– Dziury w ścianie – ciągnął komisarz. – Nie sądzę, żeby to były wizjery. Uważam, że zrobiono je po to, żeby zapewnić dopływ tlenu i przyspieszyć rozprzestrzenianie się ognia.
– Dla większego efektu – przytaknął Mortensen.
Wisting skręcił i zatrzymał się przy statywie ze skrzynkami pocztowymi.
– Ten pożar miał zatrzeć ślady po Bernhardzie Clausenie – mówił dalej, spoglądając na kolegę. – Wszystko zostało starannie przygotowane. Wystarczyła jedna zapałka, żeby zamienić wszystko w kupę gruzu.
– W takim razie sprawa nabiera zupełnie innego charakteru – stwierdził Mortensen.
Komisarz przytaknął.
– Wyjmij telefon.
Technik spełnił jego prośbę.
– Masz stoper? – spytał Wisting.
– Tak, a co?
– Chcę sprawdzić, ile czasu zajmuje przejechanie stąd do najbliższego punktu poboru opłat.
Mortensen uśmiechnął się i włączył stoper. Wisting ruszył. To nie byłby pierwszy raz, gdyby sprawca został zdemaskowany przez automatyczny system poboru opłat.
Pierwsze dziesięć minut w kierunku Stavern jechali w milczeniu. Później udali się drogą wojewódzką w stronę Larviku.
– Kto może za tym stać? – zastanawiał się głośno Mortensen, przerywając ciszę. – Prokurator konsultował się z PSB i innymi tajnymi służbami. Chyba poinformowaliby go, gdyby stali za sprawą Clausena? Daliby nam po prostu znać, że mamy się wycofać i nie interesować się tym dłużej.
– Zapewne tak – odparł Wisting. – Gdyby to rzeczywiście był ktoś z nich.
– Mamy inne tajne służby? – spytał technik. – Pozostające poza kontrolą prokuratora generalnego?
– Nie w Norwegii.
– O kurwa! – zaklął cicho Mortensen.
Wlekli się za samochodem z przyczepą do przewozu koni, zanim Wisting wyjechał na autostradę w kierunku Oslo. Po kilku minutach minęli automatyczny punkt poboru opłat na granicy gmin między Larvikiem a Sandefjord. Paliło się zielone światło. Mortensen zatrzymał pomiar czasu. Wisting zjechał na pobocze i włączył światła awaryjne.
– Dwadzieścia cztery minuty i siedemnaście sekund – oznajmił Mortensen.
Wisting spojrzał w lusterko. Punkt poboru opłat mijało niemal dwadzieścia pięć tysięcy pojazdów na dobę. Kierowcy nie byli fotografowani, ale wszystkie numery samochodów rejestrowano razem z dokładnym czasem przejazdu przez bramki.
– Pamiętasz, o której furgonetka ruszyła z zatoki postojowej?
Mortensen wyciągnął laptop i otworzył zrzut ekranu przedstawiający szary samochód dostawczy.
– O 5:24 – odczytał. – To oznacza, że powinien tędy przejeżdżać około 5:48. O tej porze dnia nie ma tu dużego ruchu.
Komisarz wyjął notes.
– Przewiń nagranie do godziny szóstej.
Technik wykonał polecenie. Cały domek letniskowy stał w płomieniach. Strażacy lali na niego wodę.
– Czego szukasz?
Komisarz nie odpowiedział, tylko wpatrywał się w ekran, aż zobaczył samego siebie stojącego przed samochodem ochroniarza i wpatrującego się w wideorejestrator zainstalowany na przedniej szybie.
– Jest! – zawołał, gdy zobaczył, jak podnosi rękę, sprawdza czas na swoim zegarku i zapisuje coś w notesie.
Mortensen zatrzymał nagranie. Zegar pokazywał pięć minut i jedenaście sekund po szóstej. Wisting skierował w jego stronę notes, w którym była zanotowana godzina 6:01:07.
– Zegar w kamerze samochodowej spieszy się o ponad cztery minuty – podsumował. – Szukamy furgonetki, która przejeżdżała tędy o plus minus 5:44.
Mortensen przytaknął i zamknął laptop.
– Odpowiedź powinienem znać przed jutrzejszym lunchem.
14
Amalie zasnęła ze smoczkiem w buzi. Line podniosła się z krawędzi łóżka, podeszła do okna i oparła czoło o szybę. Zapadał zmierzch. Przez szparę w oknie wpadało chłodne powietrze.
Wcześniej nie chciała się do tego przyznać, ale żałowała, że zrezygnowała z pracy w „VG”. To był wybór między sercem a rozsądkiem. Wygrał rozsądek. Sama opiekowała się Amalie i trudno to było pogodzić z intensywnym życiem dziennikarki, ale teraz czuła, że tęskni za pracą. Bernhard Clausen i jego pieniądze sprawili, że wyraźnie zdała sobie z tego sprawę.
Nadal pisała, ale wolałaby, żeby to było coś więcej niż artykuły do tygodników.
Zobaczyła, że ojciec podjeżdża pod swój dom położony w głębi ulicy. Spuściła roletę, podeszła do śpiącej córki i ostrożnie wyjęła jej z ust smoczek.
Na początku lata Amalie dostała własny pokój i łóżeczko ze szczebelkami zostało zastąpione zwykłym dziecięcym łóżkiem. Mimo to w nocy dziewczynka odnajdywała drogę do sypialni Line, która pozwalała jej spać do rana w swoim łóżku, chociaż wiedziała, że trudno będzie oduczyć córkę spania z nią, tak jak korzystania ze smoczka.
Pocałowała Amalie w policzek, wymknęła się z pokoju i nastawiła cichą muzykę, po czym zaczęła sprzątać zabawki w salonie.
Nagle w drzwiach kuchni stanął ojciec.
– Pukałem – powiedział ściszonym głosem, wskazując drzwi wejściowe i spoglądając jednocześnie w stronę pokoju wnuczki.
– Śpi – zapewniła go Line.
Przyniósł ze sobą notes i iPad.
– Możemy usiąść? – spytał.
Line wskazała kanapę.
– Masz coś nowego?
Ojciec nie odpowiedział. Usiadł i otworzył plik zdjęciowy w iPadzie. Line zajęła miejsce obok niego.
– To jest zdjęcie z ukrytego pokoju – wyjaśnił.
Zdjęcie przedstawiało łóżko piętrowe z kartonami, w których były przechowywane pieniądze. Ojciec powiększył fragment fotografii. Kanister na benzynę.
– Ukradziono go z jednego z sąsiednich domków dwa lata temu – powiedział i pokazał jej zdjęcie wnętrza szafy. Na dnie stały dwie butle z propanem. Półka była pełna najróżniejszych puszek z aerozolem. – Pod łóżkiem również leżały kanistry – mówił dalej, szukając zdjęcia przedstawiającego dziury w ścianie ukryte pod plakatem.
– Okno było zabite deskami, ale postarano się o nowe otwory wentylacyjne. Wszystko było przygotowane tak, aby pożar rozprzestrzenił się szybko i gwałtownie.
– To znaczy, że pożar został starannie wyreżyserowany – powiedziała powoli Line. – Wiecie już coś na temat tej szarej furgonetki?
– Mortensen czeka na odpowiedź od spółki zarządzającej punktami poboru opłat – odparł i wyjaśnił, jak udało im się ustalić czas przejazdu przez bramki.
Widziała po