Koniec świata nr.13. Katarzyna Ryrych. Читать онлайн. Newlib. NEWLIB.NET

Автор: Katarzyna Ryrych
Издательство: PDW
Серия: To lubię
Жанр произведения: Детские приключения
Год издания: 0
isbn: 9788376728544
Скачать книгу
zrobić.

      Niestety Ksawery – jak dowiedziała się z rozmowy toczącej się w kuchni – przebywał w sanatorium, z którego wrócić miał dopiero za trzy tygodnie, a Babcia Funia pełna poświęcenia została na miejscu, aby pilnować mieszkania przed złodziejami, którzy z pewnością poczynili już wakacyjne plany.

      – Idę na basen – powiedziała Sabina. – Umówiłam się z Zuzą.

      – Nie mam… – zaczęła Babcia Funia, ale Sabina triumfująco zadarła głowę.

      – Tu – powiedziała, wyciągając z szafki reklamówkę pełną butelek po wodzie mineralnej. – Wystarczy na frytki i colę, a wstęp na orlika mamy za darmo.

      Wyszła z kuchni, nie czekając na komentarze. Wrzuciła do płóciennej torby ręcznik, niebieską matę i ostatnie wydanie sudoku. Napełniła miseczkę Szczurka Jurka pestkami dyni i wyszła z domu.

      W ogródku siedziała Wiedźmalinowska ze zbolałym wyrazem twarzy, a obok niej z identyczną miną wypoczywała po bezsennej nocy bokserka.

      – Dzień dobry – powiedziała Sabina, a Wiedźmalinowska łaskawie skinęła głową.

      Sabina wepchnęła siatkę z butelkami do zamocowanego przy kierownicy koszyka i wskoczyła na siodełko.

      Znajoma sprzedawczyni w pobliskim sklepie spożywczym przeliczyła butelki i odliczyła drobne.

      – To córka tych z Końca świata – usłyszała, wychodząc ze sklepu.

      Sabina spojrzała na zegarek. Do spotkania z Zuzą miała jeszcze pół godziny. Postanowiła więc zrobić rundkę po starym mieście.

      Rynek pełen był turystów i gołębi. Turyści robili zdjęcia, a gołębie plątały się pod nogami zbyt leniwe, aby po prostu rozłożyć skrzydła i odlecieć.

      Być może zapomniały, jak się lata – pomyślała Sabina i zahamowała gwałtownie, nie chcąc wjechać w grupę skośnookich turystów.

      Turyści jak na komendę wyjęli aparaty, jednocześnie pstryknęły migawki, po czym zwartą grupą przenieśli się na drugi koniec rynku.

      Sabina pomyślała automatycznie o ławicy ryb i nie wiadomo czemu popedałowała ich śladem.

      Grupa ustawiła się naprzeciwko ratusza, ponownie pstryknęły migawki. Przewodnik uniósł w górę czerwony parasol i wszyscy ruszyli w stronę galerii, gdzie pomiędzy widokówkami i lalkami w regionalnych strojach stały ptaki straszaki z autorskiej pracowni Pauliny Muzyk.

      Sabina przypięła różowy rower do ławki i weszła do galerii. Turyści wymieniali komentarze, przyglądając się ustawionym na półkach pamiątkom.

      Sabina pomyślała o Marcie i obozie językowym, policzyła w myśli do trzech i zbliżyła się do lady.

      – O, Saba – uśmiechnęła się właścicielka galerii. Sabina instynktownie wyczuła coś nieszczerego w jej uśmiechu.

      Turyści zamilkli i jednocześnie spojrzeli na Sabinę.

      Na dowód tego, że wszystkie zostały ręcznie wykonane w autorskiej pracowni Pauliny Muzyk, wzięła jedną z figurek do ręki i podsunęła sygnaturę pod nos najbliższemu z turystów.

      – Very interesting – powiedział skośnooki mężczyzna.

      Przewodnik skinął głową i cała grupa rzuciła się do półki z ptakami.

      Kiedy półka opustoszała, a turyści opuścili galerię, Sabina oparła się rękoma o ladę.

      – Dobrze, że akurat tędy przejeżdżałam – powiedziała, uśmiechając się słodko. – Mogę zabrać pieniądze dla mamy. Właśnie wracam do domu.

      Właścicielka galerii spojrzała na nią z niedowierzaniem i zawahała się.

      – Jestem za mała, żeby przepuścić to na papierosy i alkohol – Sabina ponownie wyszczerzyła zęby w uśmiechu. – Zresztą jedno i drugie jest szkodliwe.

      Wsunęła zwitek banknotów do kieszeni szortów i starannie ją zapięła.

      – Bardzo dziękuję w imieniu mamy – powiedziała. – Zawsze mówiłam, że te ptaki są naprawdę fajne.

      Odjechała sprzed sklepu, a uśmiech nie zniknął jej z twarzy nawet wtedy, kiedy kolejna śrubka zadzwoniła o chodnik.

      Sabina nie jest dzieckiem adoptowanym i ma wakacyjne potrzeby, a do więzienia nosi się cebulę i papierosy

      Sabina cisnęła płócienną torbę na podłogę i pobiegła do łazienki. Było tak, jak przypuszczała. Nos był czerwony i tylko szybka interwencja mogła go uratować. Z warstwą maści ochronnej na nosie weszła do kuchni i położyła na stole zwitek banknotów.

      – To na paliwo – powiedziała i spojrzała z dumą na zgromadzoną przy stole rodzinę.

      – Sabinko… – zaczęła nieśmiało Babcia Funia.

      – Zapewniam, że pieniądze nie pochodzą z hazardu – poinformowała Sabina – ani z innego nielegalnego źródła.

      Twarz Babci Funi lekko poczerwieniała, a tata zakrztusił się czymś i musiał wybiec do łazienki.

      – Po drodze na basen wpadłam do galerii – rzuciła nonszalancko Sabina. – Twoje ptaki cieszą się niezwykłą popularnością wśród turystów z Azji – dodała, spoglądając na zdumioną matkę.

      Paulina Muzyk przeczesała palcami sterczące na wszystkie strony włosy.

      – Przecież dzisiaj rano… – zaczęła.

      – Pani Jolanta miała dzisiaj dobry utarg – Sabina uśmiechnęła się promiennie. – Nie tylko sprzedała wszystkie ptaki, ale jeszcze znalazły się zaległe pieniądze.

      – Pi, pi, pi – odezwała się Babcia Saper, która od pewnego czasu wyrażała podziw lub zaskoczenie przy pomocy przeróżnych dziwnych dźwięków.

      – I poszłaś na basen z tymi wszystkimi pieniędzmi? – Babcia Funia odzyskała głos, a jej twarz przybrała normalny kolor.

      Sabina wzruszyła ramionami.

      – Chyba nikomu nie przyszłoby do głowy, że dwunastoletnia dziewczynka ma w kieszeni dwa tysiące złotych – powiedziała i usiadła przy stole.

      – To nie może być wasze dziecko – skonstatowała Ciotka Plotka, a mama Sabiny zmarszczyła brwi.

      – Ma nos swojego ojca – powiedziała poważnie, a Sabina poczuła, jak robi się jej gorąco.

      Bowiem nos – cienki i długi, upodabniał ją do jednego z ptaków straszaków autorstwa Pauliny Muzyk, artystki o światowej sławie, której prace masowo wykupywali