Star Carrier. Tom 8. Światłość. Ian Douglas. Читать онлайн. Newlib. NEWLIB.NET

Автор: Ian Douglas
Издательство: OSDW Azymut
Серия:
Жанр произведения: Зарубежная фантастика
Год издания: 0
isbn: 978-83-66375-18-5
Скачать книгу
ich i ich zdolności oraz być może uzyskać pomoc w konfrontacji z Obcymi z Rozety.

      Gray pokręcił głową.

      – Muszę być z panem szczery, admirale. Może nie udać się nam z nimi skontaktować, nie mówiąc o uzyskaniu pomocy. Z tego, co wiemy, całkowicie znisz­czyli zaawansowaną technologicznie kulturę z Gwiazdy Tabby bez prób negocjacji czy nawiązywania kontaktu.

      – Wiemy o tym, kapitanie – odparł Duchamp. – Dlatego właśnie porozu­mieliśmy się z prezydentem Koe­nigiem i poprosiliśmy o uwzględnienie nas w Projekcie Cygni. Kopia Mikołaja współpracująca z kopią waszego Konstantina daje nam największą możliwą szansę na nawiązanie pokojowego kontaktu i wymianę technologii. Mało prawdopodobne, aby organiczni ludzie byli w stanie porozumieć się z tak zaawansowaną cywilizacją.

      – Ale ludzki nadzór nad ekspedycją jest konieczny – dodała Wasiliewa. – A gdy dowiedzieliśmy się, że prezydent Koe­nig rozważa pańską kandydaturę na jej dowódcę, wiedzieliśmy, że jest nadzieja.

      – Dlaczego? – spytał Gray, szczerze zdumiony.

      – Kapitanie… wiemy dobrze, że potrafi pan wygrywać bitwy, a nawet wojny. Teraz liczymy na pańską zdolność do wygrania pokoju.

      Rozdział drugi

      31 stycznia 2426

      VFA-96 „Black Demons”

      Supra­Quito

      Orbita synchroniczna Ziemi

      Godzina 10.18 TFT

      Dzięki obrazowi, jaki pojawił się w jego głowie za pośrednictwem AI myśliwca, porucznik Donald Gregory wpatrywał się w rozciągający się przed nim splot struktur orbitalnych.

      Supra­Quito stanowiło największy kompleks na orbicie Ziemi i składało się z setek stacji połączonych w długi, rozświetlony łuk.

      Struktury skomunikowane były z Ziemią przez windę kosmiczną Quito na wysokości 37 786 kilometrów. Okres orbity kompleksu wynosił dwadzieścia cztery godziny, co oznaczało, że unosił się wciąż w tym samym miejscu nad obracającą się Ziemią. Smukła wieża sięgała z punktu zakotwiczenia na szczycie góry na równiku Ziemi do asteroidy na orbicie, którą otaczał cały zespół. Czterysta lat wcześniej orbita synchroniczna stanowiła parking dla roju bezzałogowych satelitów komunikacyjnych. Teraz była jedną z trzech głównych społeczności wokół Ziemi, ze stałą populacją ponad sześćdziesięciu tysięcy osób. Codziennie tysiące ludzi podróżowało w górę i w dół, a floty okrętów międzyplanetarnych i międzygwiezdnych przybywały i odlatywały.

      Gregory widział lokalne niebo pełne ruchu. Dwa uszkodzone lotniskowce międzygwiezdne, „Lexington” i „Ameryka”, na której służył, przyholowano w okolice stoczni floty razem z kilkoma małymi asteroidami. Niemal całkiem zasłaniał je teraz rój naprawczych nanobotów, łatających kadłuby za pomocą materiałów z asteroid.

      Możemy naprawiać okręty na bieżąco – pomyślał Gregory. Dzięki tej technologii jesteśmy w stanie dać im nowe życie. Ale nie zrobimy nic dla ludzi z mojej eskadry.

      Jak Meg…

      Porucznik Meg Connor zginęła przy Invictusie, pokrytym lodem świecie poza krawędzią Galaktyki, dwanaście milionów lat w przyszłości. Gregory stracił wtedy nogi, które już odzyskał, ale nie mógł odzyskać Megan.

      Ani Cyndi DeHaviland, która straciła życie w piekle wokół Gwiazdy Kapteyna miesiąc temu.

      – Trzymaj szyk, Demon Cztery! – warknął dowódca eskadry. – Zamarudziłeś.

      W głosie komandora Mackeya słychać było stres.

      Czym ty się tak martwisz? – pomyślał Gregory, ale ugryzł się w język.

      – Przyjąłem – powiedział tylko.

      Przez chwilę nieuwagi zdryfował minimalnie z kursu w szyku siedmiu myśliwców, ale szybko wrócił do prawidłowej formacji. Korytarze kosmiczne wokół zespołu orbitalnego Supra­Quito roiły się od mniejszych i większych okrętów, holowników, statków transportowych, gigów, personelu w skafandrach, jednostek naprawczych i zaopatrzeniowych. W teorii oczyszczono korytarz dla eskadry myśliwców, ale zawsze mógł się zdarzyć błąd.

      A w kosmosie każdy błąd był drogi, śmiertelny lub jedno i drugie.

      Don Gregory nie miał już chociaż myśli samobójczych. Przez pewien czas po Invictusie sporo nad tym myślał. Depresja bywała przytłaczająca. Jego implanty wielokrotnie nakłaniały go do szukania pomocy, ale udawało mu się wciąż to przekładać… i unikać obowiązkowych badań psychiatrycznych. Gdyby dowiedzieli się o jego stanie, uziemiliby go, a może nawet wyrzucili z floty.

      Teraz zaś myślał, że może znajdzie lepsze rozwiązanie. Siedem myśliwców poruszało się z prędkością tylko osiemdziesięciu metrów na sekundę – niewiele przy skali otaczających ich ogromnych struktur. Chwilę wcześniej opuścili „Amerykę”, polecieli okrężną trasą, by uniknąć rojów nanobotów i asteroid, z których czerpały surowce, a następnie powoli obrali kurs na główną bazę floty.

      – Tu jest – zawołał porucznik Gerald Ruxton na kanale eskadry. – Nasz nowy dom!

      Lekki lotniskowiec USNA CVL „Republika” miał sześćset metrów długości, nieco mniej niż połowę rozmiarów okrętu, który opuścili. Podobnie jak „Ameryka”, wyglądał niczym otwarty parasol z długą, smukłą osią, zakończoną pełną wody kopułą. W jej cieniu obracały się dwa moduły, zapewniając załodze sztuczną grawitację. „Republika” mog­ła pomieścić trzy eskadry bojowe po dwanaście myśliwców, plus pewną liczbę jednostek pomocniczych, w tym eskadrę ratunkową. Eskadrę uderzeniową VFA-90 „Star Reapers” także przeniesiono z „Ameryki” na mniejszy okręt. Oprócz VFA-96 miała tu przylecieć także świeżo stworzona eskadra VFA-198 „Hellfuries”.

      Po Gwieździe Kapteyna „Black Demons” liczyła jedynie siedem myśliwców. Mieli otrzymać uzupełnienia z Oceany na Ziemi, ale Gregory uznał, że uwierzy w to, jak zobaczy je na odprawie. W ciągu ostatnich sześciu miesięcy stracili wielu pilotów i na Ziemi nie nadążano z werbowaniem i szkoleniem nowych.

      – VFA-96, tu główna kontrola lotu „Republiki”. Lećcie do hangaru pierwszego, sześćdziesiąt metrów na sekundę.

      – Przyjąłem, kontrola lotu – odpowiedział komandor Luther Mackey. – Hangar pierwszy, sześćdziesiąt.

      Myśliwce typu Starblade wyhamowały do żądanej prędkości i ruszyły w stronę „Republiki” od strony rufy w jednym szeregu. Gregory leciał jako drugi, za Bruce’em Caswellem. Pozwolił AI myśliwca zmniejszyć prędkość i dostosować kąt przylotu. Hangary na lotniskowcu gwiezdnym były ruchomymi celami, obracającymi się wzdłuż jego osi, aby wytworzyć iluzję ciążenia. Dokowanie wymagało nadludzkiej precyzji i użycia silników manewrowych, gdy tylko starblade przekroczy próg okrętu. Ciało Gregory’ego przeszyło poczucie ciążenia, gdy pola magnetyczne chwyciły myśliwiec i zatrzymały go na końcu lądowiska.

      – Demon Cztery – odezwał się głos w jego głowie – pomyślnie zatrzymany. Witamy na pokładzie, poruczniku.

      Automaty gładko podniosły myśliwiec, robiąc miejsce dla kolejnego. W pokładzie pojawił się na chwilę otwór otaczający starblade Dona tak, by zachować próżnię w hangarze, podczas gdy myśliwiec otoczyło powietrze pod ciśnieniem i personel doku. Kokpit Gregory’ego rozpuścił się i pilot zszedł na pokład.

      – Witamy na „Republice”, poruczniku – odezwała się kobieta w stopniu komandora. Gregory poczuł, że łączy się z RAM-em w jego głowie i pobiera dane osobowe oraz rozkazy. – Okręt wskaże panu drogę do kajuty.