Detektyw Anderson: Tak, wiem, ale musi pan to podać do protokołu, panie Ritz.
Ritz: Leżał na brzuchu, a gałąź sterczała mu z tyłka. Też zakrwawiona. Była częściowo obdarta z kory i był na niej ślad dłoni. Widziałem go wyraźnie. Dave już nie szczekał, tylko wył. Biedak… Nie wiem, kto mógłby zrobić coś takiego. To musiał być jakiś psychol. Dorwiecie go, detektywie Anderson?
Detektyw Anderson: Tak. Dorwiemy go.
3
Parking przy Estelle Barga Field był prawie tak duży jak ten koło Krogera, sklepu, w którym Ralph Anderson robił z żoną zakupy w sobotnie popołudnia, i tego lipcowego wieczoru zapełnił się do ostatniego miejsca. Na wielu zderzakach widniały naklejki Golden Dragons, kilka tylnych szyb zdobiły wypisane mydłem entuzjastyczne hasła: „We will rock you”; „Dragonsi spuszczą łomot Bearsom”; „Cap City, szykujcie się na nas!”; „To będzie nasz rok”. Ze stadionu, na którym zapalono jupitery (choć do zachodu słońca zostało jeszcze sporo czasu), dobiegła wrzawa i rytmiczne klaskanie.
Troy Ramage, policjant z dwudziestoletnim stażem, siedział za kierownicą nieoznakowanego radiowozu. Przejechał wzdłuż jednego, potem drugiego szczelnie zastawionego rzędu.
– Ile razy tu przychodzę, zawsze się zastanawiam, kim, do cholery, była Estelle Barga.
Ralph nie odpowiedział. Jego mięśnie były napięte, skóra rozpalona, tętno zdawało się niebezpiecznie wysokie. Przez lata aresztował wielu złoczyńców, ale tym razem było inaczej. Ta sprawa była wyjątkowo paskudna. I osobista. To w tym wszystkim najgorsze − dotknęła go osobiście. Nie powinien brać udziału w zatrzymaniu, wiedział o tym, ale po ostatnich cięciach budżetowych w jednostce policji we Flint City zostało tylko trzech pełnoetatowych detektywów. Jack Hoskins wyjechał na urlop, łowił ryby na jakimś odludziu; krzyżyk mu na drogę. Betsy Riggins, która powinna już odejść na macierzyński, pomoże policji stanowej w innych czynnościach związanych z dzisiejszą akcją.
Miał nadzieję, że nie działają za szybko. Zdradził tę obawę Billowi Samuelsowi, prokuratorowi okręgu Flint, dziś po południu, na ich ostatnim spotkaniu przed zatrzymaniem podejrzanego. Samuels był trochę za młody na to stanowisko − miał dopiero trzydzieści pięć lat, ale należał do właściwej partii politycznej i był pewny siebie. Może nie zadufany w sobie, dobre i to, ale niewątpliwie nadgorliwy.
– Zostały pewne kanty, które chciałbym wygładzić – wyjaśnił mu Ralph. – Nie mamy pełnego obrazu. Poza tym powie, że ma alibi. Jeśli nie przyzna się od razu, możemy być tego pewni.
– To je obalimy – odparł Samuels. – Wiesz o tym.
Ralph w to nie wątpił, wiedział, że mają właściwego człowieka, jednak wolałby jeszcze sprawdzić parę rzeczy, zanim pociągnie za spust. Znaleźć luki w alibi sukinsyna, poszerzyć je tak, żeby mogła w nie wjechać ciężarówka, i dopiero wtedy go zgarnąć. W większości przypadków taka byłaby procedura. Ale nie tym razem.
– Trzy sprawy – powiedział Samuels. – Czy jesteś gotów wysłuchać, o co chodzi?
Ralph skinął głową. Było nie było, musiał współpracować z tym człowiekiem.
– Po pierwsze, ludzie w tym mieście, zwłaszcza rodzice małych dzieci, są przerażeni i wściekli. Chcą szybkiego aresztowania, żeby znów poczuć się bezpiecznie. Po drugie, dowody nie pozostawiają żadnych wątpliwości. W życiu nie prowadziłem sprawy, w której wszystko byłoby tak jasne. Zgadzasz się co do tego?
– Tak.
– Dobra, w takim razie trzeci argument. Najważniejszy. – Samuels wychylił się do przodu. – Nie możemy powiedzieć, że robił to już wcześniej… choć jeśli tak, pewnie przekonamy się o tym, kiedy zaczniemy grzebać w jego przeszłości… ale na pewno zrobił to teraz. Zerwał się ze smyczy. Stracił dziewictwo. A kiedy tak się stanie…
– Może zrobić to znowu – dokończył Ralph.
– Właśnie. Scenariusz mało prawdopodobny tak od razu po Petersonie, ale niewykluczony. Na litość boską, stale przebywa w towarzystwie dzieci! Młodych chłopców. Gdyby jednego z nich zabił, już mniejsza, że obaj stracilibyśmy pracę, przede wszystkim nigdy byśmy sobie tego nie darowali.
Ralph już teraz nie mógł sobie wybaczyć, że nie dostrzegł tego wcześniej. Irracjonalne uczucie − trudno spojrzeć człowiekowi w oczy na grillu z okazji zakończenia rozgrywek ligi juniorskiej i wywnioskować, że planuje akt bestialskiego okrucieństwa – że pielęgnuje w sobie chorą żądzę, podsyca ją, patrzy, jak rośnie – ale nie dawało mu to spokoju.
Nachylił się między policjantami na przednich siedzeniach i pokazał palcem.
– Tam. Może miejsca dla niepełnosprawnych są wolne.
– Za to jest dwieście dolarów grzywny, szefie – stwierdził posterunkowy Tom Yates, siedzący na miejscu obok kierowcy.
– Tym razem chyba nam się upiecze.
– Żartowałem.
Ralph milczał. Nie był w nastroju na gliniarskie przekomarzanki.
– Miejsca dla kalek na horyzoncie – zawołał Ramage. – I widzę dwa wolne.
Gdy zajął jedno z nich, załoga wysiadła. Widząc, że Yates odpiął pasek kabury glocka, Ralph pokręcił głową.
– Zwariowałeś? Na meczu jest półtora tysiąca ludzi.
– A jeśli będzie uciekał?
– To za nim pobiegniesz.
Ralph oparł się o maskę nieoznakowanego radiowozu i patrzył, jak dwaj funkcjonariusze policji Flint City ruszyli w stronę boiska, jupiterów i pełnych trybun, rozbrzmiewających coraz głośniejszą, coraz gorętszą wrzawą i oklaskami. Decyzję o szybkim aresztowaniu zabójcy Petersona podjął razem z Samuelsem (choć niechętnie). O tym, by zatrzymać go na meczu, zadecydował sam.
Ramage się obejrzał.
– Idziesz?
– Nie. Wy zróbcie, co trzeba, głośno i wyraźnie przeczytajcie mu jego prawa, a potem przyprowadźcie go tutaj. Tom, w drodze powrotnej usiądziesz z nim z tyłu. Ja i Troy będziemy z przodu. Bill Samuels czeka na mój telefon, wtedy przyjedzie do nas na komisariat. Do tej sprawy przydzielili najmocniejszą ekipę. Samo aresztowanie zostawiam wam.
– Przecież to twoje śledztwo – zauważył Yates. – Dlaczego nie chcesz osobiście zawinąć skurwysyna?
Ralph dalej stał ze skrzyżowanymi ramionami.
– Dlatego że człowiek, który zgwałcił Frankiego Petersona gałęzią, a potem rozszarpał mu gardło, przez cztery lata trenował mojego syna: dwa lata w młodzikach, dwa w juniorach. Dotykał go, mojego syna, kiedy pokazywał mu, jak trzymać kij. Po prostu nie ręczę za siebie.
– Jasne, jasne.
Troy Ramage i Yates ruszyli w stronę boiska.
– Jeszcze jedno.
Odwrócili się.
– Skujcie go na miejscu. Z rękami do przodu.
– Nie taka jest procedura, szefie – stwierdził Ramage.
– Wiem i mam to gdzieś. Chcę, żeby wszyscy widzieli, jak zabieramy go w kajdankach. Jasne?
Kiedy odeszli, Ralph odpiął od paska telefon komórkowy. Numer Betsy Riggins miał w opcji szybkiego wybierania.
– Jesteście na miejscu?
– Tak. Przed jego domem. Ja i czterej stanowi.
– Nakaz rewizji?
– W