Przestrzeń Zewnętrzna 4. Nieugięty. Jack Campbell. Читать онлайн. Newlib. NEWLIB.NET

Автор: Jack Campbell
Издательство: PDW
Серия: Przestrzeń zewnętrzna
Жанр произведения: Историческая фантастика
Год издания: 0
isbn: 9788379645183
Скачать книгу
nie zmarł, tylko śpi gdzieś, czekając, aż poddani wezwą go w potrzebie. Tyle że nigdy dotąd się nie pojawił.

      – Może nie mieliście aż tak wielkich problemów, by musiał wam pomagać – zażartowała Desjani. – Czasami uśpieni bohaterowie z przeszłości pojawiają się, gdy są naprawdę potrzebni.

      Geary nawet na nią nie spojrzał, lecz nagła zmiana jego nastroju była tak zauważalna, że zamilkli wszyscy, i to na dłuższą chwilę.

      W końcu Main odchrząknął znacząco.

      – Co sądzą o tym wszystkim nasi pozostali goście, jeśli wolno zapytać?

      – Tancerze? – Geary obrzucił wzrokiem prom Obcych wiszący zaledwie centymetry nad ziemią. – To znakomici inżynierowie. Jestem pewien, że zbadali te ruiny z niezwykłą dokładnością. Niewykluczone, że są nimi równie zauroczeni jak my.

      – Trudno to zauważyć, admirale, ponieważ noszą skafandry kosmiczne.

      – Nie zauważyłby pan tego, nawet gdyby patrzył im pan prosto w twarz – zapewniła go Desjani. – Oni nie wyrażają emocji w taki sposób jak my.

      – No tak – odparł Main. – Przecież oni...

      – ...wyglądają jak skrzyżowanie gigantycznego pająka z wilkiem – dokończyła za niego Tania. – Podejrzewamy, że wydajemy im się równie odrażający jak oni nam.

      – Nie osądzajmy ich po wyglądzie – wtrącił Geary.

      – Gdzieżbym śmiał, admirale! Wszyscy wokół mówią o tym, że przybyli tutaj, by odwieźć szczątki tego biednego astronauty. Jakim cudem udało mu się dotrzeć aż na ich terytorium?

      – To wina nieudanego eksperymentu z międzygwiezdnym napędem skokowym – wyjaśnił John. – Nie wiemy jeszcze, jak to możliwe, ale wyszedł z nadprzestrzeni dopiero w systemie zamieszkanym przez Tancerzy.

      – To znaczy statek z jego ciałem – poprawiła go ostrym tonem Desjani. – Musiał umrzeć na długo przed tym momentem. W nadprzestrzeni.

      – Aż tak źle z nim było?

      – A nawet gorzej. – Zaczerpnęła tchu, zanim na jej ustach pojawił się wymuszony uśmiech. – Na szczęście Tancerze potraktowali jego zwłoki z należytym szacunkiem, a potem przy pierwszej okazji odwieźli je na Ziemię.

      – To właśnie mi powiedziano – przyznał Main. – Tancerze zachowali się wobec niego porządniej, niż postąpiłaby większość ludzi, których znam, tyle mogę powiedzieć. – Zerknął na słońce, potem sprawdził godzinę. – Ruszymy dalej, gdy tylko będziecie gotowi.

      – Proszę dać nam jeszcze kilka minut – poprosiła Tania. – Chciałabym pomówić z admirałem.

      – Oczywiście. Zaczekam na państwa.

      Desjani obróciła się plecami do tłumu gapiów stojących kilkaset metrów dalej, Ziemian nie tylko zafascynowanych nowo odkrytą rasą Obcych, ale też ludźmi pochodzącymi z odległych gwiazd, skolonizowanych dawno temu przez ich własnych przodków. Podsunęła Geary’emu nadgarstek, pokazując, że aktywowała pole osobiste, by nikt niepowołany nie mógł usłyszeć wypowiadanych przez nią słów, odczytać czegokolwiek z ruchu warg i mimiki.

      – Musimy porozmawiać – powtórzyła.

      Geary powstrzymał się od westchnienia. Gdy wypowiadała podobne zdania, zazwyczaj chodziło o temat, który ona chciała poruszyć, a on niekoniecznie. Stał jednak na tym zabytkowym murze tuż obok niej, nie opierając się o starożytne kamienie. Zrobienie czegoś podobnego byłoby dla niego świętokradztwem, czymś równie niegodnym jak użycie książki do podparcia chwiejącego się mebla.

      – O murach?

      – O wszystkim. – Oderwała wzrok od krajobrazu, skupiając uwagę na jego twarzy. – Jutro opuszczamy Starą Ziemię, lecimy na Nieulękłego i wracamy do domu. Powinieneś wiedzieć, co o tym wszystkim sądzą ludzie.

      – Domyślam się – mruknął John.

      – Chyba nie bardzo. Spędziłeś niemal sto lat w hibernacji. Wróciłeś między nas już jakiś czas temu, ale nadal nie rozumiesz nas tak dobrze, jak byś chciał. Ja znam obywateli Sojuszu, ponieważ jestem jedną z nich. – Oczy Tani pociemniały, jej spojrzenie znów stało się ostre, harde, jak podczas pierwszego spotkania. – Urodziłam się podczas wojny, która wybuchła wiele lat wcześniej, dorastałam ze świadomością, że konflikt będzie trwał jeszcze długo po mojej śmierci. Nadano mi imię po ciotce, która poległa, widziałam, jak giną moi bracia, byłam też przekonana, że podobny los spotka moje dzieci. Nie mogliśmy wygrać, nie mogliśmy przegrać, ginęlibyśmy w nieskończoność. Wszyscy w Sojuszu dorastaliśmy w tych samych warunkach, wszyscy prócz ciebie. Uczono nas w młodości, że kapitan Black Jack Geary ocalił Sojusz, ginąc bohaterską śmiercią podczas niweczenia zdradzieckiego ataku Światów Syndykatu, tego, od którego zaczęła się wojna.

      – Przecież ja to wszystko wiem, Taniu... – zaczął zrezygnowanym tonem.

      – Pozwól mi dokończyć. Uczono mnie także, że Black Jack uosabia wszelkie przymioty Sojuszu. Był tym, czym powinien stać się dobry obywatel naszej społeczności, do czego powinien dążyć obrońca ojczyny. Cicho! Wiem, że nie lubisz o tym słuchać, ale tym właśnie byłeś dla miliardów obywateli Sojuszu. Wszyscy też słyszeliśmy dalszą część legendy, mówiącą o tym, że Black Jack przebywa z naszymi przodkami, pośród blasku żywych gwiazd, ale powróci do życia, gdy znajdziemy się w nagłej potrzebie, i ocali Sojusz. Tak właśnie się stało.

      – Przecież nie umarłem – zastrzegł się Geary.

      – To akurat ma najmniejsze znaczenie. Znaleźliśmy cię na kilka tygodni przed wyczerpaniem energii w twojej kapsule ratunkowej. Podjęliśmy cię na pokład, a ty uratowałeś flotę, rozgromiłeś Syndyków i zakończyłeś wojnę. – Przesunęła wolno dłoń po nierównej krawędzi muru, był to zadziwiająco delikatny ruch, zważywszy na moc wypowiadanych przez nią słów. – Teraz jednak, pomimo zwycięstwa, na skutek którego Światy Syndykatu poszły w rozsypkę, Sojusz także może się rozpaść, ponieważ stulecie wysiłków wojennych doprowadziło nas na skraj ruiny. W takim właśnie momencie trafiłeś na Starą Ziemię.

      – Taniu...

      Desjani zdawała sobie sprawę, że unieszczęśliwi go po raz kolejny, przypominając wierzenia, wedle których był kimś na wzór legendarnego herosa, ale stał tutaj, na tym murze, mając nieodparte wrażenie, że któryś z jego odległych przodków trzymał ongiś w tym samym miejscu wartę, mrużąc oczy na wietrze i wypatrując zbliżających się wrogów, tak samo przygnieciony brzemieniem odpowiedzialności za obronę innych.

      – Przylecieliśmy na Starą Ziemię, eskortując Tancerzy. Gdyby się przy tym nie upierali, na pewno by nas tutaj nie było – skwitował Geary.

      – Wiemy o tym my oraz kilku członków Rady Sojuszu – przyznała Tania – ale gwarantuję ci, że cała reszta obywateli uważa, iż postanowiłeś przylecieć na Kolebkę Ludzkości, na planetę zamieszkiwaną przez naszych najdalszych przodków, ponieważ chciałeś zasięgnąć ich rady. Jesteś tutaj, bo chcesz się dowiedzieć, jak ocalić Sojusz, który zdaniem coraz większej liczby ludzi został spisany na straty.

      Patrzył na nią, mając nadzieję, że przedsięwzięte środki ostrożności nie pozwolą gapiom dostrzec jego głupiej miny.

      – Nie powiesz mi, że ludzie uwierzą w te bzdury.

      – Powiem. – Spoglądała mu prosto w oczy. – A ty powinieneś o tym wiedzieć.

      – Cudnie. – Odwrócił się przodem do ruin muru i skierował twarz ku północy, gdzie