Julian wychodzi, zostawiając otwarte drzwi.
Wraca do swojego pokoju i siada na łóżku, rozważając różne możliwości. Zanim zdąży się jeszcze bardziej zdenerwować, rozlega się pukanie do drzwi. To Mallory w pośpiesznie narzuconym ubraniu.
– Panie, mogę z wami porozmawiać? – Zamyka za sobą drzwi. – Czemu mi nie pomożecie? – Podchodzi bliżej. – Dlatego że nie chcę do was przyjść sama?
– Nie.
– Jeśli mi pomożecie, zgodzę się do was przychodzić od czasu do czasu.
– Nie. – Julian marszczy brwi. Próbuje go jeszcze bardziej zirytować? – Nie chcę, żebyś do mnie przychodziła, bo tak się umówiliśmy. Chcę, żebyś przyszła, bo tego chcesz.
– Jestem zbyt zajęta, panie, by czegokolwiek chcieć. Ale wy chyba nie macie dziś zbyt dużo pracy, a mimo to odmawiacie mi pomocy. Czemu?
– Odmawiam, bo nie chcę.
– Nie chcecie być ze mną? – Mówi miękkim, błagalnym głosem, a brązowe oczy są wielkie jak u łani.
– Nie tak.
– Wiem, uważacie, że jest wstrętny, ale jeśli wy mnie dotkniecie, on tego nie zrobi. Nie chcecie tego? W pewnym sensie ochronicie mnie.
– Musi być inny sposób.
– Nie ma. Nie w tej chwili. Lord chce to zrobić, ale nie może. To go wścieka. Złości się najpierw na siebie, a potem na mnie. Mówi, że osądzam go za jego słabość, i choć z całych sił staram się go przekonać, że to nieprawda, nie wierzy. Niestety, dotyk mojego chętnego ciała wywołuje u niego odwrotny skutek. Ale kiedy wy się zjawiliście, panie, u mnie i Margrave! Lord powiedział mi potem, że od wielu lat nie czuł się tak podniecony i szczęśliwy.
– No i dobrze. Nic nie sprawia mi większej przyjemności niż świadomość, że uszczęśliwiłem i podnieciłem tego człowieka. Ale nie jesteś jedną z dziewcząt Tilly. Jesteś służącą. – Julian próbuje zamknąć przed nią swoje serce. – Wykonuj swoją pracę i trzymaj się od niego z daleka.
Mallory wykręca palce.
– Baronowa pozwala mi z nim być, bo obiecał, że mnie nie dotknie. Jest moim jedynym klientem. Głównie tylko patrzy, bo nic więcej nie może robić, i tak wygląda cała prawda. Robię to wyłącznie dlatego, żeby zarobić trochę pieniędzy na boku.
– Co mnie to obchodzi?
– Innym dziewczętom płacą więcej, a ja pracuję dużo ciężej.
– No to poskarż się, Mallory. Powiedz coś. Baronowa mówi, że nigdy się nie odzywasz.
– A co mam gadać! – Dziewczyna bierze głęboki oddech, a potem zniża głos. – Posłuchajcie mnie, panie, proszę.
Julian zamyka oczy, by na nią nie patrzeć. Chce zasłonić uszy dłońmi, by jej nie słyszeć.
– Jesteście leniwym satyrem – mruczy Mallory, wyciągając rękę, pieszcząc go przez jedwabne rajtuzy. – Czemu marnować wasz słup ze złota? Wykorzystajcie go, panie. W dobrym celu.
– Nie urabiaj mnie, nie jestem ciastem. Wiesz, że nie chcę być leniwy – odpowiada Julian po chwili. – Tylko nie wyjdę na jego scenę.
– To wasze życie i wasza scena. I moja. Zdecydujcie, czy chcecie stać na środku, czy w kulisach. – Ujmuje go za rękę. – Na środku, ze mną.
– Nie. – Odwraca się do okna. Co ona z nim wyprawia?
– Proszę, Julianie.
Nazwała go po imieniu. To kusi, podobnie jak to, co mu robiła, gdy byli razem. Czy tej lisicy nic nie powstrzyma?
– Lord powiedział, że da mi koronę, jeśli położycie się ze mną – mówi Mallory. – Koronę, panie! Ćwierć funta. Koronę za kilka minut waszego czasu. Płacą mi szylinga na tydzień. Muszę harować przez pięć tygodni, żeby zarobić koronę. Inne dziewuchy, przy całym swoim doświadczeniu, dostają trzy pensy od klienta. Nawet cycki Brynhildy przynoszą jej ledwo sześć. A lord daje nam koronę! Czemu nie możecie mi pomóc? Zrobiliście to tamtej nocy.
– Tamtej nocy zrobiłem to za darmo. – Wyrywa rękę z jej uścisku.
– Wy może zrobiliście to za darmo – rzuca okrutnie Mallory. – Ale my z Marg wiedziałyśmy, że on nas obserwuje. Płaci nam za dotykanie się nawzajem, a ja dostałam premię za dotykanie was. Dwa dodatkowe szylingi, gdy się zjawiliście.
– Podzieliłaś się z Margrave?
Twarz Mallory jest lodowata.
– I tak dość zarabia.
Julian się zdumiał.
– Tamtej nocy… robiłaś to dla niego?
– Wybaczcie, panie, nie chcę być impertynencka, ale… wiecie, gdzie jesteśmy? Gdzie oboje pracujemy?
– Wiem doskonale. Myślałem, że robisz to dla mnie. Mój błąd. – Julian wbija wzrok w dłonie. Tak wygląda aktorska kariera Josephine. Mary Collins powiedziała matce, że chce tylko stać na scenie. Josephine wyznała, że wszędzie znajdowała dla siebie scenę. Tak wygląda ta scena w 1666 roku.
Mijają minuty. Julian podciąga aksamitny rękaw, liczy kropki z atramentu. Siedem. Minął tydzień od ich pierwszej nocy.
– W porządku – mówi. – Zrobię to. Ale powiedz lordowi, że kosztuje to koronę tylko wtedy, gdy wyjdzie z pokoju i będzie obserwował przez dziurkę. – Zawiesza głos. – Jeśli zostanie w fotelu, zapłaci dwie korony.
Mallory się rozpromienia. Julian wręcz przeciwnie.
Fabian bez wahania przystaje na dwie korony. Powinni zażądać więcej, myśli Julian, gdy odsuwa ciężkie łoże dalej od obrzydliwych stóp grubasa. Rozbierają się. Julian żałuje, że nie ma pieniędzy, by jej dać, a nie pozwalać, by ten ropuch obserwował ich z odległości metra.
Nadzy stają z Mallory naprzeciwko siebie.
Julian naprawdę chce jej dotknąć.
Czy w ogóle uda mu się to zrobić na oczach Lorda Ohydy?
Tak, uda się.
Udaje się, bo stara się zapomnieć, że Fabian w ogóle istnieje, choć nie jest to tak łatwe, jak by się wydawało, gdy stale towarzyszy im akompaniament świszczących rozkazów padających z obślinionych ust mężczyzny, który siedzi obok na krześle i komenderuje Julianem – jakby ten nie wiedział, co ma robić.
Czemu tak stoisz? Pocałuj ją. Udajesz miłość, mówi. Więc udawaj.
Klękają na łożu. Julian ujmuje twarz Mallory w dłonie. To nie jest udawanie, szepcze do swojej służącej i księżniczki, gdy ją całuje, aż twardnieją jej sutki, twardnieje też on, a cała reszta jej ciała robi się mięciutka.
Pieść ją.
Ciągnij ją za sutki, aż zacznie się wić.
Połóż ją, wylej na nią trochę wina.
Otwórz ją, jedz jej piczkę.
Nie kazałem ci z nią rozmawiać, co jej powiedziałeś?
Podoba ci się, Mallory?
Tak, panie.
Nie pytaj jej, czego chce ani czy jej się to podoba, robisz to, co ja chcę, co mi się podoba. Odwróć ją. Przejdź za nią. Chwyć ją, żeby nie mogła się ruszać. Wyciągnij go całego, żebym mógł zobaczyć. A teraz wbij go mocno.