Umówiony kierowca już czekał w samochodzie przed wejściem do hotelu. Gdy ruszyli, zapytał spokojnym głosem:
– Naprawdę nie wie pani, w jak trudnej sytuacji znalazł się jej narzeczony? Wszystko się wyjaśni, gdy dotrzemy na miejsce.
– Gdzie on jest? – spytała.
– We Florencji.
– Wciąż?
Nie wiedziała jednak, że Bejnamin zapłacił urzędnikom na lotnisku dziesięć tysięcy euro, by o dwie godziny opóźnili lot Javiera prywatnym odrzutowcem. Podobną sumę wydał na zablokowanie jej telefonu komórkowego.
Gdy dziesięć minut później dojeżdżali do lotniska, przypomniała sobie, że nie ma paszportu. Zapewnił, że nie będzie go potrzebować. Jego prywatny samolot stał gotowy do startu. Pół godziny po opuszczeniu hotelu byli już w powietrzu. Wszystko szło jak po maśle. Niedługo pozna jego zamiary.
– Zmęczona? – zapytał z troską w głosie.
– Nie, ale latanie, tak jak jazda samochodem, mnie usypia. Jest pan pewien, że Javier czuje się dobrze?
– Jasne. Proszę spać spokojnie.
Uśmiechnęła się.
Emanowało z niej coś, co wywoływało u niego reakcje, których nie rozumiał. Przez całe dwa miesiące batalii prawnych, które w pełni uświadomiły mu rozmiar oszustwa i zdrady braci Casillas, stale widział w myślach obraz jej twarzy.
Patrzył na nią i teraz. Szczęście, że zasnęła. Niech pośpi, zanim… dowie się, że ją porwano.
ROZDZIAŁ DRUGI
Z lekkiej drzemki obudził ją ruch w kabinie pilotów. Benjamin wciąż na nią patrzył.
Po raz pierwszy w życiu nie zapadła od razu w mocny sen.
– Za chwilę lądujemy – usłyszała jego głos.
– Przepraszam, ale podróże zawsze mnie usypiają – powiedziała, prostując nogi.
Tak było od dzieciństwa. Rodzice na zmianę wozili ją w wózeczku dla niemowlaków, by zasnęła. Gdy z niego wyrosła, zabierali ją na przejażdżki zwykłą spacerówką, podczas których zwykle mijali szkołę baletową. Zawsze budziła się dokładnie w tym momencie. Jej najstarsze wspomnienie z dzieciństwa dotyczyło widoku baletnic w różowych spódniczkach. „Freya też tańczy!” – krzyczała wtedy na cały głos. Stąd wzięły się jej miłość do tańca i łatwość szybkiego zapadania w sen w każdym środku transportu.
Ku swojemu zdziwieniu w samolocie nie zasnęła od razu. Nie z obawy o narzeczonego, lecz z powodu samego właściciela maszyny. W jego obecności jej serce zaczynało bić mocniej. Zmuszała się do spoglądania przez okno, żeby tylko na niego nie patrzeć. Gdy zasypiała, pod powiekami krążyły jej obrazy jego twarzy.
Zapewniał ją, że Javier czuje się dobrze, ale przed lądowaniem zauważyła w nim pewne napięcie. Poza tym widoczne za oknem światła i okolica w niczym nie przypominały Florencji, gdzie przebywała raptem dwa tygodnie temu razem z Compania de Ballet de Casillas w ramach jego europejskiego tournée.
Nawet nie zauważyła, kiedy samolot wylądował.
Zeszła po metalowych schodkach i odetchnęła głęboko.
To nie jest zapach Florencji. Florencja nie pachnie lawendą!
Zszedł pierwszy i czekał na nią przed elegancką czarną limuzyną.
– Gdzie jesteśmy? – zapytała niepewnym głosem.
– W Prowansji.
Dojście do siebie zabrało jej dłuższą chwilę.
– Przesłyszałam się? Powiedział pan, że Javier czeka we Florencji.
– Nie. Dobrze pani usłyszała. – Wolno potrząsnął głową.
Poczuła dreszcz paniki. Odetchnęła głęboko, próbując zachować spokój.
Przedtem spotkała go tylko raz, ale wiedziała, że jest starym przyjacielem Javiera i Luisa. Ich matki były najbliższymi przyjaciółkami. Chłopcy dorastali właściwie w jednej rodzinie. Dowiedziała się tego od swojej nowej kostiumolożki, kiedy brała od niej wymiary – młoda i oszałamiająco piękna Chloe Guillem była siostrą Benjamina.
– Gdzie więc jest Javier?
Spojrzał na zegarek, a później na nią. Przez chwilę w jego zielonych oczach odbiły się światła samolotu. Poczuła lekki niepokój.
– Chyba w Madrycie. Zaraz się dowie, że z gali wyszła pani ze mną. Może już wie.
– O czym pan mówi?
– Bądźmy na ty, jeśli pani pozwoli, bo spędzimy z sobą trochę czasu. Przykro mi, że ściągnąłem panią tu pod fałszywym pretekstem. Javier o nic mnie nie prosił.
Zaśmiała się nerwowo.
– To żart, który razem wymyśliliście?
Pudło – jej narzeczony nigdy nie żartował. W ogóle nie miał poczucia humoru.
Poważny wyraz twarzy Benjamina wskazywał, że i jemu nie było do żartów.
Wyjęła telefon z torebki. Żadnego sygnału.
– To twoja sprawka, że nie działa?
– Jutro wznowią połączenia. Zapraszam do samochodu. Zaraz wszystko wyjaśnię.
Serce biło jej mocniej. Odruchowo zrobiła krok do tyłu i spojrzała za siebie – ściana ciemności. Jedynie na lewo spostrzegła niewielki oświetlony budyneczek. Może tam znajdzie działający telefon.
– Nigdzie nie idę, dopóki nie powiesz mi, co się tu dzieje – powiedziała najbardziej spokojnym i opanowanym głosem, na jaki mogła się zdobyć. Zdjęła z ramienia torebkę i włożyła do niej komórkę, jednocześnie szukając dłonią pojemnika z gazem pieprzowym.
Musiał zauważyć jej lęk, bo wykonał uspokajający gest dłonią.
– Zabieram cię do mojego domu. Daję słowo, że włos ci z głowy nie spadnie.
– Nie ma mowy. Mów, co się dzieje. Wystarczy tych zagadek.
– To dłuższa rozmowa. Lepiej porozmawiać w zaciszu domowym.
– Chcę teraz… zanim wejdę do samolotu i każę pilotowi lecieć z powrotem do Madrytu.
Jednak wejść doń, oznaczało minąć tego świetnie zbudowanego, wyższego o niej o głowę i dwa razy szerszego mężczyznę. Lata uprawiania tańca baletowego dały jej gibkość i zwinność, o jakiej większość kobiet nawet nie może marzyć, ale w tej sytuacji były one zupełnie nieprzydatne.
Jej palce namacały pojemnik z gazem.
Szybkim ruchem wyciągnęła go z torebki.
– Wracam do Madrytu. Nikt mnie tu nie zatrzyma!
Rzuciła się biegiem w stronę oświetlonego budyneczku. Dopadła do drzwi, ale okazały się zamknięte. Stanęła w miejscu.
– To lotnisko należy do mnie. Nikt ci nie pomoże – dobiegł ją głos Benjamina.
Odwróciła głowę i spojrzała na niego z wściekłością. Okłamał ją i podstępem wywiózł do innego kraju. Ma złe zamiary. Dlaczego zatem jej złość jest