Dokument chroniony elektronicznym znakiem wodnym
20% rabatu na kolejne zakupy na litres.pl z kodem RABAT20
JAK ŻYĆ
czyli
wstęp – przedmowa – prolog – inwokacja, a także zasady ogólne Poradni Zdrowia Psychicznego
Szanowni Czytelnicy!
Przede wszystkim gratuluję trafnego wyboru. Spośród wielu tytułów wybraliście pozycję właściwą. Nabyliście w księgarni tę oto książeczkę i – jeżeli jeszcze nie zdajecie sobie sprawy, jaki skarb trzymacie w ręce – przyjmijcie moje zapewnienie, że kupiliście właśnie to, co kupić należało. Książeczka jest doskonała. Jako współautor wiem o tym najlepiej.
Jej wartość polega na funkcjonalności. Bo – jakkolwiek szata graficzna pozostawia nierzadko wiele do życzenia, jakkolwiek tu i ówdzie zdarzają się błędy stylistyczne, jakkolwiek nad całością ciąży brzemię gadulstwa, ujawniające się w dziwacznej chęci powtarzania jednej i tej samej myśli po pięć razy – dokładne przestudiowanie choćby połowy rozdziałów i zastosowanie się do zawartych w nich porad pozwoli Wam przeżyć najbliższe lata w całkowitym szczęściu i spokoju.
Od stycznia 1973 roku aż do dziś w każdy poniedziałek o godzinie 7.30 prowadziłem podobno w programie III Polskiego Radia moją prywatną Poradnię Zdrowia Psychicznego. Piszę „podobno”, bo, niestety, nigdy nie słyszałem siebie na antenie. Godzina nadawania była zbyt wczesna, jestem pracownikiem wieczorno-nocnym i rano odsypiam. Ponieważ w podobnej sytuacji znalazło się jeszcze kilka osób, a kilkadziesiąt tysięcy dalszych nie posiada radioodbiorników z falami ultrakrótkimi, postanowiłem opublikować w książce część porad mojej poradni.
Jedynym celem poradni jest zapewnienie pacjentom szczęścia w życiu codziennym. Nasze szczęście codzienne zależy wyłącznie od naszego samopoczucia. Dobre samopoczucie osiągniemy poprzez odpowiedni stosunek do tych zjawisk życia codziennego, które nam nasze samopoczucie psują. Odpowiedni stosunek oprzemy na: a) poznaniu istoty zjawiska, b) wyuczeniu się odpowiedniego modelu zachowań i reakcji na zjawisko.
Wyjaśnię na kilku najprostszych przykładach.
Sytuacja wręcz banalna: wchodzimy do sklepu, chcemy coś kupić. Ekspedientka nie reaguje na „dzień dobry”, nie reaguje na „proszę pani”, nie reaguje na „czy dostanę” i ma nam za złe. Sytuacja taka była już setki razy przedmiotem krytyki, a ekspedientka bohaterką niezliczonej ilości żartów rysunkowych, felietonów satyrycznych, ostrych, chłoszczących, odważnych i bezkompromisowych. My krytykować nie będziemy, jakakolwiek myśl o krytyce jest nam obca i proszę nie spodziewać się, że cokolwiek zostanie w niniejszej książeczce skrytykowane. My przede wszystkim (patrz punkt „a”) postaramy się poznać istotę zjawiska.
Po głębszym, a nie powierzchownym, krytykanckim przemyśleniu dojdziemy do wniosku, że przecież jesteśmy w sklepie intruzem, który przeszkadza w zasadniczej działalności placówki handlowej, to znaczy: w przyjęciu towaru, zmagazynowaniu towaru, wycenieniu towaru, przecenieniu towaru, dbaniu o prawidłowość ksiąg handlowych, o stan kasy i o całość towaru, aby go ktoś nie ukradł. Działanie ekspedientki jest ze wszech miar słuszne. Ekspedientka konsekwentnie realizuje cel swojej działalności, a celem tym jest odstraszenie nas od kupna, bo przecież sprzedaż towaru to dla ekspedientki niepotrzebny kłopot, bez którego i tak otrzyma ona swoją pensję. Kiedy sobie to uświadomimy, spojrzymy na ekspedientkę innym wzrokiem: ależ tak! Jest to osoba logicznie myśląca i postępująca zgodnie z naturą ludzką. Gdyby była miła, grzeczna, gdyby nas zachęcała do kupna, oznaczałoby to, że jest osobą bezmyślną lub, co gorsza, że coś się za tym kryje. Tu pozwolę sobie przypomnieć przykład sklepu z częściami samochodowymi w Łodzi, którego obsługa była przemiła, a półki zawalone poszukiwanym towarem. Musiało to wzbudzić podejrzenia aparatu ścigania, i słusznie: okazało się, że sklep sprzedawał części kradzione.
Wróćmy do naszej ekspedientki. Ewentualny zysk, jaki miałby sklep ze sprzedania nam czegoś tam, to dla ekspedientki właściwie strata sił, które trzeba by przeznaczyć na inkasowanie, księgowanie i odnoszenie pieniędzy do banku.
Jak więc należy zachować się w sklepie? Grzecznie, nienatarczywie i przepraszająco. Podkreślam: słusznie przepraszająco, bo naprawdę sprawiamy swoją osobą tylko niesłychany kłopot. Jednocześnie nastawiamy się z góry na odpowiedź „nie ma” i zadowoleni ze swej postawy wychodzimy ze sklepu.
Inny przykład.
Miał przyjść fachowiec i naprawić lodówkę. Nie przychodzi. Jak się zachowamy?
Są dwie szkoły. Pierwsza nakazuje niezwłoczne opisanie przykładu niesumienności pracowników punktu naprawczego i przesłanie skargi władzom, a kopii do prasy. Wielu z Was pisze jeszcze do „Szpilek” z prośbą o napiętnowanie, wyszydzenie i wyśmianie. Naiwna wiara w skuteczność satyry tłumaczy się stosunkowo małą popularnością programu III Polskiego Radia. Słuchacze moich porad już co najmniej od kilku miesięcy nie wysyłają nigdzie żadnych skarg, ponieważ efekty działania w myśl zasad szkoły pierwszej są bardzo łatwe do przewidzenia: władze przeproszą serdecznie i obiecają, że pracownicy zostaną odpowiednio pouczeni (jak gdyby pracownicy przedtem nie wiedzieli, co powinni robić), a prasa gromkim głosem napiętnuje. W systemie pracy punktu naprawczego nic się nie zmieni, a autor skargi tylko częściowo wyładuje swoją złość, która to złość zwiększy się w następnym tygodniu, w czasie kilkugodzinnego, bezskutecznego czekania na fachowca, który miał przyjść naprawić telefon i nie przyszedł.
Druga szkoła, moja, przewiduje działanie znacznie prostsze i skuteczniejsze. Żadnej pisaniny, żadnego wylewania żółci na papier. Umówiliśmy się, że fachowiec przyjdzie między trzecią a szóstą. Wyznawcy pierwszej szkoły zasiedliby w fotelu i już koło piątej piętnaście gryźliby palce ze złości. A my nie. My zapraszamy przyjaciół i zaczynamy grać w brydża, całkowicie zapominając o fachowcu. Nie spodziewamy się żadnej wizyty, żadnego fachowca. I słusznie. A gdyby stał się cud i fachowiec przyszedł, powitamy go z radością jak zupełnie niespodziewanego gościa.
Jak Państwo widzą, wszystko zależy od nastawienia psychicznego i to nastawienie należy sobie niezwłocznie wyćwiczyć drogą trudnych, przyznaję, ale koniecznych treningów. Na każdym kroku powtarzamy sobie: niczego się nie spodziewam, a więc nie dam się niemile zaskoczyć.
Wypraktykowałem tę zasadę i pod względem stanu nerwów jestem najzdrowszym człowiekiem w Europie Środkowej.
Kiedy mam coś do załatwienia w jakimkolwiek urzędzie, przede wszystkim staram się tego nie załatwiać i żyję sobie niezałatwiony, współczując tym, co się szarpią.
Kiedy jednak sytuacja zmusi mnie do załatwiania, postanawiam, że pójdę na spacer, a przy okazji wpadnę do danego urzędu, pobędę tam chwilę i znów wrócę do spacerowania.
Proszę zwrócić uwagę na ścisłość sformułowań: wpadnę i pobędę, a nie: wpadnę i będę się starał załatwić sprawę.
Wchodząc do urzędu, staram się wykrzesać z siebie maksimum życzliwości dla urzędników, wczuwając się w ich sytuację. Oni mogą załatwić moją sprawę, ale przecież nie muszą. Co więcej: nie powinni. Zbyt szybkie załatwienie mojej sprawy mogłoby ściągnąć na nich różne podejrzenia, na przykład te, że ich przekupiłem. Staram się ich zrozumieć, a zrozumieć to znaczy wybaczyć. Więc wchodzę do urzędu wybaczliwy, w duchu ustalając sobie z góry termin następnej wizyty. Oczywiście, wychodzę z niczym, ale mój stan wewnętrzny jest cudowny: żadnych nerwów, złości, żadnego podnoszenia głosu. A gdyby udało się załatwić? Czy potraficie wyobrazić sobie to szczęście? Zupełnie niedostępne dla tych, co od razu nastawiają się, że urząd istnieje po to, aby sprawnie i szybko załatwiać.
Ja rozumiem, że do tego wszystkiego trudno jest się z początku przyzwyczaić, ale musicie się przemóc i zerwać z przestarzałym systemem myślenia, który polega na tym, że od piekarza spodziewamy się bułek, od szewca butów, a od Eldomu lodówki.
Następne rozdziały przedstawią kilkanaście sytuacji szczegółowych i nauczą Was, jak postępować, aby osiągnąć pełnię szczęścia