Steph wybuchł kpiącym śmiechem.
– Odkąd wszedłeś do tego biura, stale używasz liczby mnogiej… Postanowiliśmy, pomyśleliśmy… Na rany Chrystusa, wiemy, że wszystko obmyśliła i postanowiła Sędzia, a ty przyszedłeś tu tylko po to, żeby przekazać jej słowa. Powiedzże wreszcie, co się za tym kryje?
Gus Stephanopoulos – którego dla wygody zwano zawsze Stephem – był osobą bezceremonialną i policjantem tuż przed emeryturą, toteż mógł nie zważać na skutki swoich słów. Mila lubiła go, ponieważ przez cały czas wydawał się jednym z tych prostolinijnych policjantów, którzy próbują nikomu nie nadepnąć na odcisk i zawsze starają się mówić i robić to, co uważają za właściwe. Czasami jednak, gdy człowiek zupełnie się tego nie spodziewał, dawała o sobie znać jego natura starego Greka. Nieraz już u innych oglądała niedowierzanie, jakie teraz malowało się na twarzy Borisa. Steph odwrócił się do niej z rozbawioną miną.
– Co twoim zdaniem powinienem zrobić? Kopnąć inspektora w tyłek i odesłać go z powrotem na górę?
Nie odpowiedziała od razu. Powoli przeniosła wzrok na Borisa.
– Macie doskonałą sytuację na miejscu zbrodni, nie mogło pójść wam lepiej. Ponadto macie naocznego świadka, syna Belmana, i domyślam się, że macie już portret pamięciowy mordercy. Być może nie wiecie jeszcze, jakimi pobudkami się kierował, ale nie będziecie mieli kłopotu z ich ustaleniem, bo zwykle w takich przypadkach występuje jakiś rodzaj urazy. W dodatku nie wydaje mi się, żeby ktoś zaginął, więc co my z Przedpiekla mamy tam do roboty? Co ja miałabym tam do roboty? – Przerwała na chwilę. – Zatem przyszedłeś tu, ponieważ jest jakiś problem z tożsamością mordercy…
Nie dokończyła zdania, pozostawiając je w zawieszeniu. Nie zrobiło to wrażenia na Borisie, który przez cały czas milczał.
– Nie umiecie go zidentyfikować, tak? – przycisnął go Steph. Czasami zdarzało się, że ludzie z innych sekcji prosili ich o pomoc w ustaleniu czyjejś tożsamości, wychodząc od rysów twarzy. Chcieli mieć nazwisko zamiast osoby zaginionej. – Potrzebujecie Mili, bo jeśli nie uda się wam odkryć, kto to jest, zanim popełni kolejną masakrę, będziecie mogli zwalić winę na Przedpiekle. Zostawiacie nam brudną robotę?
– Mylisz się, kapitanie – odparł Boris, przerywając milczenie. – Wiemy, kto to jest.
Informacja zbiła z tropu zarówno Milę, jak i Stepha. Siedzieli w milczeniu.
– Nazywa się Roger Valin.
Nazwisko mordercy wyzwoliło natychmiast serię skojarzeń w głowie Mili, ale brakowało im uporządkowania. Księgowy. Trzydzieści lat. Chora matka. Zmuszony zajmować się nią, dopóki nie umarła. Żadnej rodziny, żadnego przyjaciela. Hobby polegające na kolekcjonowaniu zegarków. Spokojny. Niewidoczny. Wyobcowany.
W jednej chwili Mila opuściła myślą biuro szefa i korytarzami Przedpiekla pobiegła aż do pokoju zagubionych śladów. Zatrzymała się przed ścianą po lewej stronie i spojrzała w górę. Zobaczyła go.
Roger Valin. Zapadnięta twarz, nieobecne spojrzenie. Włosy posiwiałe przed czasem. Jego jedyne zdjęcie, jakie zdołali zdobyć, było przytwierdzone do plakietki, której używał, żeby wejść do biura. Jasnoszary garnitur, koszula w cienkie prążki, zielony krawat.
W niewyjaśniony sposób rozpłynął się w nicości pewnego ranka w październiku.
Siedemnaście lat wcześniej.
5
Droga prowadziła zboczem góry.
W miarę, jak auto wspinało się coraz wyżej, za ich plecami pozostawała panorama okrytego całunem smogu miasta. Potem krajobraz nagle się zmienił. Powietrze stało się przejrzystsze, bardzo wysokie jodły złagodziły wciąż jeszcze letni upał.
Za oknem samochodu słońce igrało w gałęziach, rzucając ulotne cienie na otwarte akta, które Mila rozłożyła sobie na kolanach. Zawierały komplet informacji na temat Rogera Valina. Policjantka wciąż jeszcze z trudem uświadamiała sobie, że sprawcą tak okrutnej zbrodni mógł być właśnie smutny urzędnik ze zdjęcia na ścianie w Przedpieklu. Podobnie jak w przypadkach innych masowych morderców, w jego przeszłości nie było precedensów stosowania przemocy. Okrucieństwo wybuchło bez zapowiedzi, od razu pełną siłą. Ale właśnie dlatego, że Valin nigdy nie miał problemów z prawem, nie był notowany.
Jak zdołali ustalić jego tożsamość?
Gdy postawiła to pytanie Borisowi, poprosił ją tylko o odrobinę cierpliwości, niebawem miała dowiedzieć się wszystkiego.
W tym momencie inspektor siedział za kierownicą auta osobowego bez znaków rozpoznawczych, a ona zadawała sobie pytanie o powód takiej ostrożności. To, że mogła tylko domyślać się odpowiedzi, wywoływało jeszcze większy niepokój.
Jeśli powód był naprawdę tak przerażający, nie chciała go poznawać.
Poświęciła siedem lat na nauczenie się życia z tym, co się wydarzyło w śledztwie dotyczącym Zaklinacza. Koszmary wciąż ją nawiedzały, ale, na szczęście, już nie pojawiały się w nocy. Wszystko znikało wraz z zapadnięciem w sen, za to zdarzało się jej doświadczać ataków paniki w biały dzień. Niczym kot instynktownie wyczuwający zagrożenie, czuła obok siebie czyjąś obecność. Gdy uświadomiła sobie, że nie będzie w stanie pozbyć się tych wspomnień, zawarła z samą sobą coś w rodzaju umowy. Plan obejmował kilka zasad, które dawały jej bezpieczeństwo. Postanowiła potraktować to poważnie i narzuciła sobie precyzyjne reguły postępowania. Najważniejsza była pierwsza z nich.
Nigdy więcej nie wypowiadać imienia tego potwora.
Ale tego ranka groziło jej złamanie jednej z nich. Przysięgła sobie, że nigdy więcej nie zobaczy miejsca zbrodni. Obawiała się tego, czego może doświadczyć, gdy znajdzie się twarzą w twarz ze scenerią krwi i przemocy. Teraz próbowała się przekonać, że doświadczy tego, czego doświadczają inni. Ale mroczny głos w jej wnętrzu twierdził co innego.
Jesteś w jego mocy. Należysz do niego. Wiesz, że to, co zobaczysz…
– Jesteśmy prawie na miejscu. – Słowa Borisa zagłuszyły tę mantrę.
Mila przyjęła informację do wiadomości i kiwnęła głową, starając się ukryć skrępowanie. Potem przeniosła spojrzenie za okno i jej strach wzrósł o kolejny stopień: przy drodze stali dwaj policjanci z ręcznym radarem, kontrolując prędkość przejeżdżających samochodów. Oczywiście tylko udawali; ich prawdziwym zadaniem była ochrona dojazdu do miejsca zbrodni. Gdy auto znalazło się na celowniku „suszarki”, funkcjonariusze tylko na nie popatrzyli. Kilka metrów dalej Boris skręcił w wąską dróżkę.
Samochód zaczął podskakiwać na drodze gruntowej. Wydawało się, że nie przeciśnie się przez zielony tunel. Las ciągnął się, uparcie muskając kabinę miękkim dotykiem ramion jak ktoś, kto ukrywa złe zamiary. Ale potem sklepienie z gałęzi odsłoniło skąpaną w słońcu polanę. Wyjechali z cienia i nieoczekiwanie znaleźli się przed willą.
Był to trzypiętrowy budynek, jakby wyrastający ze zbocza. Łączył klasyczne cechy miejscowych górskich chat – spadzisty dach i wykończenie z drewna – z nowoczesną architekturą, a umieszczona wysoko weranda miała ściany ze szkła.
Dom ludzi zamożnych, pomyślała natychmiast.
Wysiadłszy z auta, rozejrzała się. Stały tu cztery samochody osobowe oraz furgonetka laboratorium kryminalistycznego, wszystkie bez znaków policyjnych. Godna uwagi koncentracja sił.
Do Borisa