Śledztwo kapitana Brethertona. Annie Burrows. Читать онлайн. Newlib. NEWLIB.NET

Автор: Annie Burrows
Издательство: OSDW Azymut
Серия: Brides for Bachelors
Жанр произведения: Остросюжетные любовные романы
Год издания: 0
isbn: 978-83-276-4693-4
Скачать книгу
dka

      Strona tytułowa

      Annie Burrows

      Śledztwo kapitana Brethertona

      Tłumaczenie:

      Zofia Uhrynowska-Hanasz

      Dedykacja

       Nowy Rok, Nowe Życie.

       Witaj na świecie, Alfie!

      Rozdział pierwszy

      Wchodząc do nadmorskiej tawerny, kapitan Harry Bretherton schylił głowę i ogarnął spojrzeniem siedzących w niskim, zadymionym pomieszczeniu gości. Miał nadzieję, że w tę wilgotną październikową noc nie spotka wśród popijających nikogo ze swojej dawnej załogi. Spotkanie, które odbywało się na zapleczu, okryte było tajemnicą.

      Zacisnąwszy zęby, przeszedł przez salkę pełną robotników portowych i marynarzy, zastanawiając się, co u diabła przyszło do głowy markizowi Rawcliffe’owi, żeby akurat tutaj wyznaczyć spotkanie. Chyba jednak nie zasłużył na przezwisko wszechwiedzącego Zeusa.

      Wybrał nawet najlepszego ze swoich lokajów i postawił go przed wejściem do pomieszczenia na zapleczu. Mimo że Kendall miał na sobie bury surdut i miękki kapelusz, wyglądał wypisz, wymaluj jak lokaj markiza.

      Harry podszedł do niego i spojrzał mu prosto w oczy; żałował, że nie wie dokładnie, co Zeus nakazał Kendallowi. Gdyby doszło do bitki, nie miał pewności, czy dałby sobie z nim radę. Lokaj miał ponad metr osiemdziesiąt wzrostu i był nie tylko bardzo muskularny, ale i bezwzględnie lojalny wobec swojego pana. A z drugiej strony czasy, kiedy Harry był w szczytowej formie, już dawno minęły.

      Liczył tylko na to, że przedostanie się jakimś podstępem.

      – Dobry wieczór, Kendall – powiedział pewnym siebie, jak sądził, tonem.

      – Nie spodziewałem się tu pana dzisiaj.

      Jasne, że nie. Zeus załatwił wszystko z Ulissesem, nie pytając go o zdanie, a tym bardziej nie zapraszając do udziału w spotkaniu. Gdyby Harry przypadkiem nie podsłuchał paru rozmów lady Rawcliffe z lady Becconsall, mógłby się nigdy nie dowiedzieć, co knują ich mężowie.

      Za jego plecami.

      – Dostałem polecenie, sir, żeby wpuścić trzech oficerów marynarki – wyjaśnił Kendall z lekką nutą agresji w głosie.

      Harry wyprostował się, prezentując swoją posturę i jeszcze z lekka zadzierając podbródek, żeby uzyskać pełny efekt trzycentymetrowej przewagi wzrostu nad Kendallem. A przecież niewielu było takich, przy których lokaj lorda Rawcliffe’a musiałby zadzierać głowę.

      – Trzech oficerów poza mną – palnął Harry. – Z całą pewnością jego lordowska mość to właśnie miał na myśli.

      – Rozumiem, sir. – Kendall odetchnął z ulgą. Wolałby nie próbować swojej siły na kimś, kto był gościem w domu jego pana, a i Harry nie chciał wywoływać awantury, która z pewnością przerodziłaby się w regularną burdę. Mógł być oficerem, ale był też marynarzem, którym Kendall oczywiście nie był. Otwierając przed Harrym drzwi, wyglądał jak lokaj idealny.

      Pokonawszy z powodzeniem pierwszą przeszkodę, Harry wszedł do pomieszczenia na zapleczu.

      Siedzący przy poczerniałym i lepkim stole czterej mężczyźni zamilkli. Zeus, który zajmował miejsce u szczytu stołu, zareagował na wejście Harry’ego zmrużeniem oczu i zaciśnięciem ust.

      W odpowiedzi Harry spojrzał najpierw po kolei na każdego z trzech pozostałych mężczyzn, a dopiero potem, unosząc brwi, przeniósł wzrok na Zeusa.

      A więc to ci mężczyźni według Rawcliffe nadawali się do tego, żeby znaleźć mordercę ich dawnego szkolnego kolegi? Pijaczyna, awanturnik i niepoprawny hazardzista? Harry, gdyby to on decydował, nie zaufałby żadnemu z nich. Najchętniej by ich z miejsca wyrzucił.

      Na wyraz niedowierzania w oczach Rawcliffe’a Harry odpowiedział wyzywającym spojrzeniem. Ta wojna na spojrzenia trwałaby w nieskończoność, gdyby kapitan Hambleton nie przerwał jej, opróżniając kufel do dna, po czym odstawił go hałaśliwie na stół i przypieczętował to wszystko siarczystym beknięciem.

      Rawcliffe oderwał wzrok od Harry’ego i posłał mu pełne pogardy lodowate spojrzenie.

      Kapitan Hambleton przyjął je z bezczelnością naturalną u człowieka, który doskonalił ją przez wiele lat ciężkich prób.

      – Zechce pan, milordzie, kontynuować przekazywanie informacji o zadaniu, które zamierza pan powierzyć jednemu z nas, czy może czekamy na kogoś jeszcze?

      Harry błyskotliwie wykorzystał okazję, którą nieświadomie stworzył mu kapitan Hambleton, to znaczy wysunął krzesło, usiadł i skrzyżował ręce na piersi.

      – Nie pozostaje mi nic innego, jak tylko kontynuować – z rezygnacją odparł Rawcliffe, obdarzając każdego z siedzących przy stole mężczyzn spojrzeniem o różnym natężeniu odrazy. – Wiecie już z pewnością, że zadanie, jakie powierzę jednemu z was, nie jest dla ludzi lękliwego serca ani nadmiernie wrażliwych. Wstępnie rozmawiając z wami na ten temat, nie robiłem z tego tajemnicy. Ta misja będzie wymagała działania, które niejeden z was… – Rawcliffe zwrócił się na moment do Harry’ego, nieznacznie spuszczając oczy – uznałby za haniebne. Jeśli którykolwiek z was nie jest na to gotów, radziłbym wycofać się już teraz, zanim dokonam ostatecznego wyboru.

      Nikt się nie poruszył. Ale też żaden z obecnych tu mężczyzn nie miał nadmiernych skrupułów. Porucznik Nateby był brutalem znanym z tego, że chłostał podwładnych pod byle pretekstem. Porucznik Thurnham jako nałogowy hazardzista znalazł się w tak trudnej sytuacji, że zrobiłby dosłownie wszystko, byle tylko nie pójść do więzienia za długi. Co zaś do kapitana Hambletona, to Harry nie miał wątpliwości, że jego sumienie już dawno rozpłynęło się w alkoholu.

      – Na jakiej podstawie zamierzasz dokonać ostatecznego wyboru – prowokacyjnie zapytał Harry – z tej puli… talentów? – Nie był w stanie wyeliminować z głosu nuty pogardy. A może gniewu? Rawcliffe w żadnym razie nie powinien był mieszać w to obcych. A już w szczególności takich.

      – A może pociągniemy losy? – zakpił kapitan Hambleton.

      – Słusznie – skwapliwie poparł go porucznik Thurnham. – Niech zdecyduje los.

      – Czy jesteś pewien, że potrzebujesz tylko jednego człowieka do tego… zadania? – zapytał porucznik Nateby, obracając w palcach kieliszek brandy. – Jeśli to zadanie naprawdę jest aż tak trudne i niebezpieczne, jak sugerowałeś przed przyjściem kapitana Brethertona – uśmiechnął się ironicznie pod adresem Harry’ego – to może byłoby wskazane, żeby dwóch z nas połączyło siły.

      – Nie – odparł porucznik Thurnham. – Bo to by oznaczało, że musielibyśmy się podzielić zapłatą. Chyba że każdy z nas dostałby sumę, o której mówiłeś.

      – To jest zadanie dla jednego, który ma działać w pojedynkę – odparł Rawcliffe tonem nieznoszącym sprzeciwu.

      – Zgoda, wobec tego ciągniemy losy – podsumował porucznik Thurnham. – To ci oszczędzi kłopotu z dokonywaniem wyboru.

      Ale Rawcliffe z pewnością już wiedział, którego spośród czterech mężczyzn powinien wybrać. Do diaska, Archie był jednym z jego najstarszych przyjaciół i jeśli ktokolwiek miałby ścigać mordercę, by go postawić przed sądem, to właśnie on. Po co Rawcliffe i Becconsall mieliby wynajmować ludzi do załatwienia tej sprawy, skoro wiedzieli, że on, Harry, zrobi to za darmo.

      – To rozsądne rozwiązanie – orzekł Rawcliffe, czym jeszcze bardziej rozsierdził Harry’ego. – Kendall!

      Lokaj wetknął głowę w uchylone drzwi.

      – Tak jest, milordzie?

      – Skombinuj cztery słomki. Trzy przytnij na krótko, a jedną zostaw dłuższą. Jak będziesz