Paragon uniósł do góry ramiona.
– Co robić, jak nie ma innego przeciwnika…
Rozdział II
1
Maniuś wyskrobał z dna kubka żółty, rozpuszczony w kawie cukier, przełknął ostatni kęs chleba ze smalcem, wytarł dłonią usta, uśmiechnął się zadowolony i syty. Sobota, ostatni dzień przed meczem, zaczynała się doskonale. Paragon mógł wyruszyć na miasto z pełnym żołądkiem i w znakomitym humorze. Zbliżył się do kranu, podstawił pod kurek głowę, puścił na szczeciniaste włosy strumień wody. Szczerbatym grzebykiem starał się niesfornym włosom nadać pozycję leżącą.
– Znowu idziesz się włóczyć? – odezwała się z kąta pokoju ciotka Malinowska. Była to kobieta niska, sucha, zabiedzona. Wszystko w niej było szare, przywiędłe, tylko ciemne oczy błyszczały wśród zmarszczek łagodnym blaskiem.
– Przecież, ciotuniu, wszystko załatwiłem legalnie – odpowiedział po krótkim namyśle: – Przyniosłem wodę, przyniosłem węgiel, narąbałem drewna, byłem w sklepie…
– Nie mógłbyś raz w domu posiedzieć?
Maniuś wzruszył ramionami.
– Ciotuniu kochana, a kto pójdzie butelki spieniężyć i inne interesy załatwić?
– Dużo masz z tego – westchnęła. – Lepiej byś się zabrał do jakiejś uczciwej roboty albo do nauki. Całe życie nie będziesz bąków zbijał.
Maniuś całą tę przemowę puścił mimo uszu. Znał biadolenie ciotki na pamięć, udając więc, że nie słyszy, szukał w starym kuferku swej kolarki.
– Inni chłopcy uczą się albo chodzą do roboty, a z ciebie co wyrośnie? – ciągnęła ciotka swój zwykły monolog i coraz głośniej pobrzękiwała talerzami i garnkami, które myła w małym kociołku. – Pókim zdrowa, dzięki ci, Panie Boże, to ci chleba nie skąpię. Ale jak zachoruję, co z tobą będzie? Przyrzekłam nieboszczce matce, że cię wychowam na porządnego człowieka, a ty co? Z największymi chuliganami się włóczysz.
Maniuś, nie patrząc na ciotkę, zbliżał się do drzwi. Wiedział, że dopiero za nimi nie usłyszy żałosnego głosu swej opiekunki.
Ciotka ze złością postawiła opłukany kubek na kuchennym stole.
– Słyszysz, co do ciebie mówię?
– Słyszę, słyszę – delikatnie nacisnął klamkę. – Jak ciocię kocham, że muszę. Mam kilka napiętych spraw. Sosenka kazał mi przyjść. Może coś do kasy wpadnie.
Ciotka z rezygnacją opuściła ręce.
– No idź już, idź, ale mnie się zdaje, że z tego twojego chodzenia nic dobrego nie będzie…
Maniuś nie czekał na zakończenie tego monologu. Cichutko wymknął się na klatkę schodową, potem przezornie, jak mógł najszybciej, zsunął się po trzeszczącym pomoście. A nuż ciotce coś się przypomni i zawoła go z powrotem? Nie wolno się narażać, zwłaszcza w tak ważny dzień, jak sobota przed meczem. Na podwórzu natknął się na Pająka. Poldek, wyginając się na swych długich jak szczudła nogach, z pasją podbijał głową starą, napompowaną futbolową dętkę. Był tak zajęty, że nie zauważył Paragona. Dopiero gdy dętka upadła na ziemię i potoczyła się pod nogi Maniusia, stanął i posłał Paragonowi niemrawy uśmiech.
– Cześć, Paragon!
– Cześć! – Maniuś pstryknął palcami w daszek. – Trenujesz?
– Co robić, trzeba trenować.
– Brawo, Pająk, może z ciebie wyrośnie legalny piłkarz.
Pająk zagrodził mu drogę.
– Słuchaj, Maniuś – powiedział szeptem i spojrzał na niego błagalnie. – Tyś dobry kolega, powiedz Felkowi, żeby mnie wstawił do składu. Widzisz, bracie, że trenuję. Już mi się osiem „główek” pod rząd udało.
– Fajno – pochwalił Paragon tonem doświadczonego trenera. – A ze strzałami jak? A z dryblingiem?
– Ze strzałami to gorzej, ale też trenuję. Popatrz – pokazał na mur, na którym kredą wyrysowana była bramka. – Miałem trzy strzały w samo „okienko”.
– A drybling?
Poldek złapał się za brodę, zmarkotniał.
– Dryblingu jeszcze nie trenowałem. Ale… jak to się robi?
– Weź, bracie, dwie cegły, ustaw je na podwórzu i niech ci się zdaje, że to gracze – tłumaczył fachowo. – Potem całym gazem prowadź piłkę i przejeżdżaj do bramki.
– Cegły? – zdziwił się Pająk.
– Coś myślał, tak trenują w Polonii. Dobra, legalna rzecz. – Gwizdnął przez zęby dla podkreślenia ważności swej rady.
– Dobrze, spróbuję, tylko ty pamiętaj, nie zapomnij powiedzieć Felkowi. Nawet nie wiesz, jak mi na tym zależy.
Paragon ogarnął Poldka badawczym spojrzeniem. Lustracja nie wypadła pocieszająco. Chudy chłopak o sztywnych ruchach, bojaźliwy, niezgrabny nie nadawał się na gracza. Ale gdy Maniuś popatrzył w bladoniebieskie, proszące oczy kolegi, żal mu się zrobiło.
– Dobra – powiedział – tylko nie wiem, czy z tego coś będzie. Mandżaro już wczoraj ustalił skład.
– Spróbuj. On ciebie usłucha.
– Zobaczymy – uśmiechnął się do Pająka, jakby chciał go pocieszyć. Za chwilę znikł w bramie. Pająk z jeszcze większym zapałem zabrał się do główkowania.
Kiedy Paragon wyszedł na ulicę, ujrzał niecodzienny widok. Mandżaro z Perełką stali na chodniku, zadzierając głowy, a Ignaś Paradowski, wdrapawszy się na drabinę, przyklejał na murze wielki afisz.
– Patrz, człowieku – przywitał go podniecony Perełka. – Ten umie malować, co? – wskazał na chwiejącego się na drabinie Ignasia.
Maniuś przyjrzał się uważniej afiszowi. Na wielkim arkuszu białego papieru, wymalowany czarną farbą, widniał bramkarz w klasycznej „robinsonadzie”. Zdawało się, że zawisł na chwilę pod poprzeczką bramki. Długie ręce wyciągnął w kierunku piłki, która aż świstała w powietrzu. (Ten świst zaznaczony został kilkoma smugami czarnej farby). Nad malowidłem widniał wielki czerwony napis:
UWAGA!!!
SĘZACYJNY MECZ
NA BOISKU KS SYRENKA
HURRRAGAN – kontra – SYRENKA
w niedzielę o godzinie 5 po południu
bilety w cenach przystempnych w kasie
Paragon, urzeczony tym niezwykłym widokiem, stał chwilę jak skamieniały. Potem odsunął z czoła czapkę, wepchnął dłonie w kieszenie i długo, przeciągle gwizdnął.
– Fe-no-me-nal-ne! Arcydzieło, można powiedzieć. I to wszystko wymalował Ignaś? Sam Ignaś?
– A jakżeś myślał – przytaknął Perełka takim tonem, jakby część zasługi miała przypaść jemu w udziale.
Mandżaro trącił Maniusia łokciem.
– Dobre, co? Będzie brało. Mówię wam, chłopaki, że publika nie zawiedzie. Tylko, zdaje mi się, że „huragan” pisze się przez jedno „r”.
– Dałem trzy – zawołał z góry Ignaś