– Twarz powinna być wyrazista – oświadczył tata, chowając pieniądze do puszki po herbacie.
Sabina chrząknęła, a kiedy to nie pomogło, cicho zakaszlała. Piotr Muzyk, malarz, spojrzał na swoją żonę.
– No cóż, należy się uczciwy procent – powiedziała mama Sabiny i odliczyła pięć banknotów stuzłotowych.
– Myślę, że to wystarczy na wakacyjne potrzeby Sabinki – powiedziała Babcia Funia, wyciągając rękę, ale Sabina była szybsza.
– To moje, uczciwie zarobione pieniądze – powiedziała. – Na moje potrzeby wakacyjne.
– Ciap, ciap, ciap – skomentowała Babcia Saper i zapadła cisza.
Wybiegając z kuchni, usłyszała, jak Babcia Funia wzdycha, ale prawdę mówiąc, wcale a wcale jej to nie zmartwiło.
Wypuściwszy z klatki Szczurka Jurka, wyciągnęła się na łóżku i przymknęła oczy.
Była posiadaczką całych pięciuset złotych – kosmicznej, absolutnie niewyobrażalnej sumy.
Wakacyjne potrzeby – pomyślała. – Jak dotąd w domu Muzyków nikt nigdy nie wspominał o czymś takim… Każde wakacje w zasadzie były takie same: koniec roku szkolnego, gorączkowe poszukiwanie pieniędzy na paliwo i wyjazd do małego, drewnianego domku w górach, gdzie wodę trzeba było nosić ze studni i nie można było słuchać radia, a to z tej prostej przyczyny, że w domu nie było prądu.
W górach spędzali zwykle dwa tygodnie – na początku mama zachwycała się uroczo prymitywnymi warunkami życia, a tata próbował wykonywać drobne naprawy i wszystko szło dobrze, o ile dopisywała pogoda. Kiedy zaczynał padać deszcz, atmosfera nagle się psuła. Po dwu deszczowych dniach rodzina Muzyków opuszczała łono natury i powracała do miasta, gdzie Paulina Muzyk wypalała w piecu kolejne ptaki straszaki, czym zajmowała się od kilku lat, a Piotr Muzyk próbował sprzedawać małe akwarelki w starej części miasta. Sabina zaś przynosiła z biblioteki niezliczone ilości książek i pochłaniała jedną za drugą, siedząc na balkonie. I nikt naprawdę nie zastanawiał się nad żadnymi wakacyjnymi potrzebami – dlatego zabrzmiało to dziwnie groźnie.
– Co to za wakacyjne potrzeby? – zapytała Sabina, upewniwszy się, że Babcia Funia poszła sprawdzić, czy mieszkanie Ksawerego nie zostało w międzyczasie splądrowane, a Babcia Saper nie udała się do Ciotki Plotki.
Piotr i Paulina Muzykowie wymienili porozumiewawcze spojrzenia.
– Dostaliśmy zaproszenie na plener, pamiętasz? – zaczął ostrożnie tata Sabiny. – Do Francji. A ściślej mówiąc – do Prowansji.
– To tylko miesiąc – dodała mama – więc powinnyście sobie poradzić.
– To… znaczy kto? – zapytała Sabina i poczuła, jak mimo panującego na zewnątrz upału robi się jej zimno.
Nos ojca wydłużył się jak nos Pinokia.
– Babcia Funia obiecała, że zajmie się tobą.
– Babcia Funia! – wykrzyknęła Sabina i poczuła, jak ciemnieje jej w oczach. – Jeżeli już zamierzacie porzucić mnie w wakacje, to przynajmniej niech będzie to…
– Nie – odpowiedzieli zgodnym chórem Paulina i Piotr Muzykowie.
– Moja siostra jest osobą skrajnie nieodpowiedzialną – dodał już solo ojciec Sabiny.
Sabina przymknęła oczy. Czegokolwiek by nie powiedzieć, Ciotka Plotka miała pięćdziesiąt lat tylko w dowodzie osobistym, na co dzień zaś zachowywała się jak nastolatka. Zakochiwała się średnio raz w miesiącu i raz w tygodniu udawała się na pierwsze piętro do Wiedźmalinowskiej, która w drodze wyjątku wróżyła jej z kart.
– Szatyn ma kłopoty w rządowym domu – dobiegało z balkonu, a Sabinę przechodziły ciarki.
„Rządowy dom”, nie wiedzieć czemu, kojarzył się jej z więzieniem i przed oczyma Sabiny pojawiała się solidna żelazna brama i stojąca pod nią Ciotka Plotka z siatką, w której znajdowały się cebula i papierosy.
O cebuli i papierosach Sabina dowiedziała się od Wuja Psuja, który pewnego dnia w dramatyczny sposób podsumował jedną z uczuciowych fascynacji Ciotki Plotki.
– Zobaczysz – powiedział – będziesz nosić do więzienia cebulę i papierosy i tak się to wszystko skończy.
Prawdę mówiąc, kolejna Wielka Miłość okazała się zwyczajnym oszustem, a nie romantycznym marszandem, który pod pozorem wyjazdu na Jarmark Dominikański do Gdańska zabrał całą skrzynię smutnych pierrotów i zwiał za granicę. Ciotka Plotka przybrała całe pięć kilo, których starała się pozbyć przez następny miesiąc, a kiedy jej się udało, zrzuciła z serca ciężar i powróciła do pracy, oświadczając, że już nigdy się nie zakocha…
Z tego właśnie powodu nad Sabiną Muzyk zawisło widmo miesiąca wakacji pod kuratelą Babci Funi.
– A dlaczego nie mogę pojechać z wami? – zapytała Sabina.
Paulina i Piotr spojrzeli na siebie z zakłopotaniem.
– Tam będzie… – zaczęła ostrożnie Paulina. – No, nie będzie tam żadnym dzieci i bardzo byś się nudziła.
Tak jakby tutaj były jakieś dzieci – pomyślała z goryczą Sabina.
– No i… – Piotr zawahał się odrobinę – rzecz jasna będzie tam życie artystyczne.
Tak jakby nie było go tutaj – skomentowała w myśli Sabina, przypominając sobie Wuja Psuja chrapiącego na wiklinowej kanapce, kilka zupełnie nieznanych jej osób śpiących w pracowni pomiędzy workami z gipsem i grobowy nastrój Babci Funi.
– No i – dorzuciła pojednawczym tonem Paulina – od dnia twoich urodzin nie wyjeżdżaliśmy nigdzie tylko we dwoje.
Wrodzony racjonalizm i trzeźwość umysłu Sabiny podpowiedziały jej, że wszelki opór jest naprawdę daremny.
– Mam nadzieję, że przeżyję ten miesiąc – powiedziała, kładąc nacisk na słowo „przeżyję”.
Ojciec rzucił jej spojrzenie smutnego spaniela, ale serce Sabiny nawet nie drgnęło.
Z kamienną twarzą, której wyrazu pozazdrościłoby jej siedmiu samurajów, Sabina powróciła do swojego pokoju i – obrazowo opisując – zaczęła hodować w sobie złość i urazę. Przypominała sobie kolejno wszystkie wizyty Pauliny na szkolnych wywiadówkach, gdzie na tle innych matek ubranych w grzeczne kostiumiki wyglądała jak jedna z lalek Ciotki Plotki, popisy matki na nadrzecznych bulwarach, kiedy ktoś sprezentował Sabinie hulajnogę i Paulina od razu postanowiła ją wypróbować, a także nieszczęsne ptaki straszaki o długich, cienkich dziobach, których aż do dziś nikt nie kupował. Także Piotr nie pozostawał bez winy. Żaden normalny ojciec nie nosił długich włosów, a wszyscy mieli porządną pracę i każdego pierwszego dnia miesiąca przynosili do domu wypłatę. Dni, w które w domu Muzyków pojawiały się jakiekolwiek pieniądze, przypominały coś pomiędzy brazylijskim karnawałem a meksykańskim festynem ludowym.
W kamieniczce na ulicy Koniec świata numer 13 zjawiało się wtedy mnóstwo różnych osób, z których Sabina znała zaledwie kilkoro. Kuchnia wypełniała się zapachem przedziwnych potraw, w lodówce zapełniały się półki, a Babcia Funia próbowała ratować część wiktuałów, wynosząc je do Wiedźmalinowskiej.
Festyn na Końcu świata trwał z reguły przez weekend. Po każdym z festynów w pracowni pozostawało jakieś wspólnie wykonane malowidło, sterta brudnych naczyń w kuchni, kilka reklamówek pełnych przeróżnych puszek i zadeptana podłoga.
Jedynie pokój Sabiny trwał nietknięty, bowiem zamykała go