Balladyna. Małgorzata Rogala. Читать онлайн. Newlib. NEWLIB.NET

Автор: Małgorzata Rogala
Издательство: OSDW Azymut
Серия:
Жанр произведения: Классические детективы
Год издания: 0
isbn: 978-83-8075-950-3
Скачать книгу
uwagi.

      – Cześć, sukinsynu – witam go, a on tylko tępo mruga oczami. Światło go razi, ale musi się przyzwyczaić. – Wiesz, dlaczego tu jesteś?

      Odpowiada mi kolejne tępe mrugnięcie. W usta ma wepchnięty knebel, a głowy nie owiązuje już sznur, więc liczę na jego mimikę. Myślę, że on też na nią liczy.

      – Wiesz, dlaczego tu jesteś? – powtarzam cierpliwie.

      Unoszę skalpel i obracam go w świetle milczącej żarówki. Skrępowany mężczyzna zaczyna się pocić. Chyba narobił pod siebie, bo czuję ohydny smród. Tyle mu mogę wybaczyć.

      – Skiń głową, jeśli wiesz, co mam na myśli. Dla ułatwienia coś ci podpowiem. – Uśmiecham się jeszcze szerzej, ale zaraz chowam zęby, bo mam wrażenie, że smród wedrze mi się do ust. Odzywam się, niemal ich nie otwierając. – Chodzi mi o pewną kobietę. Niewinną kobietę.

      Wyciągam skalpel w stronę oka tego gnoja, a on przestaje mrugać. Pot ścieka mu po twarzy. Jego nozdrza są szeroko rozwarte, ale wstrzymuje oddech. Chce się odsunąć, lecz przecież nie sprasuje swojego łba ani nie przebije nim dębowego blatu. No way, stary. To się nie uda.

      – Wytnę ci oko. Wiesz, że nie mam z tym żadnego problemu.

      Ohydny skunks się poddaje i żarliwie kiwa głową.

      * * *

      – Opowiedz mi wszystko ze szczegółami. Nie krępuj się. Kiedy wyczuję, że starasz się coś ominąć, wytnę ci oko. Jeżeli wyczuję, że starasz się wybielić swoje zachowanie, wytnę ci oko. Jeżeli wyczuję, że kłamiesz, wytnę ci oboje oczu. To jasne?

      Kiwa głową.

      – Twoim głównym problemem jest to, że znam prawdę. Nie oszukasz mnie.

      Kiwa głową jeszcze energiczniej. Gdyby podsunięto mu dywanik, rąbałby w niego jak muzułmanin wywrócony na lewą stronę.

      – Chcę po prostu poznać twój punkt widzenia. Motywację? Nie. Chyba nie chodzi mi o motywację. Po prostu opowiedz mi tę historię.

      – Mhm. Mhm.

      Na tyle go stać. Na nosowe, żałosne wzdychanie.

      – I jeszcze jedno – dodaję, przenosząc wzrok z jego brudnej, spoconej twarzy na lśniące ostrze skalpela. – Jeżeli po zdjęciu knebla zaczniesz się drzeć albo błagać mnie o litość… Wiesz, co wtedy zrobię?

      Jednym ruchem przecinam sznur i wyciągam z ust tego gnoja metalową kulkę. Sukinkot kaszle jak zdychający gruźlik.

      – Wiesz, co wtedy zrobię? – pytam z naciskiem. – No, odpowiadaj.

      – Wyt… Wytniesz mi oko – jęczy.

      – Mądry chłopiec. W takim razie, skoro mamy jasną sytuację i wszelkie wątpliwości co do panujących w tej dziurze reguł zostały rozwiane, czas zaczynać. Jak to mówią, zamieniam się w słuch.

      Ten podły drań stara się przełknąć ślinę, ale ma całkowicie wysuszone usta. To było do przewidzenia. Od razu podsuwam mu bańkę pełną jego własnej krwi. Krew upłynniła się na starej kuchence dzięki wsparciu Januarego oraz cudownej mocy, jaką jest elektryczność. Przechylam bańkę i puszczam mu oko.

      – Śmiało. Napij się. To nie trucizna.

      Sukinkot delikatnie unosi głowę i wydyma wargi w stronę bańki. Chyba nie czuje zapachu własnej juchy albo reaguje na nią tak samo jak ja. Choć patrząc na jego namiastkę męskości, nie widzę śladu podniety.

      – Pij.

      Przytykam bańkę do spierzchniętych warg i ją przechylam. Drań przymyka oczy, po czym wysysa niemal całą jej zawartość. Przez moment zastanawiam się, czy przypadkiem nie mamy trochę wspólnego, ale zaraz się wszystko wyjaśnia. W momencie, gdy sukinsyn chce przełknąć krew i czuje jej smak, w jego oczach pojawia się abominacja. Obrzydzenie niczym choroba zakaźna roznosi się po jego twarzy. Deformuje mięśnie, rozwiera usta i wydyma wargi. Na wpół przełknięta krew tryska fontanną razem z pomarańczowo-brązową papką. Zdaje się, że wisienką na torcie jest nie do końca strawiona kukurydza. Żółte ziarnka dosłownie mienią się w wymiocinach jak złote zęby.

      – Gdybyś rzygał ambrą, zostałbyś milionerem.

      – Jezu, to była krew! – Patafian drze się wniebogłosy. – To była cholerna krew! Krew…

      Rzygowiny spływają mu po twarzy i kapią na stół. Nie przeszkadza mi to. Robię kilka ostrożnych kroków, po czym staję tuż za jego głową. Wciąż mnie widzi.

      Widzi też skalpel, który wędruje do jego oka, a w ostatniej chwili zmienia tor i błyskawicznie wycina mu nierówne koło na czole. Płytkie, ale dość głębokie, by z rozcięcia popłynęła obficie krew.

      – To pierwsze i ostatnie ostrzeżenie – mówię. – Jeżeli będziesz chciał pić, jeść, kupę czy siku, zrobię to samo, co w już omówionych przypadkach. Wytnę ci oko.

      Gnojek zamyka usta i wypuszcza powietrze nosem. Stara się uspokoić, ale nie pozwalam mu na to.

      – Opowiadaj! – żądam.

      Chrząka, obraca głowę i ukradkiem wypluwa z ust rzygowiny. Chrząka raz jeszcze.

      – Chodzi ci o tę dziewczynę, co nałykała się chemii, a potem…

      Milknie, oczekując mojej reakcji.

      – No, dalej. Słucham cię.

      – Nałykała się chemii i przymilała się do mnie przez cały wieczór. Miała nadzieję, że postawię jej drinka, kolejnego drinka i… Nie patrz tak na mnie! Było ich kilka, ale mniej niż dziesięć. Może sześć, co najwyżej osiem. A potem… A potem polazła za mną do domu. Tak? O to ci chodzi, prawda? Ale przysięgam, że sama tego chciała. Sama nałykała się tych gównianych tabletek i sama wpakowała się mi do łóżka. Są świadkowie, którzy opowiedzą, jak zachowywała się wieczorem. Przysięgam, że jestem niewinny! Chciała na ostro, to się dopasowałem. Po prostu wolałem się jak najszybciej pozbyć tej wariatki. Rozumiesz? Nie zamierzałem jej tak załatwić. Nie mam pojęcia, skąd ta gadanina o naderwanych sutkach, wypadającym tyłku i całej reszcie.

      Wyciągam z kieszeni chusteczkę i obcieram mu usta. Mój Seksualny Gentleman do podbródka wciąż ma przyklejone ziarnka kukurydzy.

      – Okej. – Ucinam temat. – Ale ona nie była jedyna. Mam rację? I naprawdę nie warto być małym kłamczuszkiem.

      * * *

      – O czym mówisz? – pyta mnie przerażony. Nie przeszkadza mu, że jest zarzyganą kupą gówna, że wygląda jak utytłana w majonezie, tłuszczu i keczupie chusteczka z McDonalds’a. Interesuje go tylko, jak wiele wiem. – Naprawdę…

      – Wiem wszystko. – Przerywam jego domysły. – A kiedy mówię wszystko, mam na myśli absolutnie wszystko.

      – To, że…

      – To też.

      – A…

      – Zapewne też. I radzę ci, zacznij opowiadać, bo zaczyna mnie świerzbić ręka. Istotnym preludium do rozgrzeszenia jest wyznanie win.

      – Ta nastolatka… – Sukinkot zbiera w sobie wszystkie siły, by wydalić na świat kolejną historię. Chciał ją mieć tylko dla siebie. Jak ktoś ładnie napisał, chciał być panem tajemnicy, gdy inni leżeli w grobach. – Przyznaję, że nieco oszukiwałem.

      – Musisz mi powiedzieć dokładnie, w jaki sposób. Bez szczegółów nie będzie się liczyć.

      Błyskawicznie kalkuluje i zaraz zaczyna mówić.

      – Siedziała