Przygody brygadiera Gerarda. The Adventures of Gerard. Артур Конан Дойл. Читать онлайн. Newlib. NEWLIB.NET

Автор: Артур Конан Дойл
Издательство: OSDW Azymut
Серия:
Жанр произведения: Исторические приключения
Год издания: 0
isbn: 978-83-7950-637-8
Скачать книгу
pięknych dniach, gdy nasze serca biły szczerą i prawdziwą miłością, gdy cały wielki świat wydawał nam się za mały dla pomieszczenia w nim ogromu naszej miłości. Może tak nie jest, może nie zapomniała, może i na nią przychodzą chwile, w których wspomnienia zakłócają jej ciszę klasztorną, może pamięta jeszcze tego francuskiego żołnierza, który ją kochał do szaleństwa.

      Młodość minęła i namiętność minęła, ale pozostało serce i rycerskość, i dziś jeszcze Stefan Gerard skłoniłby przed nią głowę siwą i z radością oddałby drugie ucho, gdyby wiedział, że może się jej przez to przysłużyć.

      Jak brygadier zdobył Saragossę

      Nie wiecie jeszcze, panowie, w jakich okolicznościach dostałem się do huzarów Conflansa, podczas oblężenia Saragossy, i nie znacie tego pamiętnego czynu, którego dokonałem w związku z zajęciem tego miasta?

      Nie? A więc posłuchajcie! Opowiem wam to ściśle według prawdy. Prócz dwóch lub trzech mężczyzn i kilkunastu kobiet jesteście, panowie, pierwszymi, którzy dowiecie się o tej historji z moich ust.

      Muszę zaznaczyć, iż jako porucznik i rotmistrz młodszy służyłem przy drugim pułku huzarów Chamberana. – Zaś w czasie, o którym mówię, miałem dopiero lat dwadzieścia pięć, a byłem chłopcem walnym i zuchwałym, jak rzadko który w Wielkiej Armji.

      W Niemczech panował przypadkowo spokój, ale w Hiszpanji jeszcze wrzało. Otóż cesarz zapragnął wzmocnić armję hiszpańską i awansując mnie na pełnego rotmistrza, przeniósł do huzarów Conflansa – którzy wówczas należeli do piątego korpusu pod marszałkiem Lannes.

      Była to długa jazda z Berlina do Pirenejów. Mój nowy pułk tworzył część armji oblężniczej, która pod marszałkiem Lannes stała wówczas pod Saragossą. Jechałem, a raczej pędziłem w tym kierunku, zatem po upływie około tygodnia znalazłem się w głównej kwaterze francuskiej, skąd wysłano mnie do obozu huzarów Conflansa.

      To słynne oblężenie jest wam, panowie, zapewne dostatecznie znane z książek, a mogę tylko dodać, iż żaden generał nie miał w swem życiu trudniejszego zadania do spełnienia, jak marszałek Lannes.

      Olbrzymie miasto aż roiło się od hołoty wszelkiego rodzaju – żołnierze, chłopi, księża – wszyscy ziejący piekielną nienawiścią do Francuzów i zdecydowani ponieść raczej śmierć, niż się poddać.

      W mieście znajdowało się 80.000 ludzi, tęgiego chłopa, a nas było tylko 30.000 żołnierza, coprawda zaprawionego w bojach. Mieliśmy prócz tego silną artylerję i najlepsze oddziały inżynierskie.

      Takiego oblężenia jeszcze nie było w świecie! Zwykle pada miasto, gdy mu zabierze się forty, ale tutaj walka rozpoczęła się dopiero wtedy, gdy fortyfikacje znajdowały się w naszych rękach.

      Każdy dom stanowił fortecę, a każda ulica pole bitwy, tak, iż tylko powoli, dzień za dniem, mogliśmy się po kilka kroków posuwać naprzód, zmiatając po drodze domy wraz z ich mieszkańcami, a raczej załogami. Tak doszliśmy do połowy, ale druga połowa trzymała się, jak dawniej, muszę przyznać, odważnie.

      Prócz tego znajdowała się ona w daleko lepszym stanie obronnym, gdyż składała się z olbrzymich klasztorów, z murami jak w Bastylji, których nie tak łatwo było się pozbyć.

      Taki był stan rzeczy, gdy przybyłem na miejsce.

      Przyznam się wam teraz, panowie, iż kawalerja podczas oblężenia nie posiada prawie żadnego znaczenia; był coprawda czas, w którym nie pozwoliłbym nikomu na zrobienie podobnej uwagi.

      Huzary Conflansa miały swój obóz na południe miasta, a ich zadaniem było wysyłać patrole i prowadzić wywiad, czy ku miastu nie nadciągają jakie wojska na odsiecz.

      Pułkownik nie był coprawda bardzo tęgim człowiekiem, tak, iż brakowało wiele jeszcze drogi do przebycia tego szczytu, który potem osiągnął.

      Jeszcze tego samego wieczora zauważyłem rzeczy, od których włosy stawały na głowie, gdyż przywiozłem z sobą bardzo surowe pojęcia o służbie, a zawsze było mi niesłychanie przykro, gdy spostrzegłem jakiś nieuporządkowany obóz, źle osiodłanego konia, lub też niedbałego jeźdźca.

      Tego wieczora jadłem z dwudziestu sześciu nowymi towarzyszami broni, a naprawdę, aż nadto w mej zapalczywości udowodniłem im, iż znalazłem tutaj inne stosunki, nie takie, do których byłem przyzwyczajony w naszej armji w Niemczech.

      Po moich uwagach wszyscy zamilkli, a gdy dostrzegłem spojrzenia, rzucane na mnie, czułem, iż byłem bardzo nieostrożny w moich wynurzeniach.

      Szczególnie pułkownik był wściekły, a wielki major Olivier, najtęższy żarłok w pułku, który siedział naprzeciwko mnie i podkręcał swe olbrzymie, czarne wąsy, patrzył na mnie tak, jakby mnie chciał połknąć.

      Udawałem jednak, iż nie widzę nic, gdyż miałem sam to uczucie, że ich obraziłem, a wiedziałem, iż zrobiłoby to bardzo złe wrażenie, gdybym zaraz pierwszego wieczoru wpadł w zatarg z mymi przełożonymi.

      Przyznaję, iż postąpiłem sobie niesłusznie, ale teraz posłuchajcie, panowie!

      Po wieczerzy odszedł pułkownik i kilku oficerów, gdyż narada miała się odbyć w jakiejś chłopskiej chałupie. Pozostało kilkunastu, a przy kilku workach hiszpańskiego wina nabraliśmy wszyscy lepszego humoru.

      Ten major Olivier wystosował do mnie kilka zapytań o naszą armję w Niemczech i o rolę, którą ja odegrałem w tej wyprawie. Będąc trochę podniecony, opowiadałem jedną historję po drugiej. Było to zupełnie zrozumiałe, a wy mnie zrozumiecie, panowie.

      Aż dotąd byłem wzorem oficera dla każdego. Byłem najlepszym szermierzem, najdzikszym jeźdźcem bohaterem stu przygód i awantur. Tutaj byłem nieznajomym i w dodatku nielubianym. Czyż to jest dziwnem, iż moim towarzyszom broni opowiadałem z radością, jaki we mnie posiedli nabytek? Czyż nie było jasnem, jak słońce, iż najchętniej byłbym do nich zawołał:

      – Towarzysze, cieszcie się! Cieszcie się! To nielada sobie człowiek, z którym macie zaszczyt rozmawiać, to ja jestem! Ja, Stefan Gerard, bohater z pod Regensburga, zwycięzca z pod Jeny, człowiek, który zachwiał linją austrjacką pod Austerlitz!

      Nie mogłem im coprawda opowiadać wszystkich wypadków, z których mogli wnioskować o reszcie. I tak uczyniłem. Słuchali uważnie, a ja wpadałem w coraz większy ferwor.

      Nareszcie gdy skończyłem historję, jak przeprowadziłem armję przez Dunaj, wszyscy wybuchnęli homerycznym śmiechem. Skoczyłem czerwony, jak burak, ze wstydu i gniewu. Sprowokowali mnie do tego, gdyż chcieli sobie ze mnie zażartować! Sądzili, iż mają do czynienia z jakimś łgarzem lub blagierem!

      Czy takie miało być moje przyjęcie u huzarów Conflansa?!

      Otarłem sobie łzy wściekłości z oczu, a gdy to spostrzegli, zaczęli się śmiać jeszcze serdeczniej.

      – Rotmistrzu Pelletan – odezwał się major – nie wiadomo panu, czy marszałek Lannes znajduje się jeszcze tutaj przy armji?

      – Tak mi się zdaje, panie majorze – odparł zapytany.

      – W istocie, wydawało mi się, iż od chwili, w której między nami znajduje się rotmistrz Gerard, obecność jego jest tu zupełnie zbyteczna!

      I znowu powstał szalony śmiech!

      Widzę jeszcze dziś ten cały szereg szyderczych min dokoła i te złośliwe spojrzenia… tego Oliviera z tą szczeciną na obrzydliwej gębie, tego chudego Pelletana z jego ustawicznem chrząkaniem, a nawet tych smarkatych podporuczników! Jak oni się cieszyli! Boże, co za nieprzyzwoite zachowanie się!

      Wściekłość moja jakoś uspokoiła się, oczy moje były już suche. Zapanowałem znowu nad sobą, byłem znowu zimny, spokojny i przygotowany na wszystko, nazewnątrz lód, nawewnątrz wulkan!

      – Czy