Balladyna. Małgorzata Rogala. Читать онлайн. Newlib. NEWLIB.NET

Автор: Małgorzata Rogala
Издательство: OSDW Azymut
Серия:
Жанр произведения: Классические детективы
Год издания: 0
isbn: 978-83-8075-950-3
Скачать книгу
były najciekawsze, prawda?

      – Kiedy czytałem akta po raz pierwszy…

      – Przyznaj, że gdy zobaczyłeś jej zdjęcie, coś w tobie drgnęło. Cokolwiek.

      Korky wypił duszkiem kawę i zachichotał.

      – No, dobrze. Przyznaję. Nie wierzyłem, że nie wie, co to jest seks oralny. Kiedy czytałem o tym, że robi to tylko dopochwowo, zrozumiałem, że kłamie. To przecież po prostu niemożliwe.

      – Niemożliwe.

      – A kiedy ją dopytywałem, nie potrafiła się nawet poprawnie wysłowić. – Korky wczuł się w rolę zaskoczonego samczyka. W rzeczywistości chciał się jak najszybciej pozbyć Gralona z domu. – Widziałeś, że zrobiła się cała czerwona? Mówiła, że robi TO normalnie, po Bożemu, a raz rzuciła coś o przedniej dziurce. Matko Święta!

      – I dlatego uznałeś, że kłamie? – Prokurator zagwizdał. – Po prostu nie wierzyłeś, że na świecie są jeszcze takie dziewczyny?

      Korky zacisnął usta i sapnął. Przez chwilę mierzył prokuratora lodowatym spojrzeniem. Wreszcie nachylił się nad stołem i klepnął go mocno w ramię.

      Obaj mężczyźni wybuchnęli niepohamowanym śmiechem.

      Rechocąc, starali się utrzymywać doklejone do twarzy maski.

      * * *

      Nie myśl, że ci się upiekło. Że już wszystko wiesz i rozpracowałeś sprawę. Miałeś porzucić wszelką nadzieję i jeśli wciąż się w tobie tli chociaż jej żar, chociaż pojedyncza iskierka wśród zgliszczy, mówię ci, dogaś ją. Zalej ją natywistycznym szambem. Wysikaj się na nią i po prostu zapomnij.

      Zapach rzygowin, kału i krwi nieco się rozwiał. W tym przypadku nieco, to naprawdę niewiele. Tyci, tyci. Galowie, najwięksi perfumiarscy specjaliści, mówią w takich chwilach: O, défaut de flaveur! Co brzmi piękniej niż pachnie.

      Wymiociny przyschły. Na piersi mężczyzny były nieco mniej widoczne niż na blacie stołu. Żaden zagubiony ptaszek nie wydziobał spomiędzy czarnych, kręconych włosów ziaren kukurydzy. Nie pojawiła się żadna spragniona przetrawionego pokarmu mysz.

      – Zacznijmy od początku – mówię.

      Żarówka milczy i ten sukinkot też milczy. Jego strach wydziela nie tylko odór, ale też dźwięk. Kiszki skręcają mu się w rytmie uwodzicielskiego kankana. A potem smród znów się wzmaga. Zerkam w stronę jego rozłożonych na boki nóg.

      – Znowu zesrałeś się na mój widok – oznajmiam beznamiętnie. – No ładnie…

      – Przepraszam.

      – Ależ proszę bardzo. Nie ma za co.

      Patrzy na mnie wzrokiem upokorzonego bydlęcia. Cielęcym spojrzeniem przekrwionych oczu.

      – Zacznijmy od początku – nakazuję. – Zawsze interesowały mnie łańcuchy przyczynowo-skutkowe. Rozumiem, kim jesteś, choć mam wrażenie, że ty nie masz o tym pojęcia.

      – Co chcesz wiedzieć? Powiem, co tylko chcesz…

      Uderzam pięścią w stół tuż obok głowy bydlęcia. Krew na jego czole zaschła. Kółko jest nierówne, ale blizna zostanie na zawsze.

      – Ja wiem wszystko – syczę. – To ty musisz coś z siebie wyrzucić.

      – Co takiego? Proszę…

      – Zdaje się, że Freud jest passé, ale opowiedz mi o swojej matce.

      Wyginam usta w uśmiechu.

      * * *

      Ta historia jest naprawdę popieprzona. Chłopiec ma dwanaście, a dziewczynka pięć lat. Wyobraź sobie tę uroczą dwójkę dzieciaków, które baraszkują w kuchni. Chłopiec, rzecz jasna, jest prowodyrem. Energicznie przetrząsa kolejne szafki.

      To nie tylko popieprzona historia, ale też smutna przypowieść. Ojciec rodzeństwa zginął przed jedenastoma miesiącami na słupie wysokiego napięcia. Nie, to nie było samobójstwo. Pracował jako elektryk i do późnej nocy usuwał skomplikowaną usterkę. Sam, na dwudziestometrowym słupie, w jednej ręce z latarką, a w drugiej ze złączem diagnostycznym. Nie zwracał uwagi ani na wiatr, ani na krople deszczu. Robił swoje. Skupiony jak diabli, chciał tylko odwalić robotę i przed północą wrócić do nagrzanego przez żonę łóżka. Skromne męskie marzenia. Jak na złość pierwszy grom rozpoczynającej się burzy przywalił właśnie w niego. Ludzie mówili, że do trumny trafił jako zapakowany w garnitur skwarek.

      Od tamtego czasu prysło rodzinne szczęście. Matka zaczęła pić, w czym pomogły jej rządowe programy wsparcia dla niepełnych rodzin. Matka zaczęła ćpać, w czym pomogły jej rządowe programy wsparcia dla samotnych matek. Skoro była samotna, przestała też zwracać uwagę na dzieci. W tym nic nie musiało już jej pomagać. Gdy między zaciągnięciem się skrętem a przełknięciem wódki odzyskiwała świadomość, wpadała w furię. Ciosy pasem monterskim (jedną z nielicznych niesprzedanych pamiątek po mężu) dostawało się bez względu na wiek i płeć. W tym domu nigdy nie było dyskryminacji. Dlatego też chłopiec nigdy nie stanął w obronie siostrzyczki, a gdy ta dostała mniej razów od matki, dorzucał jej te kilka od siebie.

      Mówię ci. To smutna i popieprzona historia.

      – Mam! – krzyczy radośnie młokos. – Znalazłem!

      – Braciszku, jak się cieszę!

      Dwunastolatek wspina się po blacie i sięga po niebieską butelkę. Nie schodząc na podłogę, otwiera kolejną szafkę. Wyciąga szklankę, a potem przelewa do niej przezroczystą substancję.

      – To uspokoi mamę – wyjaśnia. – Nie będzie się jej tak bardzo chciało pić.

      O tej metodzie uspokajania złych mam przeczytał w książce. Jest rzadkim przypadkiem nastolatka, który przed problemami ucieka w świat literackiej fikcji. A tam co rusz trafia na wyśmienite pomysły.

      – Zanieś mamie. Tylko nie rozlej!

      Dziewczynka beztrosko pędzi do sąsiedniego pokoju, a chwilę później podaje szklankę wyniszczonej przez umieranie kobiecie. Wypity chyłkiem płyn rozmrażający zamki (druga z niesprzedanych pamiątek po nieodżałowanym elektryku) odbiera samotnej matce dech. Chwilę później kobieta zaczyna dyszeć jak pies, który przeciągnął przez Alaskę sanie pełne nafaszerowanych hamburgerami Amerykanów. Jej twarz na przemian blednie i pąsowieje. Oczy zachodzą mgłą. Chce się podnieść z zasikanego, cuchnącego materaca, ale upada twarzą do dywanu. Podkula nogi, a jej koszula podciąga się. Nie ma spodni ani bielizny, więc w tym ostatnim geście wypina swój goły, blady tyłek w stronę potomstwa. Chłopiec, który właśnie wpadł do pomieszczenia, gapi się na niego jak zaczarowany.

      Dziś będzie gentlemanem.

      Dziś obronił siostrę.

      * * *

      – Gówno prawda – cedzę. – Nie chciałeś być żadnym gentlemanem. Po prostu nie miałeś jaj, żeby własnoręcznie zamordować matkę. Siostra ci dyndała i powiewała.

      – Nie możesz tego wiedzieć. Nikt nie wie, na czym mi zależało.

      – Wystarczy popatrzeć na twoją parszywą, podłą gębę.

      Chwytam bydlę za podbródek i wykręcam w stronę światła. Muszę się wyprostować, żeby nie rzucać cienia. Jedna żarówka to zbyt mało na oględziny. Jedna żarówka to zbyt mało, aby w pełnej krasie nieść swoje przesłanie.

      Wbijam paznokieć w rozognioną, kilkucentymetrową bliznę pod prawym okiem sukinkota i wzdycham.

      – To wtedy dorobiłeś się tej szramy? – pytam