Zawsze i na zawsze. Jenny Han. Читать онлайн. Newlib. NEWLIB.NET

Автор: Jenny Han
Издательство: OSDW Azymut
Серия: O Chłopcach
Жанр произведения: Современные любовные романы
Год издания: 0
isbn: 978-83-66436-79-4
Скачать книгу

      – UW napisał tweeta! Są wyniki!

      Madame Hunt mówi:

      – Calmez-vous, calmez-vous.

      Ale wszyscy się podnoszą, łapią telefony i nie zwracają na nią uwagi.

      Oto chwila prawdy. Loguję się drżącymi rękami do systemu. Serce wali mi setki razy na minutę w oczekiwaniu na załadowanie strony.

      Uniwersytet Wirginii otrzymał w tym roku

      przeszło 30 000 podań. Komisja rekrutacyjna

      przeanalizowała Pani podanie i szczegółowo

      rozważyła Pani osiągnięcia naukowe, osobiste

      oraz ponadprogramowe.

      I choć podanie było bardzo mocne,

      z przykrością zawiadamiamy…

      To nie może być prawda. Śni mi się koszmar i zaraz się obudzę. Obudź się, obudź się, obudź się.

      Słyszę wokół siebie niewyraźne głosy. Jakiś okrzyk radości dobiegający z korytarza. Potem dzwoni dzwonek i wszyscy wyskakują zza ławek i pędzą do drzwi. Madame Hunt mruczy pod nosem:

      – Zwykle nie wysyłają informacji przed końcem zajęć.

      Podnoszę wzrok, a ona przygląda mi się smutnym, pełnym współczucia wzrokiem. Wzrokiem mamy. To ten wzrok mnie rozkleja. Wszystko stracone. Boli mnie w klatce piersiowej, trudno mi oddychać. Wszystkie plany, wszystko, na co liczyłam, nic z tego się nie ziści. Nie będę przyjeżdżać na niedzielną kolację, robić wieczornych przepierek z Kitty, chodzić z Peterem na zajęcia, uczyć się całą noc w Clemons Library. Wszystko przepadło.

      Nic nie pójdzie zgodnie z planem.

      Patrzę znów na telefon i czytam ponownie słowa: „Z przykrością informujemy…”. Przestaję widzieć wyraźnie. A potem czytam raz jeszcze od początku. Nawet nie zapisali mnie na listę rezerwową. Nawet tyle.

      Wstaję, biorę plecak i wychodzę z sali. Czuję wewnętrzną pustkę, a jednocześnie mam pełną świadomość, że moje serce pędzi, dudni mi w uszach. Jakby wszystkie części mnie się poruszały i kontynuowały funkcjonowanie, ale ja sama popadłam w całkowite odrętwienie. Nie dostałam się. Nie idę na UW. Nie chcą mnie tam.

      Podchodzę do szafki, wciąż otępiała, kiedy niemal wpadam na Petera, który wychodzi zza rogu. Chwyta mnie.

      – No i?

      Jego oczy są błyszczące, radosne, wyczekujące.

      Mój głos dobiega jakby z dużej odległości:

      – Nie dostałam się.

      Szczęka mu opada.

      – Moment… co?

      Czuję, jak w gardle rośnie mi gula.

      – No.

      – Nawet na listę rezerwową?

      Kręcę głową.

      – Kurwa.

      Wypowiada to słowo na długim wydechu. Wygląda na zdumionego. Puszcza moją rękę. Widzę, że nie wie, co powiedzieć.

      – Muszę iść – mówię, odwracając się od niego.

      – Czekaj… pójdę z tobą!

      – Nie. Masz dziś mecz wyjazdowy. Nie możesz go opuścić.

      – Covey, gówno mnie to obchodzi.

      – Nie, wolę zostać sama. Po prostu… zadzwonię później.

      Wyciąga do mnie rękę, a ja się odsuwam i ruszam pospiesznie korytarzem. Woła za mną, ale się nie zatrzymuję. Muszę tylko dotrzeć do samochodu, a potem mogę się rozpłakać. Jeszcze nie teraz. Jakieś sto kroków, a potem jeszcze sto.

      Wychodzę na parking, zanim popłyną łzy. Płaczę całą drogę do domu. Płaczę tak bardzo, że ledwo widzę i muszę zatrzymać się pod McDonald’s, żeby posiedzieć na parkingu i sobie popłakać. Zaczyna do mnie docierać, że to nie koszmar, to prawda i tej jesieni nie pójdę na UW z Peterem. Wszyscy będą tacy zawiedzeni. Wszyscy spodziewali się, że mnie przyjmą. Wszyscy tak myśleliśmy. Nie powinnam była robić takiego halo, że chcę iść akurat na tę uczelnię. Trzeba było zachować to dla siebie, nie pokazywać innym, jak mi na tym zależy. Teraz wszyscy będą się o mnie martwić i to będzie znacznie gorsze niż smutne matczyne spojrzenie madame Hunt.

      Wracam do domu, zabieram telefon i idę do siebie na górę. Zdejmuję szkolny strój, wkładam piżamę, kładę się do łóżka i wpatruję się w telefon. Mam nieodebrane połączenia od taty, od Margot i od Petera. Otwieram Instagram i wszystkie nowe posty to zdjęcia reakcji znajomych na wiadomość, że dostali się na UW. Moja kuzynka Haven się dostała. Zamieściła zrzut z listu informującego o przyjęciu. Ale tam nie pójdzie. Idzie na Wellesley, który wybrała jako pierwszy. UW nawet jej nie obchodzi. Był tylko zabezpieczeniem. Na pewno uda współczucie, kiedy się dowie, że się nie dostałam, ale w środku poczuje utajoną wyższość. Emily Nussbaum się dostała. Zamieściła selfie w bluzie UW i czapeczce bejsbolowej. Rany, czy wszyscy się dostali? Sądziłam, że mam lepsze oceny od niej. Najwyraźniej nie.

      Chwilę później słyszę otwierające się drzwi wejściowe i kroki Kitty wbiegającej na górę. Otwiera gwałtownie drzwi do mojego pokoju, ale ja leżę na boku z zamkniętymi oczami i udaję, że śpię.

      – Laro Jean? – szepcze.

      Nie odpowiadam. Potrzebuję jeszcze chwili, zanim stanę twarzą w twarz z nią i tatą i powiem im, że mi się nie udało. Zaczynam oddychać głębiej, bardziej naturalnie, po czym słyszę, jak Kitty się wycofuje i zamyka za sobą cicho drzwi. Wkrótce zasypiam naprawdę.

      Kiedy się budzę, na dworze panuje mrok. Przygnębiająco tak zasypiać, kiedy jest jasno, a budzić się w ciemnościach. Oczy mam zapuchnięte i piekące. Słyszę wodę płynącą z kuchennego kranu na dole i szczęk sztućców o naczynia. Schodzę po schodach i zatrzymuję się przed ostatnim stopniem.

      – Nie dostałam się na UW – mówię.

      Tata się odwraca. Ma podwinięte rękawy, ręce w mydlinach, a spojrzenie jeszcze smutniejsze niż madame Hunt. Ojcowskie spojrzenie. Zakręca kran, podchodzi do schodów, dźwiga mnie i obejmuje mocno ramionami. Ręce ma nadal mokre.

      – Tak mi przykro, kochanie – mówi.

      Znajdujemy się niemal na równej wysokości, bo wciąż stoję na stopniu. Koncentruję się, żeby się nie rozpłakać, ale kiedy mnie wreszcie puszcza, unosi moją brodę i przygląda się z troską mojej twarzy, a ja się rozklejam.

      – Wiem, jak bardzo ci na tym zależało.

      Przełykam łzy.

      – Wciąż nie mogę w to uwierzyć.

      Odgarnia mi włosy z oczu.

      – Wszystko się ułoży. Słowo.

      – Ja tylko… nie chcę się z wami rozstawać.

      Płaczę i nie mogę nic na to poradzić, łzy płyną po mojej twarzy. Tata ociera je, jak tylko się pojawią. Wygląda, jakby sam miał się rozpłakać, co jeszcze pogarsza moje samopoczucie. Zamierzałam przybrać dziarską minę, a tu proszę.

      Obejmując mnie ramieniem, przyznaje:

      – Egoistycznie cieszyłem się, że będziesz blisko domu. Ale, Laro Jean, i tak dostaniesz się do świetnej szkoły.

      – Ale to nie będzie UW – szepczę.

      Tata mnie przytula.

      – Przykro mi – powtarza.

      Siada