Z tych detali dopiero po chwili wyłania się postać na obrazie.
„Boznańska nie maluje oczu, tylko spojrzenie, nie maluje ust, ale uśmiech lub łkanie, jakie je wykrzywia, skurcz okrucieństwa lub wyraz twarzy naiwnej i szczerej – zachwyca się krytyk Max Goth w 1913 roku. – Malarka posiada cudowny dar wydobywania duchowości wyrażającej się w ludzkiej dłoni, wszędzie potrafi wytropić pełną niepokoju duszę, która się ukrywa, czując, że jest obserwowana. […] Panna de Boznańska jest sędzią śledczym nadzwyczaj przenikliwym”.
Świadek Jerzy Waldorff wyznaje, że miewał uczucie, iż na progu pracowni Olgi Boznańskiej „przekracza granice teraźniejszości”.
Tu głosem starego człowieka wita wszystkich papuga Jacquot. Wrzeszczy: Bon jour! Albo – gdy się zapomniała – cochon! (świnia). Nie można jej uspokoić, aż się drzwi nie zamkną za ostatnim gościem. Załatwia się na wszystko i na wszystkich. Mleko pije z łyżeczki jak człowiek. I tłucze się z kanarkiem Maciusiem. A Maciuś „tłucze swoją połowicę” (Adam Gerżabek).
Boznańska żyje „jak upadła królewna z rodu Popielów”, dodaje Franciszek Ksawery Pusłowski.
Bo wszędzie te białe myszy. Był rok 1903, może trochę wcześniej, wtedy kupiła pierwsze. Szybko się rozmnożyły. Teraz dziesiątkami gonią po pracowni. Po udrapowanej na ścianach materii wspinają się pod sufit. I co gorsza – „chodzą swobodnie po ludziach” (Adam Gerżabek). „Miałem je na ramionach, pięły się w górę wzdłuż spodni” (Jerzy Waldorff). Ten, kto wpada w panikę, natychmiast lub prawie natychmiast w oczach Boznańskiej traci. A warto dodać – zostanie to jeszcze szczegółowo wyjaśnione – że w pracowni prawie zawsze jest tłum.
Kiedy z Warszawy przyjeżdża dziennikarka (Wanda Czapska, żona Józefa), żeby przeprowadzić z Olgą wywiad, i nie chce zdjąć płaszcza ani kapelusza, „by nie pożarły ich gryzonie”, Boznańska uspokaja: „Proszę się nie bać. Myszy nadgryzają tylko ubrania męskie”.
Największe gniazdo mają za parawanem. W pianinie marki Steinway. Olga kupiła je za tysiąc pięćset franków w 1913 roku. Wcześniej instrument wynajmowała, płacąc miesięcznie franków dziesięć. Grywał na tym steinwayu Artur Rubinstein. „Jak Bóg” grał. Chopina. „Ludzie wariowali” (Boznańska). Preludium deszczowe, walce. Teraz pianino stoi bezużyteczne. Bo myszy objadły sukno, którym obite były młoteczki, i poprzegryzały struny.
Boznańska rozsypuje na podłodze makaron. Dla myszy kupuje najdroższy Lustucru. Sama jada niewiele. I nieregularnie. Raczej nic ciepłego. Lubi owoce. I wszystko, co ostre. Pieprzu zawsze jest dla niej za mało. Raz w tygodniu, zazwyczaj w niedzielę, idzie do Crèmerie Chaude przy Boulevard Montparnasse 96. Lokal może nie wytworny – raczej skromna studencka knajpa – ale przytulny. Zamawia zupę. Bywa, że ucina sobie nad nią drzemkę.
Myszy karmi też pszenicą. Albo okruchami, które zbiera po każdym swoim posiłku („Bóg nie chce, żeby cokolwiek się marnowało”). Gwiżdże cichutko. Wtedy myszy zbiegają się przy jej stopach. „Wyłażą spod posadzki” – świadek Stachowicz może przysiąc. A niektóre – „to niewiarygodne!” – wdrapują się po długiej sukni Olgi na jej ręce.
Szepcze do nich: „Mes petites souris, moje maleńkie myszeczki, moje kochane maleństwa, mamusia kupiła dobre biszkopciki, my lubimy dobre biszkopciki, mamusia pokroiła słoninkę, my bardzo lubimy słoninkę, kochane, bielutkie, najmilsze pieszczotki”.
Myszy pożerają wszystko w kilka sekund. Olga obraca się wtedy na piętach dookoła. „Spódnice jej fruwają” (Izabela Stachowicz). Klaszcze w dłonie. Na ten znak myszy rozbiegają się i chowają po norach.
Rytuał powtarza się kilkakrotnie w ciągu dnia.
Ostatnio jednak dzieje się coś alarmującego. Ściślej mówiąc: myszy zaczęły pożerać obrazy.
„Muszą być nowe lub młode – tłumaczy Boznańska – nie znające mnie, bo dotychczas oszczędzały obrazy, a teraz je ogryzają”.
DIDASKALIA
W Muzeum Narodowym w Krakowie znajduje się sto pięć obrazów Boznańskiej (w całym życiu namalowała ponad trzy tysiące prac – skończonych i studiów). Najwięcej pochodzi z paryskiej pracowni. Trafiły tu siedemnaście lat po jej śmierci, na mocy zapisu testamentowego zaprzyjaźnionej z Olgą Anieli Lewandowskiej. Lewandowska w 1953 roku zgodnie z wolą Boznańskiej przekazała jej spuściznę do Muzeum Narodowego w Krakowie. Dziesięć lat rzeczy czekały na transport do Polski w magazynie przedsiębiorstwa przewozowego przy rue d’Avron. Informuje o tym francuskie pismo polonijne „Tygodnik Polski” z 27 września 1957 roku. Obrazy i rzeczy osobiste w podziemiach ambasady przy rue Talleyrand pomagał porządkować rzeźbiarz Roman Husarski, pisarz (o literackim pseudonimie Roman Hussarski), twórca (wraz z żoną Heleną) techniki zdobienia ceramiki zwanej piropikturą.
Wspomina: „Przedmioty te znajdowały się w opłakanym stanie. Wilgoć w magazynach sądowych, w których przez dłuższy czas były przechowywane, wraz z grasującymi tam szczurami wspólnie dokonały trudnego do opisania dzieła zniszczenia. Skrzynie, które kolejno otwieraliśmy, wypełniała bezkształtna masa. Z tej masy wydobywaliśmy fragmenty rysunków, kawałki zapleśniałej tektury. Spod warstwy brudu spoglądało samotne oko, pojawiały się nie wiadomo do kogo należące usta lub zarys policzka. Wiele spośród odnalezionych obrazów udało się ocalić. Inne trzeba było składać z kawałków niby jakąś dziwaczną łamigłówkę. Część uległa całkowitemu zniszczeniu”.
W 2000 roku pojawił się pomysł, żeby zorganizować wystawę monograficzną. Rozpoczęły się prace konserwatorskie. Trwały – z przerwami – czternaście lat. W Pracowni Konserwacji Malarstwa w Gmachu Głównym Muzeum Narodowego w Krakowie odrestaurowano i wyleczono osiemdziesiąt obrazów. Wzmocniono podobrazia, usunięto wtórne zabrudzenia. Żółtobrązowy filtr leżał właściwie na wszystkich płótnach Olgi Boznańskiej. W Pracowni Konserwacji Ram i Pozłotniczej odnowiono ponad dwadzieścia ram.
W Laboratorium Analiz i Nieniszczących Badań Obiektów Zabytkowych LANBOZ przeprowadzono badania kilkunastu obrazów najbardziej charakterystycznych dla różnych okresów twórczości Boznańskiej.
Badania na jednym z wykładów w Muzeum Narodowym w Warszawie przedstawił Janusz Czop, wicedyrektor do spraw konserwacji i zbiorów, główny konserwator Muzeum Narodowego w Krakowie.
Pierwsze: bezinwazyjne badanie składu pierwiastkowego metodą XRF. Dzięki temu wiadomo, jakich pigmentów i farb używała.
Drugie: promieniami UV. Przenikają w głąb obrazu, ale nie przez wszystkie warstwy. Wzbudzone warstwy świecą z różną intensywnością. Im młodsza warstwa, tym mniejsza fluorescencja. Doskonale widoczne jako ciemny element staje się wszystko, co dodano już po namalowaniu obrazu, na przykład retusze (na większości obrazów Olgi Boznańskiej występują jedynie drobne, miejscowe). Widoczne są też przemalowania czy próby sfałszowania sygnatury.
Trzecie: badanie promieniami X. Kiedy Wilhelm Conrad Röntgen odkrył promienie w 1895 roku, obrazy należały do pierwszych badanych obiektów. Promienie X przenikają przez wszystkie warstwy obrazu. Dzięki temu na czarno-białym rentgenogramie możemy zobaczyć to, co normalnie jest niewidzialne: strukturę płótna albo deski, wewnętrzne uszkodzenia i naprawy. Czytelny staje się sposób gruntowania, nakładania farb. W przypadku przemalowania widzimy