Wspomnienia w kolorze sepii. Anna J. Szepielak. Читать онлайн. Newlib. NEWLIB.NET

Автор: Anna J. Szepielak
Издательство: OSDW Azymut
Серия: Saga maÅ‚opolska
Жанр произведения: Современные любовные романы
Год издания: 0
isbn: 978-83-8195-052-7
Скачать книгу
– powiedziała oszołomiona. – To dlatego ostatnio znowu tak ładnie nabrałaś ciała. No widzisz! A tak się bałaś, że nie będziesz miała więcej dzieci – palnęła. Zaraz potem ugryzła się w język, tym razem naprawdę boleśnie.

      – Wiem. I nadal się boję.

      – Ale czego?

      Janina rzuciła siostrze spojrzenie będące mieszaniną krytyki i politowania. Doskonale wiedziała, że pod maską radości i wsparcia Asia skrywa taki sam niepokój, jaki trawił ją od kilku tygodni.

      – Chyba nie trzeba kończyć psychologii, żeby to zrozumieć – stwierdziła z przekąsem. – Nie obawiaj się, dam sobie radę. Na szczęście mam was wszystkich do pomocy. Tak?

      Zdenerwowanie, które przez chwilę ogarnęło Joasię, raptem opadło. Powoli docierało do niej, że Janina rzeczywiście bardzo chciała uwierzyć w swoje szczęście, choć jeszcze kilka miesięcy temu była w czarnej rozpaczy po śmierci synka.

      – No dobrze, nie dąsaj się. – Zagarnęła ją ramieniem i serdecznie uściskała. – To wspaniała wiadomość, a nasza mama będzie zachwycona. Zobaczysz, że tym razem wszystko będzie dobrze – dodała pogodnym tonem.

      – Wiem, tylko… Zanim oficjalnie powiemy całej rodzinie i znajomym, chcę trochę odczekać.

      – Jasne. Jeśli sądzisz, że tak będzie lepiej, to zachowamy tajemnicę – zapewniła Joasia.

      – Wytrzymasz nawet przy Marcie?

      – Wytrzymam – mruknęła rozbawiona Joasia, myśląc jednocześnie o tym, że niełatwo jej będzie ukryć swoje emocje przed przyjaciółką.

      – To dobrze. Najpierw chcę pojechać do Krakowa, do profesora, żeby zrobić wszystkie badania. Zresztą my z Mateuszem ciągle jesteśmy w żałobie, a tu taki numer.

      – Oj, Janeczko! Proszę cię, nie myśl o tym. Dziecko musi czuć, że jego mama jest szczęśliwa.

      – Ostatnim razem też byłam bardzo szczęśliwa, a jednak małe serduszko wytrzymało zaledwie kilka godzin. Gdyby mój synek nie urodził się tak wcześnie… W siódmym miesiącu nie miał szans z tą wadą. – Oczy Janiny zwilgotniały.

      – Proszę cię, przestań.

      – Tylko skąd miałam wiedzieć? Wszystko przebiegało normalnie. Moje bliźniaczki są przecież zdrowe, dzięki Bogu. – Janina ożywiła się nieco sztucznie, mrugając powiekami, by powstrzymać łzy. – Ale gdybym wiedziała wcześniej, od razu jeździłabym do profesora, a nie do zwykłego położnika. Profesor mówił, że to może być dziedziczne – paplała nerwowo.

      Joanna czuła, że siostrze jest teraz zupełnie obojętne, co mówi, byle tylko zagłuszyć bolesne wspomnienia. Przywołała więc na twarz najpogodniejszy uśmiech, na jaki było ją w tej chwili stać.

      – Tym razem nie będzie żadnych problemów. Słyszysz, Janeczko? – powiedziała cichym, melodyjnym głosem, jakby usiłowała zahipnotyzować siostrę. – Pamiętasz, co mówił profesor? Że nie ma powodu do strachu, bo kolejne dzieci mogą być zdrowe jak rydze.

      – No właśnie: mogą.

      – Daj spokój. Ten maluch potrzebuje radosnej mamy. – Delikatnie położyła dłoń na brzuchu siostry. – A ty musisz nad tym jeszcze trochę popracować. Sama wiesz.

      – Wiem.

      – To przestań się zadręczać. No już, uspokój się, odetchnij i pokaż mi, jak się cieszysz ze swojego szczęścia.

      Nieśmiały, lecz pełen wdzięczności uśmiech rozjaśnił twarz Janiny.

      – Masz rację. Muszę się po prostu czymś zająć, żeby za dużo nie myśleć. Tylko czym? – zastanawiała się. – Od kiedy obcięli etat pedagoga do połowy, dostaję wariacji, siedząc w domu całymi popołudniami! Dawniej miałam tyle zajęć dodatkowych, a teraz… Wypełniłam już całą dokumentację na pół roku do przodu i nawet napisałam scenariusz na akademię na Dzień Dziecka. Rozumiesz? Na czerwiec.

      – Hmm… Może wydziergasz te misie, które mi obiecałaś? Wybieram się do Sącza, do sklepu Marczewskiej, bo skończyłyśmy z mamą to zamówienie na serwety i ozdoby choinkowe. Zabrałabym wszystko razem.

      – Jakoś nie mam ostatnio cierpliwości do szydełka – westchnęła Janina. – Potrzebuję działać, organizować, a nie siedzieć na tyłku w fotelu.

      – No to nie wiem… Może zaczniesz planować chrzciny?

      – Aśka! Takich rzeczy nie robi się przed porodem!

      – No już dobrze, dobrze, ty zabobonna poganko – zaśmiała się Joasia. – Ale chyba możesz o tym pomyśleć, co? Sama wiesz, ile jest zamieszania z organizowaniem takiej imprezy. Potem wszystko załatwia się na ostatnią chwilę. Poza tym, zapewniam cię, że to będzie wielkie święto i wielka radość, bo ten maluszek przyjdzie na świat i bez żadnych komplikacji. Wierzysz mi?

      – Wierzę – odparła Janina. – A co do chrzcin, to masz rację: pomyślę. Bylebyś mi się zaraz nie pchała z jakimiś pomysłami – zastrzegła szybko. – Sami zajmiemy się tym z Mateuszem.

      – Nie ma sprawy. Spróbuję się trzymać na uboczu – obiecała rozbawiona Joasia.

      ROZDZIAŁ II

      Maj 2013 roku, Małopolska

      Wibrujące harmonijne dźwięki wzlatywały pod sufit, obijały się o zielony plastikowy żyrandol, prześlizgiwały po ścianach wyłożonych starą boazerią i łagodnie opadały na kartki z nutami, które wyglądały w tej chwili jak wachlarze w rękach stojących w trzech rzędach śpiewaków. Białe powierzchnie papieru pokryte pięcioliniami i maczkiem czarnych znaków poruszały się rytmicznie, zastygając na chwilę tu i ówdzie, gdy któryś z chórzystów zerkał na zapis, po czym znów rozpoczynały szeleszczący ruch: w górę i w dół, w prawo i w lewo, w zależności od upodobań.

      – Dzięki Ci, Paaanie, za Ciało Twe i Kreeew… – Wspólna pieśń płynęła przez szeroko otwarte okno na podwórze plebanii.

      – Nie, nie! Stop! – wrzasnął nagle łysiejący, niski mężczyzna z batutą w dłoni. Zamachał gwałtownie rękami, jakby oganiał się od roju atakujących pszczół.

      – Ludzie! Błagam, skupcie się, do cholery. Co to ma być? To jest hymn dziękczynienia? – irytował się. – Co robią basy? Śpią w tym kącie? A soprany czemu tak ziewają? Ja tego nie wytrzymam, to będzie katastrofa! – Jęknął i opadł bez sił na krzesło. – Armagedon! Proboszcz mnie zwolni.

      – Niech pan nie miesza do tego proboszcza. – Potężny bas Stanisława Kolińskiego odbił się echem w salce parafialnej. – On dobrze wie, jak śpiewamy. Zresztą poprzedni organista był z nas zadowolony.

      Chórzyści pokiwali głowami na znak poparcia. Zdesperowany dyrygent już otwierał usta, by zripostować, ale barczysta postura starszego pana najwyraźniej go powstrzymała. Zdenerwowany przeciągnął więc ręką po głowie, a wtedy naelektryzowane włosy, mocno przerzedzone na czubku, stanęły mu dęba.

      Z różnych stron sali rozległy się stłumione chichoty i parsknięcia. Chór wyraźnie się rozluźnił.

      – Ale