Wzlot Persopolis. James S.a. Corey. Читать онлайн. Newlib. NEWLIB.NET

Автор: James S.a. Corey
Издательство: PDW
Серия:
Жанр произведения: Историческая фантастика
Год издания: 0
isbn: 9788366409729
Скачать книгу

      Tytuł oryginału: Persepolis Rising: Book 7 of the Expanse

      Copyright © 2017 by James S. A. Corey

       Copyright for the Polish translation © 2019 by Wydawnictwo MAG

      Redakcja: Iwona Sośnicka

       Korekta: Elwira Wyszyńska

       Ilustracja na okładce: Dark Crayon

       Opracowanie graficzne okładki: Piotr Cieśliński

       Projekt typograficzny, skład i łamanie: Tomek Laisar Fruń

      Wydanie II

       ISBN 978-83-66409-72-9

      Wydawca: Wydawnictwo MAG

       ul. Krypska 21 m. 63, 04-082 Warszawa

       tel./fax 228 134 743

       www.mag.com.pl

      Wyłączny dystrybutor: Dressler Dublin sp. z o. o.

       ul. Poznańska 91, 05-850 Ożarów Maz.

       tel. 22 733 50 10

       www.dressler.com.pl

      Skład wersji elektronicznej:

       [email protected]

      Dla dr Shank.

       Nigdy tego nie ułatwiamy

      Dokument chroniony elektronicznym znakiem wodnym

      20% rabatu na kolejne zakupy na litres.pl z kodem RABAT20

      Prolog

       Cortazár

      Minęło prawie trzydzieści lat, od kiedy Paolo Cortazár przeleciał przez wrota Lakonii ze zbuntowaną flotą. Wystarczająco dużo czasu, by zbudować namiastkę cywilizacji, miasto, stworzyć kulturę. Wystarczająco dużo czasu, by mógł potwierdzić, że obcy inżynierowie zaprojektowali protomolekuły jako budowniczych mostów. Rozrzucili je pośród gwiazd jak nasiona, by wchłaniały napotkane życie organiczne i tworzyły pierścienie wrót do kieszonkowego wszechświata, ogniwa między światami. Do czasu ich śmierci powolna strefa z jej pierścieniami była centralnym punktem imperium, wykraczającym poza ramy ludzkiego pojmowania rzeczywistości. Teraz znowu tak będzie. Drobny mechanizm, który budował mosty wychodzące poza lokalność, zmienił wszystko dla całej ludzkości.

      Choć Paola w zasadzie nie obchodziła cała ludzkość. Dla niego fakt istnienia protomolekuły i udostępnianych przez nią technologii był wszechogarniający. Zmieniał nie tylko kształt otaczającego go wszechświata, lecz także wpłynął na jego życie osobiste i zawodowe. Na dziesięciolecia stał się jego jedyną obsesją. Podczas kłótni, która zakończyła ich związek, jego ostatni chłopak oskarżył go, że wręcz kocha protomolekułę.

      W zasadzie Paolo nie mógł temu zaprzeczyć. Minęło tyle czasu, od kiedy czuł coś zbliżonego do miłości względem innego człowieka, że stracił już kontekst do oceny tego, co można zakwalifikować jako miłość. Studiowanie protomolekuły i niezliczonych, wywodzących się z niej działów wiedzy naukowej pochłaniało większość jego czasu i uwagi. Zrozumienie sposobów, w jakie oddziaływała na inne artefakty i technologie obcych, było zadaniem na pokolenia. Nie przepraszał za swoje zaangażowanie. Maleńka, cudowna drobina tak pełna ukrytych informacji była niczym nieustannie rozkwitający pączek. Była piękna w sposób, w jaki nie mogło być piękne nic innego. Jego kochanek nie potrafił tego zaakceptować i w końcu, patrząc na to z perspektywy czasu, rozpad ich związku był nieunikniony. Paolo tęsknił za nim w dość abstrakcyjny sposób. Tak jak mógłby tęsknić za parą wygodnych butów.

      Jego czas i uwagę pochłaniało tyle cudownych spraw.

      Na ekranie przed nim koronka węglowa rozrastała się i rozwijała w złożone, przeplatane wzory. We właściwych warunkach środowiskowych i odpowiednim ośrodku wzrostu protomolekuła domyślnie tworzyła właśnie takie struktury przestrzenne. Utworzony w ten sposób materiał był lżejszy niż taka sama objętość włókien węglowych i miał większą wytrzymałość na rozciąganie niż grafen. Komisja technologii Lakońskiej Rady Wojskowej poprosiła go o zbadanie możliwości wykorzystania materiału w pancerzach piechoty. Co było wyzwaniem inżynieryjnym ze względu na fakt, że siatka miała skłonność do trwałego wiązania się z ludzką skórą. Ale to w niczym nie ujmowało jej urody.

      Paolo zmodyfikował czułość wiązki elektronowej i nachylił się do monitora, przyglądając się, jak protomolekuła wychwytuje wolne atomy węgla i sprawnie wplata je w siatkę, jakby była dzieckiem skupionym na zabawie.

      – Doktorze Cortazár – zabrzmiał głos.

      Paolo odpowiedział burknięciem i machnięciem ręki znaczącym we wszystkich językach idź sobie, jestem zajęty.

      – Doktorze Cortazár – nie ustępował głos za plecami.

      Paolo oderwał wzrok od ekranu i odwrócił się. Zobaczył osobę o niezidentyfikowanej płci, bardzo jasnej cerze, ubraną w fartuch laboratoryjny, trzymającą duży terminal ręczny. Spróbował przypomnieć sobie imię postaci. Caton? Canton? Cantor? Jakoś tak. Jeden z licznych techników laboratoryjnych. O ile Paolo pamiętał, nawet dość kompetentny, ale ośmielił mu się przeszkodzić, więc będzie musiał wyciągnąć konsekwencje. Nerwowy wyraz twarzy osoby imieniem Caton/Cantor/Canton sugerował, że zdaje sobie sprawę z tego faktu.

      – Dyrektor poprosił mnie o przypomnienie panu – wyjaśnił, zanim Paolo zdążył się odezwać – że ma pan zaplanowane spotkanie. Z – głos technika przycichł prawie do szeptu – nim. Z Nim.

      Technik nie miał (czy też nie miała) na myśli dyrektora. Był tylko jeden On.

      Paolo wyłączył ekran i upewnił się, że system monitorowania wszystko rejestruje, a potem wstał.

      – Tak, oczywiście – potwierdził. A potem, ponieważ ostatnio się starał, dodał: – Dziękuję. Cantor?

      – Caton – odpowiedział technik z widoczną ulgą.

      – Oczywiście. Przekaż dyrektorowi, że już idę.

      – Mam panu towarzyszyć, doktorze – wyjawił Caton, stukając w ekran terminala ręcznego, jakby był to element jakiejś listy.

      – Oczywiście. – Paolo zdjął z wieszaka przy drzwiach swój fartuch i wyszedł.

      Laboratorium bioinżynerii i nanoinformatyki Uniwersytetu Lakonii było największą placówką badawczą na planecie. Możliwe, że największą w całej przestrzeni zajmowanej przez ludzkość. Kampus uniwersytecki rozciągał się na powierzchni prawie czterdziestu hektarów na przedmieściach stolicy Lakonii, a jego laboratorium obejmowało prawie ćwierć tego terenu. Jak wszystko na planecie, było o rzędy wielkości większe niż było to potrzebne dla zajmujących je obecnie ludzi. Zbudowano je z myślą o przyszłości. Dla tych wszystkich, którzy przyjdą później.

      Paolo maszerował energicznie po żwirowej ścieżce, po drodze sprawdzając odczyty z ekranu na przedramieniu. Caton biegł za nim truchcikiem.

      – Doktorze – odezwał się technik, wskazując w przeciwną stronę – przygotowałem dla pana wózek. Jest na parkingu C.

      – Przyprowadź go pod Stodołę. Muszę tam jeszcze coś zrobić.

      Caton wahał się chwilę, zawieszony między bezpośrednim rozkazem wydanym przez Paola a odpowiedzialnością bycia jego opiekunem.

      – Tak, doktorze – odpowiedział w końcu i pobiegł w przeciwną stronę.

      Idąc, Paolo przejrzał listę swoich zadań na dzisiaj, by się upewnić, że nie zapomniał o niczym, a potem zsunął rękaw w dół, zasłaniając monitor, i spojrzał w