Rhys błyskawicznie powrócił do niej spojrzeniem. W jego pierś znów uderzyły niewidzialne ciosy. Helen spokojnie patrzyła mu w oczy, czekając na odpowiedź.
− Moja pani, oboje wiemy, że jestem ostatnim mężczyzną, którego mogłabyś poślubić. Widzę, jaki wstręt do mnie żywisz.
− Wstręt?
Poirytowany tym udawanym zdziwieniem, ciągnął z jeszcze większą furią:
− Cofasz się przed moim dotykiem. Nie chciałaś ze mną rozmawiać przy stole. Przez większość czasu nawet na mnie nie spojrzałaś. A kiedy w zeszłym tygodniu cię pocałowałem, wyrwałaś się i wybuchnęłaś płaczem.
Był pewien, że zawstydzi Helen, wytykając jej kłamstwo. Ona tymczasem spojrzała na niego z powagą, bezradnie rozchylając usta.
− Jestem okropnie nieśmiała – wyznała w końcu. – Muszę to przemóc. Moje zachowania nie mają nic wspólnego ze wstrętem czy pogardą. Prawda jest taka, że przy tobie robię się nerwowa, bo… − Krwisty rumieniec wzniósł się od jej karku aż do nasady włosów. – Bo jesteś bardzo przystojny – dodała ze skrępowaniem. − I tak mocno stąpasz po ziemi. Nie chcę, żebyś uznał mnie za głupią gęś. A co do tamtego dnia… to był mój pierwszy pocałunek. Nie wiedziałam, co robić, i czułam się… przytłoczona.
Przez chaos, który zapanował w głowie Rhysa, przedarła się myśl o zbawczym biurku, które litościwie zapewniło mu oparcie. Gdyby nie ono, niechybnie by upadł, gdyż nogi się pod nim ugięły. Czy to możliwe, że pomylił nieśmiałość z niechęcią? Że to, co uważał za wstręt i pogardę, było czystą niewinnością? Miał wrażenie, jakby jego serce z trzaskiem rozpadło się na drobne kawałki. Jak łatwo Helen go rozbroiła! Parę słów i gotów był paść przed nią na kolana.
Jej pierwszy pocałunek! A on skradł go bez pytania!
A przecież nie musiał odgrywać roli wytrawnego uwodziciela. Kobiety same do niego lgnęły i były zachwycone wszystkim, co z nimi wyprawiał, także w łóżku. Znalazły się wśród nich damy z socjety – żona dyplomaty oraz hrabina, której mąż był w ciągłych wojażach. Wychwalały pod niebiosa wigor Rhysa, jego wytrwałość w pościelowych bojach, a przede wszystkim sławiły jego wielkiego zaganiacza.
Istotnie, ciało i charakter miał równie twarde jak łupek ze zboczy Elidir Fawr albo Snowdon, jak Anglicy nazywają słynną górę wznoszącą się nad wsią Llanberis, w której się urodził. Młody Rhys nie miał pojęcia o dobrych manierach i arystokratycznych rodach, za to miał dłonie pełne odcisków, poranione drzazgami, bo przez lata zbijał skrzynki i ładował towary na kolejowe wagony. Obecnie ważył co najmniej dwa razy tyle, co Helen, i był umięśniony jak byk. Gdyby posiadł ją z taką żądzą i jurnością jak inne kobiety, chybaby ją rozdarł.
A niech to szlag! Co mu przychodzi do głowy? Powinien się wystrzegać każdej, nawet najbardziej ulotnej myśli o poślubieniu Helen Ravenel. Jednak za bardzo zaślepiała go własna ambicja – oraz słodycz i eteryczna uroda Helen – aby mógł zrezygnować ze swoich pragnień.
Gorzko świadom własnych ograniczeń, powiedział głosem pozbawionym emocji:
− Było, minęło, Helen. Wkrótce otworzysz sezon towarzyski i poznasz mężczyznę, który jest ci przeznaczony. Czort wie, kto to będzie, ale na pewno nie ja.
Wyprostował się, żeby odejść od biurka, ale Helen szybko stanęła pomiędzy jego szeroko rozstawionymi stopami. Niepewny ucisk dłoni, które oparła na jego piersi, obudził w nim falę zwierzęcego pożądania. Rhys opadł z powrotem na biurko, resztkami sił starając się utrzymać słabnącą kontrolę nad sobą. Włos dzielił go od chwili, w której złapie tę kobietę i przygwoździ do podłogi. I po prostu ją pochłonie.
− Czy możesz… możesz mnie jeszcze raz pocałować? – zapytała cichutko.
Zamknął oczy, tłumiąc przyspieszony oddech, wściekły na nią i na siebie. Jak okrutnie zabawił się z nim los, stawiając na jego drodze to kruche stworzenie, aby ukarać go za wspinaczkę na wyżyny, których nie powinien sięgać. Aby przypomnieć mu, że nigdy nie będzie tam należał.
− Nigdy nie będę dżentelmenem – powiedział chrapliwym głosem. – Nawet dla ciebie.
− Nie musisz być dżentelmenem. Wystarczy, że będziesz delikatny.
Nikt nigdy nie prosił go o coś takiego. Ku swojej rozpaczy Rhys nie znalazł w sobie delikatności. Zacisnął dłonie na krawędzi biurka tak mocno, że aż blat zatrzeszczał.
Czuł, jak Helen dotyka jego napiętej szczęki. Delikatne opuszki jej palców paliły skórę lodowatym ogniem.
Ciało Rhysa stwardniało jak stal.
1 Słowniczek wyrażeń walijskich znajduje się na końcu książki.
Rozdział 2
Helen lękliwie musnęła wargi Rhysa, próbując skusić je do odpowiedzi. Nie było w tym cienia nacisku czy śmiałej zachęty.
Nie zareagował, więc niepewnie cofnęła rękę. Oddychając nierówno, nie spuszczał z niej czujnego spojrzenia. Walczyła z uciskiem w dołku, zastanawiając się, co teraz zrobić.
Niewiele wiedziała o mężczyznach. Prawie nic. Od urodzenia wraz ze swoimi siostrami Pandorą i Cassandrą żyła w bezpiecznym zaciszu rodzinnej wiejskiej posiadłości. Męska służba zachowywała wobec nich dystans pełen szacunku. Podobnie odnosili się do pańskich córek inni pracownicy, rezydenci czy handlarze przyjeżdżający z miasta.
Zaniedbywana przez rodziców, ignorowana przez Theo, brata, który większość swojego krótkiego życia spędzał w szkołach z internatem albo w Londynie, Helen zwróciła się ku książkom. Żyła w świecie wyobraźni. Jej adoratorami byli Romeo, Heathcliff, pan Darcy, Edward Rochester, sir Lancelot, Sydney Carton i cała gromada złotowłosych książąt z bajek.
Można było się obawiać, że nigdy nie pozna zalotów prawdziwego mężczyzny i już zawsze będzie musiała się zadowalać tymi wyimaginowanymi. Jednak dwa miesiące temu jej kuzyn Devon, który właśnie odziedziczył tytuł po Theo, zaprosił na Boże Narodzenie swojego przyjaciela, Rhysa Winterborne’a. I wszystko się zmieniło.
Pan Winterborne został przywieziony do posiadłości ze złamaną nogą. Wtedy po raz pierwszy go zobaczyła. Wydarzyło się bowiem coś strasznego. Kiedy on i Devon jechali z Londynu do Hampshire, ich pociąg najechał na jakieś wagony stojące na torach. Obaj mężczyźni cudem uniknęli śmierci, ale doznali obrażeń.
W rezultacie krótka świąteczna wizyta pana Winterborne’a zamieniła się w prawie miesięczną rekonwalescencję w Eversby Priory. Dopiero gdy całkiem wyzdrowiał, wrócił do Londynu. Ale nawet będąc nie w pełni sprawnym, emanował siłą ducha, która fascynowała i zarazem nieuchronnie przyciągała Helen. Łamiąc wszelkie zasady domu, przyłączyła się do opieki nad nim. Prawdę mówiąc, upierała się przy niej. Oficjalnie chodziło o zwykłe ludzkie współczucie i dobre serce, lecz pod tą piękną przykrywką kryła się inna prawda − Helen była niemal chorobliwie zafascynowana tym potężnym, ciemnowłosym mężczyzną o akcencie chropawym jak prosta muzyka.
W miarę jak rekonwalescent wracał do formy, sam też coraz częściej pożądał jej towarzystwa, prosząc, aby godzinami czytała mu i umilała czas rozmową. Po raz pierwszy w życiu Helen czuła, że ktoś jest nią tak bardzo zainteresowany.
Pan Winterborne był oszałamiająco przystojny, choć nie miał w sobie nic ze złotowłosego, bajkowego księcia. Miał w sobie taką zwierzęcą męskość, że na sam jego widok nerwy Helen napinały się jak postronki. Jego