Zima czarownicy. Katherine Arden. Читать онлайн. Newlib. NEWLIB.NET

Автор: Katherine Arden
Издательство: OSDW Azymut
Серия: Trylogia Zimowej Nocy
Жанр произведения: Зарубежная фантастика
Год издания: 0
isbn: 978-83-287-1349-9
Скачать книгу
tylko się dało, by pomóc w potrzebie tym, którzy ucierpieli w pożarze. Konie drzemały w stajni, z kominów piekarni, kuchni, browarni i samego pałacu unosiły się cienkie smużki dymu.

      Twórczynią tego spokoju była jedna kobieta. Siedziała w komnacie do robótek wyprostowana, nienaganna, uderzająco blada. Po obu stronach jej ust widniały głębokie bruzdy, oznaki napięcia, chociaż nie miała jeszcze trzydziestki. Cienie pod jej oczami były tak ciemne, jak te pod oczami Dymitra. Minionego wieczoru urodziła w łaźni trzecie dziecko – martwe. W tym samym czasie jej pierworodna córka została porwana i tej koszmarnej nocy omal nie zginęła.

      Mimo tych wszystkich przeżyć Olga Władimirowa nie chciała odpocząć. Zbyt dużo było do zrobienia. Gdy tak siedziała przy piecu, płynął do niej nieprzerwany strumień ludzi: zarządca i kucharka, cieśla, piekarz i praczka… Każde z nich odchodziło z jakimś zadaniem i paroma słowami podziękowania.

      Gdy w tej krzątaninie nastała chwilowa przerwa, Olga zgarbiła się na krześle i objęła rękami brzuch, w którym jeszcze niedawno było jej nienarodzone dziecko. Przed wieloma godzinami odprawiła pozostałe kobiety, spały teraz na wyższym piętrze teremu, odpoczywając po niedawnych wstrząsach, lecz jedna osoba wciąż przy niej trwała.

      – Powinnaś się położyć, Olu. W pałacu dadzą sobie radę bez ciebie. – Dziewczyna, która to mówiła, siedziała sztywna i czujna na ławie przy piecu. Tak jak dumna księżna sierpuchowska miała długie czarne włosy zaplecione w warkocze grube jak nadgarstki i rysy twarzy o trudnym do uchwycenia podobieństwie. Księżna była jednak delikatna, a dziewczyna wysoka, o długich palcach i wielkich wyrazistych oczach w grubo ciosanej twarzy.

      – Naprawdę powinnaś – podchwyciła inna kobieta, wchodząc do komnaty z chlebem i kapuśniakiem. Był wielki post, nie jadano więc tłustego mięsiwa. Nowo przybyła wyglądała na równie znużoną jak księżna i jej towarzyszka. Warkocz miała żółty, lekko przetykany siwizną, oczy duże, jasne i bystre. – Dom jest zabezpieczony na noc. Posilcie się. – Zaczęła energicznie nalewać zupę do misek. – A potem kładźcie do łóżek.

      – Dom jest bezpieczny – Olga była tak zmęczona, że mówiła bardzo wolno – ale co z miastem? Sądzisz, że Dymitr Iwanowicz albo jego nieszczęsna głupia żona rozsyłają służbę z chlebem, by nakarmić dzieci osierocone tej nocy?

      Dziewczyna siedząca na ławie pod piecem zbladła i wbiła zęby w dolną wargę.

      – Jestem pewna, że Dymitr Iwanowicz robi sprytne plany, by zemścić się na Tatarach, a ci, którzy ucierpieli w pożarze, będą musieli poczekać. Ale to jeszcze nie znaczy… – nie dokończyła, bo przerwał jej paniczny krzyk dobiegający z góry, a potem czyjeś szybkie kroki. Kobiety z identycznym wyrazem twarzy wbiły wzrok w drzwi. Co teraz?

      Do komnaty wpadła roztrzęsiona niania. Za nią przydreptały dwie zasapane dwórki.

      – Masza… Masza… zniknęła – wydyszała.

      Olga natychmiast poderwała się na nogi. Masza – Maria – była jej jedyną córką, tą, która została porwana z łóżka ubiegłej nocy.

      – Wezwijcie straże – rozkazała.

      Młodsza dziewczyna przechyliła głowę, jakby nasłuchując.

      – Nie – powiedziała. Wszystkie głowy w komnacie odwróciły się gwałtownie. Dwórki i niania wymieniły mroczne spojrzenia. – Ona wyszła na zewnątrz.

      – W takim razie… – zaczęła Olga, ale dziewczyna jej przerwała:

      – Wiem, gdzie jest. Pozwól, że po nią pójdę.

      Olga obrzuciła dziewczynę przeciągłym spojrzeniem, które tamta odwzajemniła bez mrugnięcia. Jeszcze poprzedniego dnia Olga powiedziałaby, że nigdy nie powierzyłaby swojej szalonej siostrze żadnego ze swoich dzieci.

      – Dokąd? – spytała tylko.

      – Do stajni.

      – Dobrze. Tylko, Wasiu, proszę przyprowadź Maszę, zanim lampy się zapalą. A jeśli jej tam nie będzie, natychmiast mnie zawiadom.

      Dziewczyna ze skruszoną miną kiwnęła głową i wstała z ławy. Dopiero kiedy zaczęła iść, okazało się, że pochyla się w jedną stronę. Miała złamane żebro.

      ***

      Wasilisa Pietrowna znalazła Maszę tam, gdzie spodziewała się ją znaleźć – zwiniętą w kłębek i śpiącą smacznie na słomie w stajennym boksie gniadego ogiera. Drzwi boksu były otwarte, chociaż ogier nie został uwiązany. Wasia weszła do środka, nie obudziła jednak dziewczynki. Oparła się o łopatkę wielkiego konia i przytuliła policzek do jego jedwabistej skóry.

      Gniadosz wykręcił głowę i zaczął zawzięcie obwąchiwać jej kieszenie. Wasia uśmiechnęła się, właściwie po raz pierwszy w ciągu tego długiego dnia, wyciągnęła z rękawa skórkę chleba i podała koniowi.

      – Olga nie chce odpocząć – powiedziała. – Zawstydza nas wszystkich.

      – Ty też nie odpoczęłaś – zauważył koń, chuchając jej w twarz ciepłym oddechem.

      Wasia wzdrygnęła się i odepchnęła koński łeb. Od gorącego oddechu gniadosza bolały ją poparzenia na głowie i policzku.

      – Nie zasługuję na odpoczynek. To ja wywołałam pożar i muszę jakoś naprawić wyrządzone szkody.

      – Nie – zaprotestował Słowik, tupiąc nogą. – To Żar-Ptak spowodował pożar, chociaż powinnaś była mnie posłuchać, zanim go uwolniłaś. Klacz była zupełnie oszalała po tylu latach niewoli.

      – Skąd ona się wzięła? – zastanawiała się Wasia. – W jaki sposób akurat Kasjan zdołał okiełznać takie stworzenie?

      Słowik wydawał się zakłopotany. Strzygł nerwowo uszami i smagał się ogonem po bokach.

      – Nie wiem, jak to się stało. Pamiętam, że ktoś krzyczał, a ktoś płakał. Pamiętam skrzydła i krew w błękitnej wodzie. – Tupnął i potrząsnął grzywą. – Nic więcej.

      Wyglądał tak żałośnie, że Wasia pogłaskała go po kłębie, mówiąc:

      – Nie szkodzi. Kasjan nie żyje, a jego klacz zniknęła. Domowik powiedział mi, że Masza tu jest – dodała, zmieniając temat.

      – Oczywiście, że jest – odrzekł koń z wyższością. – Nawet jeśli nie umie ze mną rozmawiać, wie, że kopnę każdego, kto będzie próbował wyrządzić jej krzywdę.

      To nie była czcza pogróżka ze strony konia wysokiego na siedemnaście dłoni.

      – Nie mogę winić jej za to, że przyszła do ciebie – stwierdziła Wasia. Znowu pogłaskała konia po kłębie, a on opuścił z lubością uszy. – Kiedy byłam mała, zawsze biegłam do stajni, gdy tylko pojawiały się pierwsze oznaki kłopotów. Nie jesteśmy jednak w Leśnej Ziemi. Ola się wystraszyła, kiedy odkryto, że Maszy nie ma w pałacu. Muszę ją tam odprowadzić.

      Skulona na słomie dziewczynka poruszyła się i zakwiliła przez sen. Wasia przyklękła ostrożnie, starając się nie urazić bolącego boku, a w tej samej chwili Masza obudziła się i poderwała gwałtownie, uderzając ciotkę głową prosto w żebra tak mocno, że Wasi zrobiło się czarno przed oczami i z wielkim trudem stłumiła okrzyk bólu.

      – Ciiicho, Maszo – szepnęła, kiedy mogła już wydobyć głos. – Ciii… To ja. Wszystko dobrze. Nic się nie dzieje. Jesteś bezpieczna.

      Dziewczynka uspokoiła się i znieruchomiała w objęciach cioci. Wielki ogier opuścił pysk i obwąchał włosy Maszy. Podniosła głowę. Bardzo delikatnie musnął chrapami jej nos, a ona zachichotała cichutko. A potem wtuliła twarz w rękaw Wasi i się rozpłakała.

      – Wasoczka, Wasoczka, ja nic nie pamiętam