Star Carrier. Tom 8. Światłość. Ian Douglas. Читать онлайн. Newlib. NEWLIB.NET

Автор: Ian Douglas
Издательство: OSDW Azymut
Серия:
Жанр произведения: Зарубежная фантастика
Год издания: 0
isbn: 978-83-66375-18-5
Скачать книгу
niebu nad Quito, magnetycznie przyspieszeni na naprężonym kablu łączącym planetę z niebem.

      Poczucie nacisku nieco malało w miarę, jak wagon jechał coraz wyżej. Trzydzieści dwie minuty po opuszczeniu portu podróżowali z prędkością dziewiętnastu i pół kilometra na sekundę i znajdowali się w połowie drogi, niemal dziewiętnaście tysięcy kilometrów nad górskim szczytem. Przyspieszenie ustało i przedział pasażerski obrócił się o sto osiemdziesiąt stopni, aż błękitno-biały obraz Ziemi zajął pozycję nad ich głowami. Obecnie decelerowali z 1 g, ale ciążenie było mniejsze, bo Ziemia je niwelowała.

      – Myślałem, że w kosmosie będziemy w nieważkości! – mruknął jeden z naukowców. Nazywał się doktor Liu i z tego, co wiedział Gray, wykładał w Szanghajskim Instytucie Technologicznym.

      – Dopiero gdy dotrzemy na orbitę – wyjaśnił Trevor. – Ta część windy kosmicznej nie znajduje się na orbicie i gdyby wyszedł pan na zewnątrz, spadłby pan na Ekwador.

      – Na orbicie geosynchronicznej jest inaczej – dodała łagodnym głosem Wasiliewa. – Tam będziemy w stanie swobodnego spadku.

      Liu coś odburknął, a Gray zamilkł, czując się nieco nieswojo. Wydawałoby się, że każdy naukowiec powinien wiedzieć takie rzeczy.

      Najwyraźniej bycie ekspertem w jednej dziedzinie nie czyniło człowieka ekspertem w innej. Kosmos był jednak miejscem, gdzie ignorancja potrafiła zabić.

      Gray zastanawiał się, ile o podstawach mechaniki orbitalnej wiedziała reszta.

      Po godzinie i pięciu minutach od opuszczenia Ziemi wagon wyhamował przy stacji orbitalnej Supra­Quito. Po pięciominutowej przejażdżce kolejką dotarli do stoczni.

      Gray siedział w kapsule, patrząc przez przezroczysty sufit na labirynt wsporników i szyn, konstrukcji orbitalnych, dźwigów i doków, powoli przesuwających się na tle kosmosu. Przed nimi zacumowany był lotniskowiec USNA CVI „Republika”. Wyglądał wciąż tak, jak zapamiętał go Gray.

      Wracał na pokład „Republiki” z mocno mieszanymi uczuciami. Zdecydowanie chciał się dostać na jakikolwiek okręt, im szybciej, tym lepiej. Niewiele trzymało go teraz na Ziemi. Za każdym razem, gdy wracał i zaglądał na rodzimy Manhattan, zastawał coraz więcej zmian i w coraz mniejszym stopniu czuł się jak w domu.

      Rozmowa z Paneuropejczykami jednak nim wstrząsnęła. Wyglądało na to, że mają niemal apokaliptyczną wizję tej misji, poczucie, że jej niepowodzenie oznaczać może katastrofę dla całej ludzkości.

      A wiedza, że tak wiele zależy od jego decyzji, jego doświadczenia, sprawiała, że Gray miał złe przeczucia.

      Rozdział trzeci

      1 lutego 2426

      Supra­Quito

      Godzina 12.18 TFT

      Biura firmy Paradise, Inc. umieszczono w obracającym się kole, przyłączonym do kompleksu orbitalnego niedaleko stoczni floty. Gregory skorzystał z przepustki i pojechał kolejką magnetyczną do centrum grawitacyjnego zespołu biurowego, skąd złapał windę „w dół”, na krawędź koła, gdzie panowało ciążenie 1 g. Recepcja była bogato zdobiona, z wyświet­lanymi na ścianach spokojnymi, abstrakcyjnymi animacjami i upiornie eteryczną muzyką dobiegającą z ukrytych głośników.

      Android spytał Gregory’ego o dane osobowe, po czym zaprowadził go do pomieszczenia, gdzie czekała Kazuko Marukawa. Kobieta zdawała się dryfować wśród kłębów kolorowego światła.

      – Poruczniku Gregory – powiedziała, gdy usiadł na krześle naprzeciwko jej biurka – co sprowadza pana do Paradise?

      – Straciłem… kogoś – odparł. – Kogoś bardzo dla mnie ważnego. Zastanawiałem się nad echastowersum…

      – Eschatowersum – poprawiła go delikatnie. – Zbudujemy je tak, by dokładnie odpowiadało pańskim potrzebom. Mamy, całkiem dosłownie, miliardy modeli do wyboru.

      Myśl o prywatnym niebie wpędzała go w niewielką klaustrofobię.

      – Czy to nie… no, nie wiem… nie trochę samotne? Wirtualne uniwersum tylko dla mnie i kogokolwiek tam sprowadzę?

      – Skądże. Proszę pomyśleć o swoim eschatowersum jak o bańce, która ciągle łączy się i wchodzi w interakcje z wieloma innymi. Miałby pan dostęp do całego wirtualnego multiwersum, miliardów rzeczywistości. Oferujemy gotowe światy, odpowiadające wierzeniom setek różnych religii i systemów wierzeń. W ofercie mamy także rzeczywistości skrojone na miarę pańskich potrzeb, gdzie może pan latać siłą myśli, cieszyć się nadludzkimi mocami… wszystko, co jest pan sobie w stanie wyobrazić… i dużo, dużo więcej! Zapewniam, że pańska nowa rzeczywistość będzie o wiele ciekawsza i lepiej spełniająca oczekiwania niż tak zwany świat rzeczywisty!

      Gregory wiedział o transferach umysłu. Była to mniej więcej ta sama sztuczka, z której skorzystali Baondyeddi i inne zaawansowane gatunki kosmitów, by zniknąć w wirtualnej króliczej norze na Heimdallu. Ludzka technologia od wieków posuwała się w tym kierunku, ale w praktyce osiągnięto to dopiero w ciągu ostatnich kilku dekad, na dużo mniejszą skalę.

      Ale ta skala szybko rosła.

      – A więc… wiem, że możliwe jest stworzenie kopii ludzkiego mózgu. I tę kopię można przesłać do komputera, który zawiera wirtualną symulację świata… nawet całego wszechświata. Ale ­jeśli prześlę się do jednej z waszych baniek, czy to naprawdę będę ja? To znaczy nawet idealna kopia stanu mojego umysłu to nadal kopia. Co stanie się z… uch… prawdziwym mną?

      Roześmiała się i pokręciła głową.

      – Poruczniku, nie uwierzy pan, ile razy słyszeliśmy właśnie to pytanie!

      – Nie uwierzy pani, pani Marukawa, jak bardzo nie chciałbym obudzić się i stwierdzić, że jestem tą wersją mnie, która nie została przeniesiona.

      – Wierzy pan w istnienie duszy, poruczniku?

      – Hmm… nie jestem pewien. Nie wydaje mi się…

      – Skupmy się więc na pańskiej świadomości, poczuciu samego siebie. Ma pan coś takiego, prawda?

      Jej dziarska asertywność zaczynała go drażnić.

      – Oczywiście.

      – Pański mózg to sieć stu miliardów neuronów, połączonych ze sobą w złożone struktury aż do jedenastu wymiarów topologicznych, prawda?

      – No… tak….

      – Interakcje tych neuronów rodzą pamięć, decyzje, to, co nazywamy świadomością.

      Skinął głową.

      – Dobrze. Jeśli wzięlibyśmy tylko jeden z tych neuronów i zastąpilibyśmy mikroskopijnym nanokomputerem, zachowując wszystkie połączenia synaptyczne, zauważyłby pan różnicę?

      – Pewnie nie.

      – Czy nadal byłby pan sobą?

      – Tak…

      Rozumiał już, do czego zmierza kobieta. Słyszał już ten argument, ale nie był pewien, czy go kupuje.

      – A ­jeśli zastąpimy dziesięć pańskich neuronów… dziesięć ze stu miliardów, nadal będzie pan sobą?

      – Wiem, o co pani chodzi, pani Marukawa. Jeśli magicznie zastąpilibyście moje neurony jeden po drugim, mój mózg stałby się w końcu w pełni maszyną zamiast organiczną galaretą, a mój umysł mógłby zostać przeniesiony do robota albo do pamięci superkomputera. Jeśli wszystkie połączenia pozostaną takie same, nie zauważę różnicy.

      – Pańska świadomość zostanie