruchem zgarnęła księgę z półki. Z niewinną minką, pogwizdując, przeszła do następnej sali, usiadła, ukryta za gablotą, i położyła niewielki tomik na kolanach. Na okładce z wyprawianej starej skóry błyszczała złotem kaczka w koronie. Mi przeczytała tytuł: Legenda o Złotej Kaczce.
Nie wiedziała, że choć ukryta za gablotką, siedzi dokładnie na wprost kamery.
* * *
Mścisław i Chcisław, w tych swoich dziwacznych kapeluszach, stali za ladą szatni pod pustymi wieszakami. Wpatrywali się w ekran, na którym Mi właśnie otwierała książkę ze złotym grzbietem.
Obaj szatniarze uśmiechnęli się szeroko. I nie uśmiechali się ładnie. Po chwili zaczęli rechotać. Rechotali jak ktoś, kto planuje coś bardzo, bardzo paskudnego.
* * *
Mi miała dopiero sześć lat i jak na swój wiek bardzo dobrze czytała. Co więcej, zdarzało jej się wybierać książkę zamiast gry na telefonie.
Teraz posadziła misia obok i zaczęła czytać. Na głos, bo tak było jej łatwiej, ale tak po cichutku, żeby nikt nie usłyszał:
— „Złota Kaczka od wieków mieszka w lochach pałacowych przy Ordynackiej. Odnaleźć ją tylko śmiałek może, ale jeśli się to komuś uda, skarby wielkie i nieprzebrane Złota Kaczka mu podaruje: złota, brylantów i pereł udźwignąć śmiałek nie zdoła…”.
Mi uniosła głowę znad książki. Złoto, perły i brylanty… Ojeju! To tutaj! Przecież to jest pałac przy Ordynackiej! Trochę tylko niepokoiły ją te