– Nie wiem, co możemy zrobić poza przerywaniem walk, kiedy tylko dostajemy cynk, że coś takiego się odbywa.
Katie przysunęła się i oparła głowę na ramieniu Conora, który w milczeniu szybko, ze złością żuł kanapkę.
– Nie wściekaj się za bardzo. – Pogładziła go po dłoni. – Jeśli w tej pracy czegoś się nauczyłam, to tego, że nie jesteśmy w stanie zrobić porządku ze wszystkim, co by tego wymagało, a nawet gdybyśmy mieli możliwość to zrobić, często nie pozwala nam na to prawo. I właśnie o to chodzi w ksanti. O akceptację. Cierpliwość.
– I co, jak się poczeka dość długo na brzegu rzeki, to w końcu zobaczy się płynące nią ciała wrogów?
– Coś w tym rodzaju.
– Ale ile jeszcze psów skona w męczarniach, kiedy będziemy czekać na dryfującego Zezowatego McManusa?
Katie pocałowała go w policzek.
– Nie umiem odpowiedzieć na to pytanie, Conor. Ale któregoś dnia go dopadniemy, zobaczysz.
* * *
Tej nocy, gdy oddech leżącego obok Conora stał się głęboki i zwolnił, Katie usiadła na łóżku i zaczęła wsłuchiwać się w deszcz. Wcześniej dobiegły ją dźwięki z kuchni. Stukot pazurków Foltchain na kafelkach. Ale teraz suczka najwyraźniej już się uspokoiła i zasnęła.
Mimo że Katie tyle mówiła Conorowi o cierpliwości i akceptacji, żołądek skręcał się jej z nerwów. Dawno nie czuła takiego niepokoju. Nie mogła zapomnieć o zabójstwie Jimmy’ego Ó Faoláina, a im więcej o tym myślała, tym bardziej była rozedrgana. Wydawało się, że wszyscy lubili tego faceta. Z zamordowaniem go musiał się wiązać jakiś mroczny sekret. Do podobnego zabójstwa doszło pięć lat temu, kiedy zastrzelono popularnego deputowanego z Cork. Dopiero po jego śmierci okazało się, że brał łapówki sięgające kilkudziesięciu tysięcy euro za udzielanie pozwoleń na budowy i inne przysługi polityczne.
Katie nazywała to u siebie przeczuciem „wielkanocnych kurczaków”. Lata temu, kiedy była żoną Paula, kupiła kurczaka z wolnego wybiegu. Wydawał się pulchny i zdrowy, ale gdy rozcięła sznurek, którym miał związane nogi, odkryła, że w środku jest mnóstwo wijących się robaków.
Podobnie martwiła się ciałem bez głowy, należącym do funkcjonariusza Kierana O’Regana albo i nie. Ponieważ jednak jego żona i dzieci zniknęli, Katie była niemal pewna, że to on. A jeśli tak, Bóg jeden wie, do czego to prowadzi.
Siedem miesięcy temu w swój dzień wolny funkcjonariusz O’Regan jechał do Kinsale. Zatrzymał się, żeby się czegoś napić, w pubie Babbling Brook w Riverstick i tam wśród gości rozpoznał słynnego w Cork handlarza narkotyków, Jera Brogana. Wdał się z nim w rozmowę, sugerując, że sam jest typkiem spod ciemnej gwiazdy. Brogan w tym czasie powinien odsiadywać trzyletni wyrok w więzieniu przy Rathmore Road, a nie szlajać się po barach. Sprzedał krystaliczną metamfetaminę jakiejś dziewczynie w nocnym klubie i młoda kobieta zmarła tej samej nocy na zawał serca.
Pijany, przechwalający się Brogan wyjawił O’Reganowi, że dzięki łapówkom i groźbom udało się przekonać eskortę wiozącą go do więzienia, żeby go puściła. W dodatku jeden z wyższych stopniem funkcjonariuszy zakładu karnego sfałszował zapisy w księgach. Figurowało tam teraz, że w związku z agresywnym zachowaniem skierowano Brogana do placówki o ostrzejszym rygorze – więzienia Mountjoy w Dublinie. A tak naprawdę mieszkał nadal u siebie w Blackpool i nie zamierzał spędzić ani chwili za kratami. Przyznał też, że nie jest jedynym dilerem z Cork, któremu upiekła się zasądzona odsiadka.
Po rozmowie z Broganem O’Regan przeprowadził własne śledztwo, by ustalić, kto stał za groźbami i łapówkami pozwalającymi skazanym kryminalistom uniknąć więzienia. Kiedy uznał, że zebrał dość materiału dowodowego, przedstawił to, co usłyszał od Brogana, Josephowi O’Malleyowi, szefowi wydziału wewnętrznego.
Miał składać zeznania przed komisją na zamku w Dublinie, której przewodniczył sędzia Peter McGuigan. Choć bardzo niewiele szczegółów sprawy wyciekło dalej, szeptano po kątach, że jego odkrycia spowodują prawdziwe trzęsienie ziemi.
Najbardziej niepokoiło Katie to, kto mógł go zabić. Flet wetknięty w szyję sugerował dobitnie motywy. Tylko czy zamordowali go członkowie gangu narkotykowego, żeby nikt nie dowiedział się, kto konkretnie przekupuje funkcjonariuszy więziennych, czy też pracownicy więzienia albo ktoś z Garda Síochána? Najczarniejszy scenariusz byłby taki, że zorganizowały to wszystkie trzy strony.
Katie znów się położyła i umościła na poduszce. Deszcz dalej bulgotał w rynnie za oknem. Miała wrażenie, że pada w jej głowie.
Położyła dłoń na nagim ramieniu Conora. Poruszył się.
– Mmm… zaczekaj – zamruczał.
Rozdział 8
Gwenith otworzyła drzwi mieszkania na drugim piętrze i wpuściła Michaela. Wąski korytarzyk wydawał się jeszcze ciaśniejszy z powodu mnóstwa płaszczy i kurtek wiszących jedna na drugiej. Na podłodze walały się znoszone buty, a także jakieś koperty – poczta, której Gwenith nie potrudziła się pozbierać.
– Masz chęć na działkę, Tommy? – spytała, wyswobadzając się z płaszcza. Próbowała go powiesić, ale spadł na podłogę i tam go zostawiła.
Michael zdjął puchówkę i rzucił ją na płaszcz Gwenith.
– Chodź, chodź, chłopaku – zachęcała go. – Rozgość się.
Wszedł do salonu i Gwenith pozapalała lampy. Tu panował jeszcze gorszy bałagan niż w korytarzu. Cuchnęło palonym ziołem i olejem do smażenia. Przy jednej ścianie dominował ogromny płaski telewizor Sony. Poza tym w pokoju stały obita kremowym skajem kanapa i dwa fotele nie do pary. Jeden z drewnianymi oparciami na łokcie, na drugim siedzisko było podarte. Ze szczeliny sterczało brązowe włosie z wypełnienia. Michael nie mógł stłumić skojarzenia, które się mu nasunęło, ze slangowym powiedzonkiem „pęknięta sofa” – określającym grubaskę w majtkach odsłaniających krocze.
Kanapa i fotele były zarzucone stertami swetrów i rajstop, wymiętolonymi magazynami „VIP” i pudełkami po pizzy. Na środku owalnego stolika stała wielka szklana popielniczka pełna powyginanych petów, dokoła niej leżały wygniecione bibułki do skrętów i zdrapki, opakowania po batonach czekoladowych Tayto nadziewanych chrupkami serowo-cebulowymi oraz szczotka z wplątanymi w nią blond włosami.
Jaskrawozielone luźno tkane zasłony zwisały smętnie, bo plastikowe żabki puściły w wielu miejscach. W ciemnościach na zewnątrz Michael widział migające do niego z oddali światła centrum miasta i marzył, żeby znaleźć się teraz gdziekolwiek, byle nie tu z tą kobietą.
– Klapnij sobie – powiedziała Gwenith, zgarniając naręcze ciuchów i gazet i rzucając je za kanapę. – Mam piwko Murphy’s, jeśli chcesz. Zauważyłam, że zawsze je pijesz.
– Dzięki wielkie – bąknął Michael, siadając. – Murphy’s. Cudownie, dzięki.
– Jesteś grzeczniutki jak na chłopaka z Hollyhill – zauważyła Gwenith. – I żadnych kolczyków w uszach, żadnych tatuaży, a za strzyżenie musiałeś zapłacić chyba z dwadzieścia euro. To dlatego od razu mi się spodobałeś. Ten koleś ma klasę, pomyślałam. Nie to co te palanty, z którymi się zwykle prowadzam.
– Wiesz, przekonałem się, że wszystko idzie jak z płatka, każdy kit można wcisnąć, kiedy człowiek wygląda modnie i ładnie się wysławia – powiedział Michael.
Gwenith poszła po drinki, a