Wojna makowa. Rebecca Kuang. Читать онлайн. Newlib. NEWLIB.NET

Автор: Rebecca Kuang
Издательство: PDW
Серия:
Жанр произведения: Историческая фантастика
Год издания: 0
isbn: 9788379645299
Скачать книгу
już jednak nie słuchała.

      – Ból, ból pozwolił mu się skupić… – szepnęła.

      – Nie do końca to chciałem…

      – Ból pozwolił mu się skupić – powtórzyła.

      Jej również ból pomógł się skupić.

      Tak więc Rin zaczęła stawiać obok ksiąg zapaloną świeczkę i kiedy zaczynał morzyć ją sen, polewała sobie rękę gorącym woskiem. Chwilę potem ocierała łzawiące z bólu oczy i wracała do nauki.

      W dniu egzaminu na przedramionach dziewczyny widniały liczne ślady oparzeń.

      Po wszystkim nauczyciel Feyrik zapytał, jak jej poszło. Nie była w stanie odpowiedzieć. Mijały dni, a ona nadal nie potrafiła sobie przypomnieć tych strasznych, wyczerpujących godzin egzaminu. W jej pamięci ziała luka. Gdy próbowała odtworzyć, jak odpowiedziała na jakieś konkretne pytanie, mózg Rin po prostu się zamykał. Nie pozwalał wracać do tamtych chwil.

      Sama również nie chciała do nich wracać. Nie chciała o nich nawet myśleć. Już nigdy.

      Wyniki miały zostać ogłoszone po siedmiu dniach. Urzędnicy musieli sprawdzić kajety egzaminacyjne kandydatów z całej prowincji. Sprawdzano je raz, sprawdzano powtórnie i po raz trzeci.

      Dla Rin był to nieznośny tydzień. Niewiele spała. Ostatnie dwa lata jej życia wypełniały gorączkowe studia. Teraz nie miała już nic do roboty – przyszłość wymknęła się jej z rąk, nie zależała już od niej i ta świadomość była być może najgorsza.

      Swoim strapieniem doprowadzała wszystkich do szału. W sklepie popełniała błąd za błędem. W księgach zaprowadziła prawdziwy chaos. Fukała na Kesegiego i kłóciła się z Fangami znacznie częściej, niż powinna. Kilka razy była bliska kradzieży kolejnej paczki opium, które planowała wypalić. Słyszała opowieści o kobietach z Tikany, które popełniały samobójstwo, połykając grudkę narkotyku. Nad tym rozwiązaniem również się zastanawiała w mrocznych godzinach przed świtem.

      Wszystko wokół zamarło, zastygło. Rin miała wrażenie, że dryfuje bez celu. Całe jej życie niczym na włosku zawisło na jednym jedynym wyniku, na jednej liczbie.

      Próbowała układać plany awaryjne, przygotować ucieczkę z wioski, na wypadek gdyby nie zdała. Umysł jednak odmawiał współpracy i nie chciał o tym myśleć. Nie była w stanie zastanawiać się nad życiem po keju z tego prostego powodu, że po keju życia mogło już zwyczajnie nie być.

      Poczuła się zdesperowana do tego stopnia, że po raz pierwszy w życiu postanowiła się pomodlić.

      Fangowie zdecydowanie nie zaliczali się do osób religijnych. Wiejską świątynię odwiedzali w najlepszym razie sporadycznie i zwykle po to, by pod osłoną złotego ołtarza wręczyć komuś paczkę opium.

      W swoim niedostatku uczuć religijnych nie byli w żadnej mierze osamotnieni. W odległej przeszłości zakony monastyczne wywierały na życie kraju wpływ większy niż obecni możnowładcy, lecz potem nastała epoka Czerwonego Cesarza, który przetoczył się jak burza przez cały kontynent, realizując swoje posłannictwo zjednoczenia. Ślad jego pochodu wyznaczały ciała zaszlachtowanych mnichów i spustoszone świątynie.

      Dzisiaj zakonów już nie było, pozostały jednak liczne bóstwa: odpowiedzialne za najrozmaitsze dziedziny życia – od spraw bardzo ogólnych i wzniosłych jak miłość czy wojna, po troski przyziemne, związane z gotowaniem i utrzymaniem domowego porządku. Gdzieś podobno żyli wyznawcy gorliwi, pozostający w ukryciu i podtrzymujący wszystkie te tradycje, lecz większość mieszkańców Tikany uczęszczała do świątyń jedynie z nawyku. W bogów nikt szczerze nie wierzył – w każdym razie nikt nie ważył się do tego otwarcie przyznać. Dla Nikaryjczyków bogowie byli wyłącznie reliktami zamierzchłej przeszłości: postaciami z mitów i legend i niczym więcej.

      Rin jednak wolała nie ryzykować. Pewnego popołudnia wymknęła się ze sklepu wcześniej niż zwykle i wybrała się do Czworga Bogów, niosąc ofiarę z pierożków i nadziewanego korzenia lotosu.

      W świątyni panowała niczym niezmącona cisza. O tak wczesnej porze dziewczyna była tu jedynym gościem. Cztery posągi niemo wpatrywały się w nią malowanymi oczyma. Rin się zawahała. Nie była do końca pewna, do którego z bóstw powinna zanieść modły.

      Ich imiona, naturalnie, znała – Biały Tygrys, Czarny Żółw, Lazurowy Smok i Cynobrowy Ptak. Wiedziała również, że reprezentują cztery kierunki świata i że razem stanowią jedynie niewielki podzbiór rozległego panteonu czczonych w cesarstwie bogów. W tej świątyni również znajdowały się kapliczki poświęcone pomniejszym bóstwom opiekuńczym, których podobizny widniały na rozwieszonych na ścianach zwojach.

      Taka mnogość świętych istot. Która z nich odpowiada za pomyślne wyniki egzaminów? Który bóg opiekuje się niezamężnymi, harującymi w sklepikach dziewczętami, które za nic nie chcą zmieniać stanu cywilnego? Ostatecznie dokonała najprostszego wyboru – postanowiła pomodlić się do wszystkich.

      – Jeżeli istniejecie, jeśli naprawdę jesteście gdzieś tam, na górze, pomóżcie mi. Wskażcie mi drogę ucieczki z tego zasranego grajdołka. A jeśli tego zrobić nie możecie, sprawcie przynajmniej, by inspektor importu zszedł na atak serca.

      Rozejrzała się po pustej świątyni. I co teraz? Zawsze wyobrażała sobie, że modlitwa wymaga czegoś więcej niż tylko gadania. Wypatrzyła kilka leżących przy ołtarzu niewykorzystanych kadzidełek. Podniosła jedno, rozpaliła końcówkę w mosiężnym koksowniku i na próbę zamachała nim w powietrzu.

      Czy powinna okadzić dymem posągi bogów? A może chodzi o to, by nawdychać się samemu? W momencie kiedy podniosła tlący się patyczek do nosa, zza ołtarza wyszedł dozorca świątyni.

      Wymienili zaskoczone spojrzenia.

      Rin bardzo powoli opuściła kadzidełko.

      – Dzień dobry – rzuciła. – Właśnie się modlę.

      – Wyjdź stąd, proszę – odparł.

      Wyniki miały zostać wywieszone w samo południe przed salą egzaminacyjną.

      Pół godziny przed czasem Rin zamknęła sklep – ponownie wcześniej niż zwykle – i poszła do miasta z nauczycielem Feyrikiem. Wokół słupa ogłoszeniowego zebrał się już spory tłum, więc znaleźli sobie cienisty zakątek sto jardów dalej i zaczęli czekać.

      Przed budynkiem zgromadziło się tak wielu ludzi, że Rin nie zauważyła nawet momentu rozwieszenia zwojów. Dokładnie jednak wiedziała, kiedy to się stało, ponieważ w pewnym momencie wszyscy zaczęli krzyczeć i wołać, a zbita ciżba ruszyła naprzód, po drodze zagarniając ze sobą dziewczynę i jej nauczyciela.

      Serce Rin biło tak szybko, że ledwie była w stanie oddychać. Widziała jedynie przesłaniające słup ludzkie plecy. Poczuła, że zbiera się jej na wymioty.

      Gdy wreszcie dopchali się na czoło, Rin zaczęła szukać swojego nazwiska. Wstrzymując lękliwie oddech, spojrzała na dolną połowę zwoju. Nie mogła przecież uzyskać wyniku plasującego ją w pierwszej dziesiątce. Czytała i czytała.

      Fang Runin – tego nazwiska nie było nigdzie.

      Dopiero gdy spojrzała na nauczyciela Feyrika i zobaczyła w jego oczach łzy, zrozumiała, co się stało.

      Jej nazwisko widniało na samej górze listy. Nie uplasowała się w pierwszej dziesiątce. Zajęła pierwsze miejsce. Wypadła najlepiej w całej wsi. Najlepiej w całej prowincji!

      Przekupiła nauczyciela. Ukradła opium. Z premedytacją parzyła sobie przeguby, okłamywała przybranych rodziców,