Wszystko, czego pragnę w te święta. Anna Langner. Читать онлайн. Newlib. NEWLIB.NET

Автор: Anna Langner
Издательство: OSDW Azymut
Серия:
Жанр произведения: Остросюжетные любовные романы
Год издания: 0
isbn: 978-83-66436-86-2
Скачать книгу
Bruno spogląda na mnie, jakby czekał, aż zadecyduję. Nie mam pojęcia, kiedy jest ta cała impreza, ale głupio mi przyznać, że odpłynęłam i jej nie słuchałam.

      – Zrozumiem, jeśli sobie odpuścisz. Twoja mama mówiła, że ta praca w korporacji cię wykańcza. – Anka patrzy na mnie z troską, która prawdopodobnie jest udawana. – Miała rację, wyglądasz jak cień człowieka.

      Nie ma to jak przytyk ukryty pod płaszczykiem przyjacielskiej troski. Mam ochotę ją udusić!

      – Ale ty możesz jak najbardziej wpaść – zwraca się do Brunona, bo przecież właśnie o niego jej chodzi. Ja nagle stałam się piątym kołem u wozu. – I Adam też – dodaje, by zachować pozory.

      – Myślę, że będziemy – mówi Bruno i znów na mnie zerka.

      O co mu chodzi? Nie jestem jego matką. Nie musi pytać mnie o pozwolenie.

      – Przepraszam, muszę wykonać jeden telefon. Od rana wydzwaniają do mnie z firmy, bo mają jakiś problem – kłamię i udaję skrępowaną. Bruno bacznie mi się przygląda, jakby wyczuł moją nieszczerość.

      – Nie przejmuj się, kolega Adama dotrzyma mi towarzystwa.

      Nic więcej nie mówię, tylko zirytowana do granic możliwości wychodzę z kuchni.

      W holu znajduję karteczkę z wiadomością od mamy. Napisała, że razem z ojcem pojechali do znajomych i wrócą za kilka godzin. Uff! To oznacza, że między nimi nie jest tak źle.

      Znudzona wracam do swojego pokoju, bo nie mam ochoty słuchać piskliwego chichotu Anki.

      Kolejne dwie godziny spędzam na scrollowaniu Facebooka. Karolina wrzuciła zdjęcie, jak to określiła „zestawu startowego” na wieczorną imprezę, czyli butelki jacka daniel’sa i paczki prezerwatyw. Nie ma co, to będą dla niej udane święta. Oby tylko cokolwiek z nich zapamiętała.

      Jacek z działu IT chwali się zagranicznym urlopem w środku zimy. Na zdjęciu widać, jak popija drinka przy hotelowym basenie. Sylwia, moja znajoma ze studiów, prezentuje swojego ośmiomiesięcznego synka. Wrzuca dziesięć niemal identycznych zdjęć przedstawiających siedzącego na kanapie bobasa.

      Prawda jest taka, że to szczęście na pokaz. Każdy z nich udaje, bo przecież nie wypada być przegrywem na Facebooku.

      Karolina imprezuje i zalicza kolejnych facetów, by zapomnieć o swoich patologicznych rodzicach. Szuka pocieszenia w ramionach byle kogo, bo nie zaznała w życiu wystarczająco dużo miłości.

      Jacek znosi upokorzenia szefa i leczy się na depresję. Rok temu przez jego pracoholizm odeszła od niego żona. To, że stać go na zagraniczny wyjazd, okupił setkami nadgodzin i zdrowiem psychicznym. A teraz robi sobie selfie przy basenie, bo pojechał sam i nie ma obok nikogo, kto zrobiłby mu zdjęcie.

      Sylwia zwierzyła mi się kiedyś na Messengerze, że mąż ją zdradzał, gdy była jeszcze w ciąży. Wybaczyła mu, bo nie dałaby rady utrzymać siebie i dziecka, a poza tym nadal go kocha. Skupia się na synu, bo inaczej by oszalała, siedząc bez przerwy w czterech ścianach. Mąż nie chce, by wróciła do pracy, bo jak twierdzi, jego w tym głowa, by utrzymać rodzinę. Ona ma się „tylko” zajmować dzieckiem.

      Wszyscy kłamią, wszyscy to pieprzeni hipokryci. Wrzucają na swoje facebookowe tablice cytaty w stylu: „Możesz wszystko”, „Miej odwagę sięgać po więcej”, choć sami w to nie wierzą.

      A co jest najgorsze? Że jestem taka jak oni. Z tą różnicą, że nie chwalę się swoim „szczęściem” na Facebooku.

      Trzydziestoletnia Ewa, której życie zawodowe jest pasmem sukcesów, w szafie ma same markowe ciuchy, a na koncie kwotę przyprawiającą o zawrót głowy. Trzydziestoletnia Ewa, która wraca do pustej kawalerki i nie ma czasu opiekować się nawet kaktusem. Trzydziestoletnia Ewa, która chce od życia czegoś więcej niż kolejnej torebki Fendi i pochwał z ust szefa. Ale boi się po to sięgnąć. A może po prostu nie wierzy, że mogłoby się jej to udać?

      Marzenia się nie spełniają. W pewnym momencie uświadamiasz sobie, że osiągnąłeś upragniony cel, ale to nie koniec, bo kolejny czeka już za rogiem. Sukces cieszy cię tylko przez chwilę, a potem pojawia się nowe wyzwanie. Kolejne wielkie plany, kolejny szczyt do zdobycia, kolejne zadanie do odhaczenia. Człowiek zapieprza całe życie i ciągle za czymś goni, gubiąc gdzieś po drodze sens tego, co najważniejsze. Wiem, bo sama tak robię i nie potrafię przestać.

      Po to właśnie tu przyjechałam – żeby w końcu się zatrzymać, zastanowić i zdecydować, czy chcę to wszystko kontynuować, czy może ruszyć własną ścieżką.

      Sylwia właśnie dodała jedenaste zdjęcie swojego synka. Takie samo jak dziesięć poprzednich.

      Nagle dobiegają mnie dziwne stłumione odgłosy. Coś jakby jęki i sapanie. Zamykam laptopa i zaczynam się temu przysłuchiwać. Do moich uszu dociera przekleństwo, a potem głośne „O tak!” wypowiedziane damskim głosem, który brzmi znajomo.

      Odruchowo zakrywam usta dłonią, gdy uświadamiam sobie, że Anka nadal jest w tym domu i robi coś znacznie gorszego niż picie kawy w kuchni moich rodziców.

      Gdy jej jęki stają się jeszcze głośniejsze, nie wytrzymuję. Wybiegam z impetem ze swojego pokoju i zbiegam po schodach. Nie mam pojęcia, w którym pokoju ona i Bruno to robią, ale na pewno są na górze.

      Szczyt bezczelności! Wykorzystują fakt, że nie ma rodziców, i radośnie sobie używają! Bruno nie zaliczył wczoraj ze mną ostatniej bazy, więc zabrał się za Ankę!

      Mam ochotę zwymiotować.

      Śmieję się sama z siebie.

      Jestem taka naiwna!

      Po wczorajszej nocy przemknęło mi przez głowę, że może nie chodzi tylko o seks. Może Bruno i ja…

      Co za brednie!

      Nie wiem, jak wytrzymam z tym typkiem pod jednym dachem, ale na pewno nie będę słuchać, jak pieprzy moją dawną przyjaciółkę!

      Postanawiam wyjść na zewnątrz i odetchnąć świeżym powietrzem. Muszę zapomnieć o tym, co przed chwilą słyszałam. Nie zawracam sobie głowy kurtką, wkładam tylko buty. Grzęznę w śniegu i prawie się przewracam, gdy wychodzę przed dom. Mam ochotę zapalić. Żałuję, że nie mam już trawki od Karoliny, bo teraz bardzo by mi się przydała. Wystarczyłby nawet zwykły papieros. Palę tylko od wielkiego dzwonu, głównie na zebraniach i imprezach firmowych. I jeszcze w takich sytuacjach jak ta – gdy coś lub ktoś wyprowadzi mnie z równowagi.

      Nagle przypominam sobie, gdzie ojciec zawsze chowa fajki i zapalniczkę. Robi tak od czasu, gdy pewnego dnia obiecał matce, że rzuci palenie. Nie miał wystarczająco silnej woli, a było mu wstyd przyznać się do porażki, więc popalał po kryjomu, gdy ona brała wieczorną kąpiel. Wiem, bo kiedyś go przyłapałam. Mam nadzieję, że nie zmienił skrytki.

      Brnę przez śnieg kilka metrów, aż do czterech okazałych donic, w których aktualnie nic nie rośnie. Odsuwam tę stojącą po prawej. Triumfuję, bo znajduję pod nią to, czego szukałam. Paczka jest nieco zgnieciona, ale papierosy nadal całe.

      Wracam na ganek i zaczynam podskakiwać, bo cienki sweter nie chroni mnie przed zimnem. Drżącymi dłońmi zapalam papierosa i powoli się nim zaciągam. Frustracja nie mija ani trochę.

      Dopóki Anka jest w domu, ja nie mam zamiaru tam wracać. Z fajką w dłoni przemierzam podwórko i idę do swojego auta zobaczyć, jak się miewa. Zerkam przez szybę i w myślach notuję sobie, by po powrocie do miasta pojechać z nim do myjni i na odkurzanie. Już mam wracać, ale nagle słyszę cichutkie miauczenie.

      – Hej, mały kolego. – Pochylam się, bo dostrzegam pod samochodem szarą pręgowaną kulkę.

      Kotek podnosi na mnie swoje zielone oczy, ale nie wygląda