Will wzdycha i przez chwilę milczy.
– W porządku. Wiem, że ty również musisz być gotowa. – Odwraca się i przenosi wzrok na Freyę, niezdolny, by spojrzeć mi w oczy, bo po raz kolejny go odrzuciłam. Najlepszego człowieka, jakiego mogłabym spotkać.
Ale czy tak samo nie myślałam o Zachu? Ufałam mu bezgranicznie, a on tak bardzo mnie zawiódł. Nie pozwolę jednak, żeby to wpłynęło na moje uczucia do Willa. Muszę być wobec niego sprawiedliwa: to nie jest Zach.
Nieświadomy myśli kłębiących się w mojej głowie, Will zwraca się do mnie:
– Hej, czy ty przypadkiem nie masz za chwilę pacjentki? Lepiej się zbieraj.
Sięgam po telefon, żeby sprawdzić godzinę. Byłam tak pochłonięta rozmyślaniami, zamknięta w swojej klaustrofobicznej bańce, podczas gdy Freya się bawiła, że nie zdawałam sobie sprawy z upływu czasu. Nowa pacjentka, kobieta, której jeszcze nie znam, ma przyjść o czternastej.
– Całe szczęście, że mieszkasz po drugiej stronie ulicy! – woła Will.
Wiem, co robi: próbuje rozładować napięcie żartami, żebym nie przyjmowała pacjentki obarczona poczuciem winy.
– Zabiorę Freyę do kina – sugeruje. – Grają chyba Piękną i bestię.
Znając Willa, już to sprawdził, wybrał seans i wyliczył, o której będą musieli wyjść z parku, żeby dotrzeć do kina na czas i nie przegapić początku filmu.
– Bardzo ci dziękuję – mówię szeptem.
Czuję dławienie w gardle na myśl o jego troskliwości.
Wychodzę z parku i zerkam w stronę domu. Domu, na który Zach i ja oszczędzaliśmy tyle lat temu, w nadziei na lepszą przyszłość dla naszej małej rodziny.
Zanim przejdę przez ulicę, odwracam się i widzę, jak Freya zarzuca Willowi ramiona na szyję. On ją podnosi, a ona piszczy z radości. Para staruszków siedzących na ławce kiwa głowami i się uśmiecha. Pewnie myślą, że Will jest ojcem Frei. Czasami naprawdę chciałabym, żeby nim był.
***
Po wejściu do domu zmierzam prosto do gabinetu, żeby poczekać na pacjentkę. Mam szczęście, że mogę tu pracować i nie muszę wynajmować biura, a mój gabinet znajduje się tuż przy drzwiach wejściowych. To przestrzeń oddzielona od reszty domu. Ustalenie wyraźnego podziału między pracą a życiem prywatnym z Freyą było dla mnie bardzo ważne i na razie dobrze się to sprawdza. Toaleta na dole znajduje się tuż koło gabinetu, więc jestem pewna, że klienci nie będą oglądać reszty pomieszczeń. Gdy wybieraliśmy z Zachem to miejsce, nie myślałam, że będę tu pracować ani że jego kiedykolwiek przy nas zabraknie.
Teraz, kiedy tylko znajdę się w gabinecie, natychmiast skupiam się na pracy, odsuwając inne myśli na bok. Nabrałam wprawy, chociaż Zach pewnie powiedziałby, że zawsze byłam w tym dobra. Muszę poświęcić sto procent uwagi kobiecie, która ma się tu zjawić lada chwila. Sprawdzam kalendarz, żeby przypomnieć sobie jej nazwisko.
Alison Cummings. Zadzwoniła dwa dni temu i powiedziała, że po doświadczeniu przemocy w związku chyba potrzebuje pomocy terapeuty. Nie podała więcej informacji. Nie mam pojęcia, ile ma lat, czy ma dzieci, ale jestem pewna, że dowiem się tego w swoim czasie.
Spóźnia się. Niezbyt dobry początek. Minuty mijają i już mam się poddać – to nic nadzwyczajnego, że ludzie w ostatniej chwili zmieniają zdanie na myśl o obnażeniu duszy przed obcą osobą – gdy rozbrzmiewa dzwonek do drzwi. Wstaję, wygładzam dżinsy i idę otworzyć. Nie ubieram się formalnie na czas sesji; odkryłam, że swobodny strój działa na ludzi uspokajająco. Patrzą na mnie jak na kogoś takiego jak oni, kogoś, przed kim mogą się otworzyć.
Pierwsze, co zauważam, to że pacjentka jest młoda. Wygląda na jakieś dwadzieścia lat, chociaż gdy przyglądam się jej uważniej, zdaję sobie sprawę, że zmyliła mnie jej drobna budowa ciała. Sama mam tylko sto sześćdziesiąt pięć centymetrów wzrostu, ale jestem od niej sporo wyższa. Mimo upału jest ubrana na czarno. Nie potrafię stwierdzić, czy ma na sobie legginsy, czy dżinsy, ale ciasno przylegają do jej patykowatych nóg, jeszcze bardziej podkreślając chudość sylwetki.
– Mia Hamilton? – pyta cicho, niepewnie.
Wyciągam do niej rękę na przywitanie.
– Ty musisz być Alison. Miło cię poznać, wejdź.
Jej dłoń jest delikatna i wątła jak reszta ciała, a do tego wilgotna. Alison się denerwuje.
Cofam się o krok, żeby ją wpuścić, ale ona dalej stoi w progu niczym posąg i ani drgnie.
– Alison? Wszystko w porządku?
Kiwa głową, ale nadal się nie porusza. Omiata wzrokiem dom.
– A więc tu mieszkasz? – pyta. – Myślałam, że to będzie… biuro czy coś.
– Pracuję w domu, ale mój gabinet znajduje się tuż obok wejścia. – Wskazuję na pobliskie drzwi, żeby poczuła się bezpieczniej.
– Okej. – W końcu robi krok do przodu, a ja zamykam za nami drzwi.
– Napijesz się czegoś? – pytam, gdy wchodzimy do gabinetu.
Teraz, gdy stoi blisko mnie, czuję zapach jej szamponu albo jakiegoś innego kosmetyku do włosów, którego dziś użyła. To mogą też być perfumy. Z jakiegoś powodu ten zapach przywodzi mi na myśl Zacha, chociaż nie mam pojęcia dlaczego; to zdecydowanie damska woń.
Alison mierzy wzrokiem szafkę w rogu, gdzie trzymam czajnik, kubki i dzbanek z wodą.
– Nie, dziękuję, nie trzeba.
– Może chociaż szklankę wody? Na dworze jest dziś bardzo ciepło. Tutaj w sumie też. Przepraszam, że nie mam klimatyzacji, to coś, czym zamierzam się wkrótce zająć – plotę trzy po trzy, jakbym sama była zdenerwowana, chociaż nie wiem dlaczego.
Pierwsze sesje, zanim dobrze poznam pacjenta, zawsze wydają mi się trudne, bo mimowolnie czuję się osądzana. Ludzie mają oczekiwania; spodziewają się, że terapeuta będzie znał odpowiedzi na wszystkie ich pytania, tymczasem prawda jest taka, że terapia to podróż, przez którą musimy przejść razem. A to znaczy, że najpierw muszę ich poznać, odkryć, kiedy się odprężają, a co wprowadza ich w zakłopotanie. Jednak dziś po południu chodzi o coś więcej, chociaż nie potrafię ustalić o co.
– Usiądź, Alison. – Otwieram okno, bo powietrze w gabinecie wydaje się gęste i lepkie. Odgłosy dobiegające z parku natychmiast napływają do środka. – Pozwól, że najpierw opowiem ci trochę o sobie.
Kiwa głową, a ramiona lekko jej opadają; wyraźnie odczuła ulgę, że to ja będę mówić pierwsza.
– Studiowałam psychologię, ale potem zrobiłam sobie kilka lat przerwy na podróżowanie. Byłam właściwie wszędzie: w Tajlandii, Ameryce, Nowej Zelandii, Europie… – Podczas gdy wymieniam niektóre z odwiedzonych miejsc, czuję się oderwana od rzeczywistości, jakbym opowiadała o życiu kogoś innego. Bo to wszystko działo się wcześniej, a teraz jestem już inną osobą. – Potem poznałam męża i urodziłam córeczkę. Ma teraz siedem lat. – Oczywiście nie wspominam, że Zach nie żyje ani że tak naprawdę nigdy nie znałam człowieka, którego poślubiłam.