– Czy Speeryci naprawdę byli szamanami i władali ogniem? – podniosła rękę Rin.
W sali rozeszły się stłumione śmiechy i dziewczyna natychmiast pożałowała swojego pytania.
– Czyżby w Tikany nadal kultywowano wiarę w szamanizm? – Yim spojrzał na nią w szczerym zdumieniu.
Rin poczuła na twarzy falę gorąca. Wychowała się, słuchając niezliczonych opowieści o dawnej Speer. W Tikany niemal wszyscy cierpieli na niezdrową obsesję dotyczącą fanatycznych wojowników cesarstwa i ich rzekomych nadnaturalnych mocy. Osobiście od dawna była zbyt rozsądna, by w nie wierzyć, niemniej ciekawość rządzi się własnymi prawami. Niestety, wyrwała się z pytaniem bez zastanowienia. Nic dziwnego, że tutaj, w stolicy, mity, które urzekały ją w Tikany, musiały wydawać się zacofanymi przesądami.
– Nie. To znaczy… Bo chciałam… – zająknęła się. – Gdzieś o tym czytałam i zastanawiam się…
– Proszę się nią nie przejmować – wtrącił Nezha. – W Tikany nadal myślą, że to my przegraliśmy wojny makowe.
Znów kąśliwe śmiechy. Nezha, dumny z siebie, rozparł się wygodnie na krześle.
– No dobrze, żarty żartami, ale mimo wszystko Speeryci mieli jednak nietypowe zdolności, prawda? – Kitaj ruszył koleżance z odsieczą. – Gdyby nie one, dlaczego zainteresowaliby się nimi Mugeńczycy?
– Dlatego że to dogodny cel – skontrował Nezha. – Wyspa leży dokładnie na szlaku wiodącym od archipelagu Federacji do brzegów Prowincji Węża. Czemu więc nie?
– Bo to bez sensu. – Kitaj pokręcił głową. – Z tego, co czytałem, wyspa Speer nie miała praktycznie żadnej wartości strategicznej. Nie warto jej nawet wykorzystywać w charakterze bazy morskiej. Flota Federacji lepiej by wyszła, płynąc bezpośrednio przez wąską cieśninę do Khurdalain. Mugeńczykom mogło zależeć na Speer tylko dlatego, że Speeryci posiadali jakąś zdolność, która napawała Federację strachem.
– Przecież przerażający byli sami Speeryci – odparł Nezha. – Prymitywni, wiecznie naćpani maniacy. Kto by nie chciał się ich pozbyć?
Rin nie dowierzała własnym uszom. Nezha tak prostacko mówił o tragicznej masakrze. Jeszcze bardziej zaskoczyła ją postawa Yima, który potaknął studentowi skinieniem.
– Speeryci rzeczywiście byli wojowniczymi barbarzyńcami – powiedział. – Zaczynali wprawiać dzieci w wojaczce, ledwie stawiały pierwsze kroki. Przez długie stulecia utrzymywali się wyłącznie z łupieżczych napaści na przybrzeżne osady Nikaryjczyków, a to dlatego, iż sami nie potrafili uprawiać roli. Co do plotek o rzekomym szamanizmie, najprawdopodobniej dotyczą one ich religii. Historycy utrzymują, że Speeryci odprawiali dosyć niecodzienne rytuały, podczas których ślubowali wierność swemu bóstwu, Cynobrowemu Feniksowi z Południa. Ale to były jedynie obrzędy. Nic, co można wykorzystać na wojnie.
– Z drugiej strony – odezwał się Kitaj – upodobanie, jakim Speeryci darzyli ogień, jest udokumentowanym faktem. Czytałem raporty z czasów wojny. Liczni generałowie, zarówno cesarstwa, jak Federacji, uważali, że Speeryci są w stanie podporządkować sobie płomienie i swobodnie nimi kierować.
– Mity i nic więcej – zbył go Yim. – Bajeczka, za pomocą której Speeryci zastraszali przeciwników. Prawdopodobnie narodziła się podczas nocnych napaści, kiedy posługiwali się płonącymi strzałami. Współcześni uczeni pozostają zgodni, że skuteczność bojowa Speerytów stanowiła wynik prowadzonego od najmłodszych lat warunkowania i wychowania w surowym środowisku.
– Dlaczego więc nasza armia nie może tego skopiować? – zapytała Rin. – Skoro ich wojownicy rzeczywiście byli tak potężni, czemu nie skorzystaliśmy po prostu z ich metod i taktyki? Dlaczego musieliśmy ich brać w niewolę?
– Speer była naszym lennem, nie kolonią niewolniczą – sprostował zniecierpliwiony Yim. – I owszem, moglibyśmy odtworzyć ich programy szkoleniowe, ale powtarzam, były to metody barbarzyńskie. A jak słyszałem od Juna, wy ledwo dajecie sobie radę ze standardowym treningiem. Uwierzcie, nie chcielibyście ćwiczyć jak wojownicy Speerytów.
– No dobrze, a Altan? – Kitaj nie rezygnował. – On nie wychował się na wyspie. Szkolił się w Sinegardzie i…
– Widziałeś, żeby Altan przywoływał płomienie?
– Oczywiście, że nie, ale…
– Naprawdę wystarczyło wam jedno spojrzenie na tego chłopca, byście potracili głowy do reszty? – fuknął Yim. – Pozwólcie, że powiem jasno i wyraźnie. Szamani nie istnieją. Speerytów też już nie ma. Altan jest takim samym człowiekiem jak wy. Nie posiada boskich ani magicznych talentów. Walczy tak dobrze, ponieważ trenuje od bardzo dawna. Jest ostatnim przedstawicielem wymarłej rasy. Jak widać, Speerytom nie pomogły nawet modły zanoszone do ich bóstwa.
Obsesja na punkcie Altana wywarła również pozytywne skutki. Po obejrzeniu pojedynków kadetów ze Speerytą studenci pierwszego roku zaczęli się przykładać do treningów z Junem znacznie bardziej niż dotąd. Wszyscy chcieli stać się takimi jak Altan, pełnymi gracji maszynami do zabijania. Jun jednak nie dał się ponieść emocjom i prowadził kurs metodycznie. Za nic nie chciał pokazać im błyskotliwych technik, jakie oglądali na ringu; uparł się, że najpierw muszą po mistrzowsku opanować podstawy.
– Gdybyście na tym etapie spróbowali zastosować tygrysi pazur jak Tobi, nie zrobilibyście krzywdy nawet królikowi – prychnął. – Za to połamalibyście sobie paluchy. Poziom panowania nad ki pozwalający wykonywać tego rodzaju techniki osiągniecie najwcześniej za kilka miesięcy.
Szczęśliwie jednak nareszcie przestał musztrować ich w formacji. Wszyscy w grupie radzili już sobie z kijami dość znośnie, co oznaczało, że liczba przypadkowych obrażeń zmalała do rozsądnego minimum. Pewnego dnia pod koniec zajęć ustawił ich w dwóch szeregach i polecił rozpocząć pojedynki.
– Byle odpowiedzialnie! – podkreślił. – W razie potrzeby walczcie w zwolnionym tempie. Nie mam czasu ani cierpliwości na głupie kontuzje. Przećwiczcie ataki i bloki, które już znacie.
Rin stanęła naprzeciwko Nezhy. Oczywiście, że padło na niego. Rzucił jej bardzo nieładny uśmiech.
Zastanowiła się przelotnie, czy istnieje choć cień szansy, by zakończyli dzisiejszy trening, nie wyrządzając sobie krzywdy.
– Uwaga! – rzucił Jun. – Na mój znak. Raz, dwa…
Nezha skoczył naprzód.
Siła ciosu bardzo Rin zaskoczyła. Cudem tylko zdążyła poderwać kij nad głowę, by zablokować uderzenie, które pozbawiłoby ją przytomności – w momencie zwarcia aż zadrżały jej ramiona.
Nezha nie ustawał. Napierał, zupełnie ignorując polecenia Juna. Uderzał kijem raz po raz w dzikim zapamiętaniu, wykazując się przy tym oszałamiającą celnością. Rin machała bronią nieporadnie; nie panowała jeszcze nad kijem jak chłopak, w którego