Miłość primabaleriny. Мишель Смарт. Читать онлайн. Newlib. NEWLIB.NET

Автор: Мишель Смарт
Издательство: OSDW Azymut
Серия: Rings of Vengeance
Жанр произведения: Остросюжетные любовные романы
Год издания: 0
isbn: 978-83-276-4730-6
Скачать книгу
się, bo w jej uszach słowa te zabrzmiały jak groźba, a nie obietnica. Wiedziała jednak, że znajdują się w miejscu, gdzie diabeł mówi dobranoc. Mogła próbować ucieczki, ale dokąd? Bez pieniędzy? Telefonu? Nie miała nawet na sobie butów – zrzuciła je, próbując dobiec do jedynego na tym bezludziu budynku.

      Nie ma wyjścia.

      Podeszła do niego na odległość dwóch kroków.

      – Jeśli się zbliżysz, psiknę ci prosto w twarz.

      Wiedział, że nie żartuje. Jej twarz wyrażała twardą determinację. Po lęku nie został nawet ślad. Zresztą gdyby wiedział, że ma do czynienia z płaksą, sam nigdy nie zdecydowałby się na ten plan.

      – Obiecałem, że nic ci się nie stanie.

      – Okazałeś się kłamcą. Twoje słowo nic nie znaczy.

      Otworzył drzwi limuzyny.

      – Wchodzisz czy zostajesz?

      Nie lubił kłamać. Teraz musiał przełknąć gorzką pigułkę, że mu to wypomniano. Trudno. Od czasu, gdy poznał rozmiary zdrady braci Casillas, przeżywał znacznie większe rozgoryczenie i upokorzenie.

      Usiadł na tylnym siedzeniu obok niej. Natychmiast podniosła rękę z pojemnikiem.

      – Nie przysuwaj się!

      – Gdybym chciał cię skrzywdzić, już bym to zrobił. Zawsze masz gaz przy sobie? – zapytał z uśmiechem.

      – Tak.

      – Po co?

      – Na wypadek, gdyby jakiś podły typ próbował mnie porwać.

      – Zdążyłaś go już użyć?

      – Nie, ale zrobię to teraz, jeśli twój kierowca nie zawiezie mnie na najbliższe lotnisko.

      – Jak chcesz wylecieć z Francji bez paszportu?

      Zacisnęła usta i spojrzała na niego z gniewem w oczach.

      Jechali drogą przez ciemny las. Potem przez pola i łąki. Po chwili limuzyna zatrzymała się przed potężną kutą z żelaza bramą. Po raz pierwszy spuściła wzrok ze współpasażera i przez ramię spojrzała za okno. Wjechali na dziedziniec.

      – Jesteśmy na miejscu. Możesz schować gaz – powiedział.

      Dopiero teraz zauważyła, że stoją przed ogromnym i wspaniałym architektonicznie château.

      Starszy kamerdyner podbiegł do auta i otworzył jej drzwi.

      – Proszę mi pomóc! Zadzwonić na policję! Porwano mnie! – zaczęła krzyczeć. Mężczyzna grzecznie odpowiedział po francusku.

      – Pierre nie zna angielskiego – rzucił Benjamin.

      Gdy kupił tą okazałą rezydencję, nie miał serca zwolnić staruszka tylko dlatego, że ten poza ojczystym nie znał żadnych innych języków.

      – Znajdę kogoś, kto zna – syknęła.

      – Powodzenia – odparł.

      Kierowca zdążył już tymczasem odprowadzić limuzynę.

      – Proszę, rozgość się. Musisz być głodna.

      – Nie chcę twojego jedzenia. – Powoli wchodziła do rezydencji po artystycznie wyłożonych terakotą schodach.

      – Christabel! – zawołał gosposię, która natychmiast wyrosła przed nimi jak spod ziemi. Wymienili parę zdań po francusku. Wciąż stała boso.

      – Dziękuję, Christabel. Masz już dziś wolne. Pierre, przynieś nam coś lekkiego do jedzenia i do picia, dla mnie „Białego Rosjanina”, a dla pani Clements dżin z dietetycznym tonikiem. Chcesz się odświeżyć przed rozmową? – zwrócił się do Freyi.

      – Nie. Nie chcę w ogóle rozmawiać, ale jeśli muszę, to jak najszybciej, bo wracam do domu.

      – Jeszcze nie doszło do ciebie, że dziś wieczorem nigdzie nie wrócisz?

      ROZDZIAŁ TRZECI

      Patrzyła w jego zielone oczy, w które jeszcze kilka godzin temu bała się głębiej wpatrywać, bo ich wyraz sprawiał, że jej puls zaczynał bić szybciej. Myślała tylko o jednym – spoliczkować go trzymaną w ręku torebką, gdzie schowała pojemnik z gazem.

      – Kiedy wypuścisz mnie do domu? – zażądała jasnej odpowiedzi.

      – Wkrótce się dowiesz. Chodź ze mną.

      – Dokąd?

      – Tam, gdzie będziemy mogli spokojnie porozmawiać.

      Nie czekając na odpowiedź, ruszył w kierunku wielkich podwójnych drzwi. Otworzył je i… zniknął.

      Zerwała się na równe nogi i poszła za nim.

      Co za wspaniała rezydencja…! Podobne widywała tylko w telewizji.

      Przechodziła obok wspaniałych rzeźb i wiszących na ścianach olśniewających obrazów starych mistrzów. Weszła do kolejnego pomieszczenia, którego ozdobiony freskami sufit znajdował się na wysokości dwóch pięter. Wszędzie stały pieczołowicie odrestaurowane stare i wystawne meble. Przy ścianach – kolejne niezwykłe dzieła sztuki rzeźbiarskiej. Spostrzegała skręcającego w lewo Benjamina i poszła jego śladem. W takiej rezydencji można było bez trudu się zgubić. Przeszli przez kolejny ogromny salon. Minęli potężną bibliotekę wypełnioną po sufit starymi woluminami i tysiącami rzadkich wydań książek z różnych wieków. Doszli do pomieszczenia, którego wielkie okna sprawiały, że trudno było zgadnąć, czy znajduje się ono wewnątrz, czy już na zewnętrz rezydencji – w samym krajobrazowym ogrodzie. Sufit podtrzymywały potężne filary z włoskiego marmuru. Widok zapierał dech w piersiach.

      Patrzyła na te wspaniałości z zachwytem i przerażaniem.

      Château wzniesiono na stromych wzgórzach otoczonych lasami i polami, które łagodnie opadały w dół. Gdzieś daleko pobłyskiwały światła, które widziała, gdy samolot podchodził do lądowania. W promieniu wielu kilometrów żadnego śladu cywilizacji. Panował spokój i cisza pierwotnego raju.

      – Usiądziesz? – zapytał i sam usiadł na ogromnej białej narożnikowej sofie. Przed nim stał kwadratowy stolik ze szklanym blatem.

      Patrząc na nią z poważną miną, rozluźnił krawat i odpiął dwa guziki koszuli. Jak spod ziemi wyrósł Pierre z drinkami na srebrnej tacy. Postawił je na stoliku i bezszelestnie zniknął.

      Benjamin przeczesał ręką włosy i wypił spory łyk ze swojej szklaneczki.

      – Co wiesz o moich związkach z braćmi Casillas?

      Zdziwiona pytaniem spojrzała na niego nieufnie.

      – Że jesteście starymi przyjaciółmi. Prawie rodziną.

      Skinął głową, lekko zaciskając usta.

      – Nasze matki były z sobą niezwykle blisko. Dzieliły je tylko trzy miesiące. Przyjaźniły się od dzieciństwa przez trzydzieści pięć lat! Dorastałem w poczuciu, że Javier i Luis są moimi kuzynami. Całe życie staliśmy za sobą murem. Rozumiesz?

      – Chyba tak, ale o co chodzi? Mam dosyć zagadek.

      – Jeśli zechcesz mnie wysłuchać, szybko zrozumiesz.

      Sięgnęła po swój dżin z tonikiem i usiadła na drugim końcu sofy. Piła rzadko. Nigdy więcej niż jeden drink, ale teraz delikatny zapach jałowca działał niezwykle orzeźwiająco. W końcu, pomyślała, rzadko też ją porywano…

      Pociągnęła mały łyk i zmusiła się, by spojrzeć