Rozmawiały jeszcze chwilę, ciesząc się sobą. Gdy Klara przekroczyła próg swojej kawalerki, poczuła się tak, jakby wróciła do domu po wielu latach tułaczki. Dotknęła dłonią lustra, które wisiało w maleńkim przedpokoju. W mocnym świetle lampy jej twarz wyglądała na bardzo zmęczoną. Przetarła oczy, poprawiła rozczochrane włosy. Rozejrzała się po mieszkaniu z taką radością, jakby była tu po raz pierwszy. Urządzone w stylu skandynawskim, zachwycało idealnie dobraną paletą kolorów wnętrza, mebli i wyposażenia. Nie było tu miejsca na niepotrzebne sprzęty, piętrzące się bibeloty. Każdy centymetr niewielkiego lokum był rozsądnie zagospodarowany. Główną część zajmował aneks kuchenny przechodzący w minisalonik. Pośrodku stała duża pikowana kanapa w kolorze turkusowym i to właśnie ona najmocniej rzucała się w oczy. Klara usiadła na niej i pogłaskała dłońmi przyjemne w dotyku obicie. Tuż za nią były drzwi do mikroskopijnego pomieszczenia, które dumnie nazywała sypialnią. Poza łóżkiem, toaletką i szafką nic więcej tam się nie mieściło. Ale i tak kochała swoje mieszkanie i lubiła tu wracać.
Przez kwadrans siedziała w milczeniu z zamkniętymi oczami. Chłonęła ciszę, która tak bardzo była jej potrzebna. Czuła się ogromnie zmęczona. Mimo to sięgnęła po telefon, włączyła go i pospiesznie napisała do Majki esemesa z informacją, że dotarła cała i zdrowa, ma się dobrze, ale nie będzie dzwonić, bo zamierza zaraz się położyć. Na odpowiedź czekała raptem minutę. Majka życzyła jej dobrej nocy i poprosiła, żeby Klara odezwała się do niej jutro. To dzięki Majce przetrwała koszmar ostatnich tygodni. Przyjaciółka wzięła ją do siebie, otoczyła troską i wspierała jak siostra, była obok zawsze wtedy, gdy Klarę dopadały czarne myśli.
Zamiast wcześniej położyć się spać, zafundowała sobie długie rozmyślania przy kubku gorącej czekolady. Wiszący na ścianie zegar leniwie odliczał kolejne kwadranse, jakby chciał Klarze wypomnieć, że czas mija, a ona nie ma pomysłu, co powinna dalej ze sobą zrobić. Dla spokoju sumienia wzięła się za rozpakowywanie walizki. Pośród ubrań, niepotrzebnych szpargałów i tony kosmetyków, natknęła się na jeden z ostatnich numerów francuskiego wydania pisma „Vogue”. Spojrzała na okładkę, którą zdobiło zdjęcie kilku młodych kobiet w różanym ogrodzie. Jedną z nich była Klara. Wciąż pamiętała, jak ucieszyła ją wiadomość, że jej zdjęcie pojawi się na okładce tego ekskluzywnego pisma. To było przecież marzenie każdej modelki. W tej chwili tamten sukces nie miał już żadnego znaczenia.
Na tym zdjęciu Klara miała na sobie długą zwiewną suknię w kolorze pudrowego różu, a na głowie wianek z białych frezji. Siedziała na huśtawce zawieszonej na mocnej gałęzi starego grabu, i uśmiechała się zalotnie w kierunku fotografa. To była sesja zapowiadająca sezon wiosenny i najnowszą kolekcję sukni koktajlowych. Casting do sesji był niezwykle trudny, składał się z wielu etapów, zgłosiło się do niego ponad sto modelek. Ale to właśnie Klara i Majka oraz trzy inne dziewczyny znalazły się pośród finalistek.
Jeszcze kilka miesięcy temu Klara była bardzo szczęśliwa i miała wrażenie, że świat stoi przed nią otworem. Podpisała najważniejszy kontrakt w swoim życiu, jej skandynawska uroda była doceniana przez fotografów i projektantów, miała Victora, który był nią wręcz zafascynowany. Wtedy jeszcze nie wiedziała, że to szczęście jest tylko przedsionkiem kłopotów, które lada chwila miały na nią spaść.
Nie chciała o tym myśleć. Wstała z kanapy i podeszła do ściany. W złotych ramkach wisiały tam zdjęcia przedstawiające dwór na Lipowym Wzgórzu, który należał do jej babci Anieli Horczyńskiej. Klara uwielbiała babcię, która była powierniczką wszystkich jej tajemnic, wsparciem w najgorszych sytuacjach i kimś, kto dzięki życiowemu doświadczeniu potrafił spojrzeć na wszystko z pewnym dystansem, którego tak bardzo brakowało młodszym. Klara w jednej chwili poczuła, że znowu dopada ją przejmujące uczucie samotności. Wiedziała, kto i jak może ją pocieszyć. Chwyciła telefon i wybrała ten numer, pod który mogła dzwonić zawsze i o każdej godzinie.
– Dobry wieczór, babciu, nie śpisz jeszcze? – zapytała ściszonym głosem.
– Kogo to moje uszy słyszą! Klarciu, moja kochana, jak się cieszę, że dzwonisz! Oczywiście, że nie śpię o tak wczesnej porze. Przecież do północy jeszcze daleko. Właśnie kończę portret mojego przyjaciela z Rumunii, bardzo się przy nim napracowałam. Opowiadaj, co u ciebie.
– Wybierasz się może do Warszawy? Bardzo chcę się z tobą zobaczyć. Przyleciałam dzisiaj do Polski, jestem w swojej kawalerce, zamierzam tu trochę pomieszkać.
– A to nie szybciej i łatwiej tobie młodej dotrzeć na Lipowe Wzgórze? Wsiadasz do pociągu lub autobusu, dwie godzinki i jesteś na miejscu. Emil po ciebie wyjedzie, gdzie tylko będziesz chciała. To co? Mam szykować pokój na twój przyjazd?
– Babciu, przyjedź do mnie… Bardzo cię potrzebuję… – wyszeptała do słuchawki Klara, nie mogąc już powstrzymać napływających do oczu łez. Cała się trzęsła. Z bólu, rozpaczy i tej przejmującej samotności, która towarzyszyła jej już od bardzo dawna.
– Dziecko drogie, co się dzieje? Mów natychmiast, bo oszaleję ze zmartwienia.
– Nic strasznego, ale bardzo cię potrzebuję. Proszę, przyjedź. I nie mów o niczym mamie, bo nie chcę niepotrzebnie jej denerwować.
– Jesteś chora? Może trzeba wezwać lekarza? – dociekała zmartwiona Aniela.
– Nie, nic mi nie jest. Po prostu czuję się samotna. I koniecznie muszę się wygadać. Może to zabrzmi dziwnie, ale całkiem się pogubiłam i potrzebuję twojej mądrej rady – dodała Klara, pociągając nosem, byle się tylko nie rozpłakać.
– Jutro będę, a ty niczym się nie martw, z każdej sytuacji jest jakieś wyjście. Na pewno je znajdziemy, zajmę się, czym trzeba – zapewniła Aniela.
– Babciu…
– Tak?
– Jak dobrze, że jesteś… – wyszeptała Klara, po czym rozpłakała się jak dziecko.
Tylko my znamy prawdę
Aniela od razu wyczuła, że wnuczka ma poważne zmartwienie, i zamierzała poruszyć niebo i ziemię, by tylko jej pomóc. Obudziła swojego męża Witka i przekazała mu, że jedzie do Warszawy. Chciał się wybrać razem z nią, ale stanowczo odmówiła. Skoro świt wyjęła z szafy podręczną torbę podróżną i pospiesznie zapakowała do niej potrzebne rzeczy, przeczuwając, że pobyt u Klary może się przeciągnąć. Od razu też postanowiła, że do Warszawy pojedzie pociągiem, bo obawiała się, że wyprawa autem w tak złą pogodę mogłaby się źle skończyć. Poprosiła zatem Emila Jantosza, który pełnił w jej dworze funkcję zarządcy, by kupił przez internet bilet na najbliższy pociąg do Warszawy. Emil prośbę spełnił i zawiózł Anielę na dworzec kolejowy do Białegostoku.
W tym samym czasie Klara odsypiała ciężką noc, podczas której śniły jej się sny z piekła rodem. Gdzieś koło piątej obudziła się z krzykiem i przez kilka minut próbowała ustalić, gdzie jest i dlaczego wszędzie jest tak cicho. Myśl o tym, że znajduje się we własnym łóżku, była poniekąd pocieszająca. Przetarła zaspane oczy, ziewnęła i długo wpatrywała się w sufit. Nie miała siły wstać i zająć się poranną toaletą. Zasnęła ponownie na trzy długie godziny. Koło dziewiątej obudziły ją krzyki dzieci za oknem. Wstała, omiotła wzrokiem nieuporządkowane mieszkanie i poszła wziąć szybki prysznic. Wysuszyła włosy i spięła je w luźny kok, który idealnie pasował do nieco rozciągniętych dresów i ciepłej bluzki. Nastawiła ekspres do kawy i wypiła dwie filiżanki. Po dziesiątej usłyszała ciche pukanie do drzwi, u których progu stała Aniela. Przywitały się wylewnie, rozgościły w salonie, gdzie na stole wylądowały słoiki miodu prosto z pasieki na Lipowym Wzgórzu.
– Jestem i nie wyjdę stąd, dopóki moja wnusia