Przygody brygadiera Gerarda. The Adventures of Gerard. Артур Конан Дойл. Читать онлайн. Newlib. NEWLIB.NET

Автор: Артур Конан Дойл
Издательство: OSDW Azymut
Серия:
Жанр произведения: Исторические приключения
Год издания: 0
isbn: 978-83-7950-637-8
Скачать книгу
mu powiedzieć, iż jego obrazy są doskonale przechowane w Paryżu i krzywda im się nie dzieje, że jego konie nie są warte, aby robić o nie tyle hałasu, że może jeszcze widzieć bohaterów – o świętych nie chciałem już wspominać – nie mówiąc już o jego sławnych przodkach, ale… na co byłoby się to przydało?

      Rozmawiać z nim o tem wszystkiem, znaczyłoby tyle, co kretowi opowiadać o życiu nad ziemią. Wzruszyłem więc tylko ramionami i nie odpowiedziałem nic.

      – Więzień nie usprawiedliwia się wcale – rzekł jeden z zamaskowanych sędziów.

      – Czy zanim wyrok zostanie wydany, prosi kto o głos? – zapytał stary i rozejrzał się dokoła.

      – Jedno tylko chciałem zauważyć, ekscelencjo – odezwał się ktoś. – Niestety, będę musiał otworzyć na nowo ranę jednego z naszych braci, ale proszę uwzględnić, iż w wypadku z tym oficerem kara dla przykładu i to surowa powinna być w całej swej bezwzględności zastosowana.

      – Myślałem już o tem – odparł stary. – Bracie, jeżeli cię trybunał w czem dotknął, to z drugiej strony da ci daleko idące zadośćuczynienie.

      Młody człowiek, który w czasie mego wejścia do sali przedstawiał coś swoim kolegom, zerwał się z miejsca.

      – Nie mogę tego znieść – zawołał. – Wasza ekscelencja musi mi wybaczyć. Sąd może się odbyć i bez mojej obecności. Jestem chory, tracę zmysły!

      Wymachiwał rękami w powietrzu, a potem wypadł z sali.

      – Niech idzie! Niech idzie! – rzekł prezydent. – To rzeczywiście więcej, niż można wymagać od człowieka z krwi i kości, aby pozostał pod tym dachem. Jest to jednak wierny Wenecjanin, a gdy pierwszy ból uśmierzy, przekona się, że istotnie inaczej być nie mogło.

      W czasie tego zajścia zapomniano o mnie, a aczkolwiek, panowie, nie lubię, aby na mnie nie zwracano uwagi, byłbym wołał wtedy, aby zupełnie o mnie zapomnieli. Ale zaraz spojrzał na mnie stary prezydent, jak tygrys na swój łup.

      – Zapłacisz pan nam za wszystko, inaczej być nie może – zaczął. – Pan, zawleczony tutaj awanturnik i cudzoziemiec, ośmieliłeś się podnieść oczy z miłością na wnuczkę doży Wenecji, a wnuczka ta była już zaręczona ze spadkobiercą sławnego imienia Loredanich. Kto się taką cieszy łaską, musi za to odpowiednio odpokutować.

      – Kara nie może być wyższa od tej łaski – odparłem.

      – Pomówimy z sobą gdy pan odbędzie część swojej kary. Może wtedy będziesz pan mówił mniej wyniośle – rzekł. – Matteo, odprowadź tego więźnia do drewnianej celi. Dzisiaj jest poniedziałek. Nie dostanie ani jeść, ani pić, a w środę przywiedziesz go przed nas. Postanowimy wtedy, jaką śmiercią ma umrzeć.

      Nie był to arcyprzyjemny horoskop, panowie, a jednak była to zwłoka łaski. Za wszystko można być wdzięcznym, gdy zbrodniarz wstrzymuje swój zbrodniczy cios. Wywleczono mnie z sali i po schodach nadół zpowrotem do celi. Drzwi zamknięto i pozostałem sam z mojemi myślami.

      Pierwszą moją czynnością było porozumienie się z moim sąsiadem. Zaczekałem, dopóki nie umilkną kroki, potem odsunąłem ostrożnie dwie deski i zajrzałem do wnętrza. Światło było bardzo skąpe, tak słabe, iż mogłem zaledwie dostrzec jakąś skuloną w kącie postać i usłyszeć cichy szept głosu, który tak gorąco się modlił, jak tylko może się modlić ktoś w godzinie śmierci. Deski musiały zaskrzypieć, gdyż usłyszałem lekki okrzyk.

      – Odwagi, przyjacielu, odwagi! – zawołałem. – Jeszcze nie wszystko stracone! Tylko nie upadać na duchu. Stefan Gerard jeszcze żyje!

      – Stefan! – zabrzmiał głos kobiecy.

      Głos ten brzmieć mi będzie zawsze w uszach, jak najcudowniejsza muzyka.

      Skoczyłem przez otwór i pochwyciłem tę postać w ramiona.

      – Łucjo, moja najdroższa Łucjo! – zawołałem.

      Przez kilka minut słowa: „Łucjo!“ i „Stefanie!“ były jedynemi, które mogliśmy wymówić, gdyż wierzajcie mi, panowie, w takich chwilach niema co długo rozprawiać. Wreszcie ona zaczęła pierwsza:

      – Oh, Stefanie, oni cię zamordują. Jakim sposobem wpadłeś w ich ręce?

      – Przez twój list.

      – Nie pisałam żadnego listu.

      – A to djabły przeklęte! A ty?

      – Także przez twój list.

      – Łucjo, nie pisałem żadnego listu.

      – Schwytali nas oboje na jedną i tę samą przynętę.

      – Na mojem życiu nic mi nie zależy, Łucjo. Zresztą dla mnie niema bezpośredniego niebezpieczeństwa. Odprowadzili mnie poprostu do celi zpowrotem.

      – Oh, Stefanie, oni cię zamordują. Lorenzo się o to postara.

      – Ten stary z tą siwą brodą?

      – Nie, młody człowiek, ten brunet. Kochał mnie i mnie się zdawało, że ja go kocham, aż nareszcie… nareszcie dowiedziałam się, co to znaczy prawdziwa miłość, Stefanie.

      – Niech robią, co chcą, Łucjo. Przeszłości mi nie zabiorą. Ale co z tobą się stanie?

      – Nic tak dalece wielkiego, Stefanie. Przejściowy ból, a potem wszystko minie. Sądzą, że to będzie piętnem, najdroższy, ale znaczyć ono będzie dla mnie zaszczyt, ponieważ otrzymam je przez ciebie.

      Słowa jej ścięły mi krew w żyłach. Wszystkie moje przygody były niczem w porównaniu z tą straszną myślą, która jak błyskawica przemknęła mi przez głowę.

      – Łucjo! – zawołałem – na miłość Boga powiedz mi, co ci siepacze chcą z tobą zrobić? Powiedz mi, Łucjo, powiedz!

      – Nie powiem ci, Stefanie, gdyż dotknęłoby cię to silniej, niż mnie. A jednak powiem ci, abyś się nie obawiał czegoś gorszego. Prezydent kazał pozbawić mnie ucha, abym na zawsze była napiętnowana za to, iż kochałam Francuza.

      Jej ucho! To małe drogie uszko, które tyle razy całowałem! Dotknąłem się ręką tych małych, aksamitnych uszu, aby się upewnić, czy napiętnowanie już nie nastąpiło. Tylko po moim trupie mogli się dostać do niej. Poprzysiągłem to sobie, zgrzytając zębami, że tylko wtedy to stać się może, gdy mnie już na świecie nie będzie.

      – Nie smuć się, Stefanie. Mimo to cieszy mnie to, iż się smucisz.

      – Te djabły nie dotkną się ciebie!

      – Mam jeszcze nadzieję, Stefanie. Lorenzo jest tam. Zachowywał się cicho, gdy zostałam skazana, ale może, gdy mnie już nie było, wstawił się za mną.

      – Uczynił to. Słyszałem na własne uszy.

      – W takim razie może zmiękczył ich serca.

      Wiedziałem, że tak nie było, ale, panowie, jakże jej to mogłem powiedzieć? Mogłem to uczynić coprawda z całym spokojem, gdyż zorjentowała się szybko i odgadła wszystko swym kobiecym instynktem.

      – Nie chcieli go wysłuchać! Nie obawiaj się powiedzieć mi tego, ukochany, dowiedz się bowiem, że jestem godna miłości żołnierza. Gdzie jest teraz Lorenzo?

      – Wypadł z sali.

      – W takim razie wyszedł zupełnie z gmachu.

      – Tak mi się zdaje.

      – Pozostawił więc mnie mojemu losowi. Nadchodzą, Stefanie, nadchodzą!

      Zdaleka już usłyszałem ten obrzydliwy odgłos kroków tajemniczych i brzęk kluczy. Czego chcieli? Innych więźniów przecież nie było, aby ich można było zawlec przed trybunał. Mogli