Zawsze i na zawsze. Jenny Han. Читать онлайн. Newlib. NEWLIB.NET

Автор: Jenny Han
Издательство: OSDW Azymut
Серия: O Chłopcach
Жанр произведения: Современные любовные романы
Год издания: 0
isbn: 978-83-66436-79-4
Скачать книгу

      Jest czwartek, dzień postaci, dzień, na który czekałam cały tydzień. Spędziliśmy z Peterem długie godziny na dyskusjach. Ja miałam mocne argumenty za Alexandrem Hamiltonem i Elizą Schuyler, ale musiałam się wycofać, kiedy zdałam sobie sprawę, ile kosztowałoby wypożyczenie od ręki kostiumów w stylu kolonialnym. Przebrania dla par lubiłam chyba w związku najbardziej. Poza całowaniem się, darmowym transportem i samym Peterem.

      Chciał przebrać się za Spidermana, a mnie ubrać w rudą perukę Mary Jane Watson, głównie dlatego, że już miał kostium – i dlatego, że jest bardzo umięśniony dzięki uprawianiu sportu, więc czemu nie dać ludziom tego, co chcą? Jego słowa, nie moje.

      Ostatecznie zdecydowaliśmy się na Tylera Durdena i Marlę Singer z Podziemnego kręgu. Pomysł był właściwie autorstwa mojej przyjaciółki Chris. Gdy oglądałam ten film z nią i Kitty, Chris powiedziała: „Powinniście z Kavinskym przebrać się za tych psycholi”. Stwierdziła, że to miałoby w sobie element zaskoczenia – przynajmniej w moim przypadku. Z początku się opierałam, bo Marla nie jest Azjatką, a ja mam swoją zasadę wyłącznie azjatyckich kostiumów, ale potem mama Petera znalazła dla niego na wyprzedaży kurtkę z czerwonej skóry, więc na tym stanęło. Co do mojego kostiumu to pani Rothschild pożyczyła mi ubrania z własnej garderoby, bo była młoda w latach dziewięćdziesiątych.

      Tego ranka pani Rothschild wpada przed pracą, żeby pomóc mi się przygotować. Siedzę przy kuchennym stole w jej czarnej halce, kurtce ze sztucznego moheru i peruce, którą Kitty z przyjemnością czochra dla uzyskania szalonego efektu, jakbym wstała prosto z łóżka. Odganiam jej pełne pianki dłonie, a ona powtarza:

      – Ale o to w tym chodzi.

      – Masz szczęście, że tak wszystko chomikuję – mówi pani Rothschild, popijając kawę z termosu.

      Sięga do torby i rzuca mi parę bardzo wysokich czarnych koturnów.

      – Kiedy miałam dwadzieścia parę lat, uwielbiałam Halloween. Byłam królową przebierańców. Twoja kolej na przejęcie korony, Laro Jean.

      – Wciąż możesz być królową – mówię jej.

      – Nie, przebieranki to zabawa dla młodych. Gdybym włożyła teraz strój seksownego Sherlocka Holmesa, wyglądałabym na desperatkę. – A do Kitty mówi: − Jak myślisz? Trochę więcej grafitowego cienia do powiek, prawda?

      – Nie przesadzajmy – mówię. – To mimo wszystko szkoła.

      – Przebieranie się polega na przesadzaniu – rzuca pani Rothschild beztrosko. – Zrób mnóstwo zdjęć, kiedy już dotrzesz do szkoły. Prześlij mi je, żebym mogła pokazać koleżankom z pracy. Spodobają im się… Rany, skoro o pracy mowa, która godzina?

      Pani Rothschild jest zawsze spóźniona, co doprowadza tatę do szału, bo on jest zawsze dziesięć minut przed czasem. A jednak!

      Kiedy Peter po mnie przyjeżdża, wybiegam z domu, otwieram drzwi od strony pasażera i krzyczę na jego widok. Ma blond włosy!

      – O matko! – piszczę, dotykając ich. – Utleniłeś je?

      Uśmiecha się zadowolony z siebie.

      – Farba w sprayu. Mama mi kupiła. Będę mógł użyć jej ponownie, kiedy przebierzemy się za Romea i Julię na halloween. – Lustruje mój kostium. – Podobają mi się te buty. Wyglądasz seksownie.

      Czuję, jak zaczynają mi płonąć policzki.

      – Siedź cicho.

      Ruszając tyłem spod domu, zerka znów na mnie i mówi:

      – Ale taka jest prawda.

      Szturcham go.

      – Mam nadzieję, że ludzie rozpoznają, kim jestem.

      – Już ja się o to postaram – zapewnia mnie.

      I tak też się dzieje. Kiedy idziemy korytarzem, Peter puszcza głośno Where Is My Mind Pixies z telefonu i ludzie nas oklaskują. Nikt nie pyta, czy jestem jakąś postacią z mangi.

      Po szkole leżymy z Peterem na kanapie, jego stopy zwisają poza krawędzią. Wciąż ma na sobie kostium, ale ja przebrałam się w zwykłe ubranie.

      – Zawsze masz urocze skarpetki – mówi, unosząc moją prawą stopę.

      Te są szare w białe groszki i żółte głowy niedźwiedzi.

      – Moja cioteczna babka przysyła mi je z Korei. W Korei można dostać najbardziej urocze rzeczy – mówię z dumą.

      – Możesz poprosić, żeby mnie też takie przysłała? Nie w misie, ale może na przykład w tygrysy. Tygrysy są fajne.

      – Masz za duże stopy na tak urocze skarpetki. Przebiłbyś się przez nie palcami na wylot. Wiesz co, założę się, że udałoby się znaleźć jakieś pasujące na ciebie w… hmm, zoo. – Peter siada i zaczyna mnie łaskotać, a ja wykrztuszam: − Założę się, że… pandy i goryle muszą… ogrzewać jakoś stopy… zimą. Może mają też takie usuwające przykre zapachy. – Wybucham śmiechem. – Przes… tań mnie łaskotać!

      – To przestań się wyzłośliwiać na temat moich stóp!

      Wcisnęłam rękę pod jego ramię i zaciekle go łaskoczę. Jednak tym sposobem naraziłam się na kolejne ataki.

      Krzyczę:

      – Dobra, dobra, rozejm!

      Przerywa, a ja udaję, że przerywam, ale ukradkiem łaskoczę go pod pachą, a on wydaje z siebie niepodobny do Petera wysoki pisk.

      – Powiedziałaś „rozejm”! – rzuca oskarżycielskim tonem.

      Oboje kiwamy głowami i kładziemy się bez tchu na wznak.

      – Naprawdę uważasz, że śmierdzą mi stopy?

      Nie. Uwielbiam jego zapach po meczu lacrosse – pot, trawa i on. Ale lubię się z nim droczyć, żeby zobaczyć ten niepewny wyraz, który na ułamek sekundy pojawia się na jego twarzy.

      – No, w dni meczu… − mówię.

      A Peter przypuszcza na mnie kolejny atak, siłujemy się i śmiejemy, kiedy wraca Kitty, niosąc tacę z kanapką z serem i szklanką soku pomarańczowego.

      – Przenieście się na górę – mówi, siadając na podłodze. – To miejsce publiczne.

      Wyplątuję się i rzucam jej gniewne spojrzenie.

      – Nie robimy niczego intymnego, Katherine.

      – Twoja siostra twierdzi, że śmierdzą mi nogi – mówi Peter, wystawiając stopy w jej kierunku. – Kłamie, prawda?

      Odpycha go szturchnięciem łokcia.

      – Nie będę wąchać twoich stóp. – Wzdryga się. – Jesteście obleśni.

      Wydaję z siebie okrzyk i rzucam w nią poduszką. Wciąga gwałtownie powietrze.

      – Masz szczęście, że nie strąciłaś mojego soku! Tata cię zabije, jeśli znów pobrudzisz dywan. – I dodaje znacząco: − Pamiętasz chyba incydent ze zmywaczem do paznokci?

      Peter mierzwi moje włosy.

      – Niezdarna Lara Jean.

      Odpycham go.

      – Nie jestem niezdarna. To ty ostatnio potknąłeś się o własne nogi, próbując dostać się do pizzy u Gabe’a.

      Kitty wybucha śmiechem, a Peter rzuca w nią poduszką.

      – Przestańcie się przeciwko mnie zmawiać! – krzyczy Peter.

      – Zostajesz na kolację? – pyta Kitty, kiedy jej śmiech cichnie.