Słodkie kłamstwa. Caz Frear. Читать онлайн. Newlib. NEWLIB.NET

Автор: Caz Frear
Издательство: PDW
Серия: Thriller psychologiczny
Жанр произведения: Триллеры
Год издания: 0
isbn: 9788380158726
Скачать книгу
o piątej rano nikt nie jest w szczytowej formie. Nawet pani.

      Zero reakcji, więc zmieniam taktykę. Mniej atakowania, więcej płaszczenia się.

      – Proszę, szefowo, czuję już jakiś związek z ofiarą. Pewną odpowiedzialność. Proszę. Ja naprawdę chcę pracować nad tą sprawą. Pracować dla pani – dodaję.

      Steele zaciska usta i opiera się o siedzenie fotela. Ten fotel to pozostałość po byłym nadinspektorze, mężczyźnie o gabarytach Hulka, co sprawia, że ona wygląda w nim jak skrzat. Na biurku ma kubek z cytatem z Szekspira. „Zapalczywa, chociaż wzrostem mała”4.

      – W porządku – mówi wreszcie, lecz w jej głosie słychać groźbę. – Ale odpowiadasz bezpośrednio przede mną, OK? I kiedy poczujesz się niepewnie, ja pierwsza mam o tym wiedzieć. Parnell jest twoim przełożonym na co dzień, ale ja chcę wiedzieć o w s z y s t k i m, co planujesz, rozumiesz? O   w s z y s t k i m. Gdy zapytam, kiedy ostatni raz się wypróżniałaś, masz mi powiedzieć, jasne?

      – Jak słońce – mówię, uśmiechając się i kiwając głową, prawie jakbym się kłaniała. – Więc kto ma przesłuchać męża?

      Wiem, że zadając to pytanie, igram z ogniem.

      – Idę z nim formalnie potwierdzić tożsamość, ale załatwię, żeby przesłuchanie odbyło się w domu. Może więcej od niego wyciągniemy w znanym mu otoczeniu.

      – Zdecydowanie tak, szefowo. Oczywiście. – Wciąż się uśmiecham i kiwam głową, potakuję i się uśmiecham. – A więc czy mogę…

      – Tak – odpowiada krótko, zniecierpliwiona, ale z nutką humoru. – Parnell właściwie o ciebie prosił, gdybyś chciała wiedzieć. Chyba jest tobą oczarowany. – Śmieje się z przerażenia na mojej twarzy. – Wyluzuj, Kinsella, nie pochlebiaj sobie. Ma czterech synów, i tyle. Myślę, że gdzieś w duchu zawsze marzył o córce.

      To sprawia, że w środku czuję coś zbyt skomplikowanego, by to nazwać, choć w prosty, nieskomplikowany sposób można nazwać to uczucie „przyjemnym”.

      Steele sięga po słuchawkę telefonu i ruchem głowy wskazuje mi drzwi.

      – Dobra, hasta luego, Kinsella – albo, jak wolisz, spadaj. Idź się przygotować z Parnellem do przesłuchania, OK? Pogadaj też z Renée, kiedy wróci, i dowiedz się, co wie o mężu. – Celuje we mnie słuchawką. – I żeby nie było nieporozumień – to Parnell prowadzi przesłuchanie.

      Wstaję i dyskretnie salutuję. Przyjęłam, bez odbioru.

      Albo, jak Steele woli: si, yo comprendo.

      5

      Wyspa Thames Ditton mieni się w świetle zapadającego wieczoru i pomimo tego, że wiemy, jaki jest powód naszej wizyty w tym miejscu, trudno jest oprzeć się atmosferze nadchodzących świąt, gdy ma się przed sobą konstelację lampek świątecznych świecących na czerwono, zielono i biało na tle gęstego sklepienia drzew, lśniącej tafli rzeki i widowiskowego pałacu Hampton Court w oddali.

      – Boże, jak tu pięknie – mówię, gdy przechodzimy przez wąską kładkę. Parnell kroczy niepewnie, jakby jej nie ufał.

      – To miejsce to spełnienie marzeń ubezpieczyciela. Spójrz, jaki tu wysoki poziom wody! Składki muszą kosztować majątek.

      Kiedy docieramy do domu państwa Lapaine (małego, białego, odeskowanego w stylu szwajcarskich domków alpejskich i ku uciesze Parnella wzniesionego na palach), okazuje się, że nie jesteśmy jedynymi gośćmi. Technicy kryminalni już tam są i, kurczę, nie wyglądają na szczęśliwych. W przeciwieństwie do Parnella na widok tej wyspy rozmarzyłam się, wyobrażając sobie, że tu mieszkam, jem śniadanie razem z zimorodkiem, a przed południem idę pożeglować. Mimo to nawet ja muszę przyznać, że nie jest to wygodne miejsce do mieszkania. A na pewno nie do pracy dla analityków sądowych, którzy muszą teraz taszczyć rzeczy osobiste Alice Lapaine – jej laptop, terminarze, notesy, wyciągi bankowe – z domu, przez rzekę, na ląd, i to wszystko w grudniowej, piekielnie mroźnej scenerii.

      Pośród tego wszystkiego Thomas Lapaine stoi w przestronnym salonie i patrzy na wodę, zasmucony i zagubiony, obcy w swoim własnym domu. Domu, który, sądząc po starych dywanach i tapetach na ścianie, nie był remontowany od lat siedemdziesiątych.

      Mężczyzna stanowi swoisty kontrast dla wnętrza będącego nie z tej epoki. Atrakcyjny, wytworny, dobrze ostrzyżony, wygląda jak pierwszoplanowy aktor z komedii romantycznej z motywem podróży w czasie. Na dźwięk stukania do drzwi salonu odwraca głowę. Jego czerwone od płaczu oczy wpatrują się w nasze, prosząc, byśmy powiedzieli coś, co sprawi, że poczuje się odrobinkę lepiej.

      – Panie Lapaine – zaczyna Parnell – jestem sierżant Luigi Parnell, a to moja koleżanka, posterunkowa Cat Kinsella. W imieniu Metropolitalnej Służby Policyjnej składam panu nasze najszczersze kondolencje. – Nie mając w zanadrzu żadnej stosownej odpowiedzi, Lapaine kiwa głową. – W następstwie potwierdzenia przez pana dziś rano tożsamości zmarłej mogę potwierdzić, że uważamy, iż śmierć pańskiej małżonki to efekt morderstwa.

      Dwukrotnie mruga oczami.

      – Dziękuję, że mnie o tym informujecie. – Mówi poważnym, pozbawionym akcentu głosem.

      – Panie Lapaine, czy jest ktoś, kto mógł chcieć skrzywdzić pańską żonę?

      – Czy jest ktoś, kto mógł chcieć skrzywdzić moją żonę? – szepcze lekko poirytowany tym pytaniem, potrząsając głową ze wzrokiem utkwionym w jakiś punkt na podłodze. – Nikt. Zupełnie nikt. Ona była taka dobra, tak… niewinna. Nie rozumiem, jak do tego doszło.

      Już mam powiedzieć coś na pocieszenie, ale Lapaine ma lepszy pomysł.

      – Jezu, muszę się napić. – Idzie do kuchni. – Macie ochotę na drinka? Oczywiście jeśli wasi p r z y j a c i e l e nie zabrali wszystkiego z szafek.

      Oddałabym nerkę za lampkę wina – dwieście pięćdziesiąt mililitrów czystego znieczulenia. Parnell kręci głową, więc i ja z niechęcią odmawiam. Thomas Lapaine wzrusza ramionami, chwyta szklankę i butelkę szkockiej, po czym prosi, abyśmy usiedli.

      – Przepraszamy za to wtargnięcie, panie Lapaine – mówi Parnell. – Jednakże rzeczy osobiste pańskiej żony są nam niezbędne do śledztwa. Wspomniał pan posterunkowej Akwie, policjantce, z którą rozmawiał pan dziś rano, że nie widział swojej żony od prawie czterech tygodni, ale że nie był to powód do niepokoju. Może nam pan powiedzieć, kiedy po raz ostatni się z nią kontaktował?

      – Piątego grudnia. Dwa tygodnie temu. To były moje urodziny. – Nie wypija szkockiej jednym haustem, co ja zrobiłabym na jego miejscu, lecz sączy ją, po czym opada na fotel naprzeciwko Parnella.

      – Chociaż, ściślej ujmując, nie kontaktowaliśmy się bezpośrednio. Zostawiła mi życzenia urodzinowe na sekretarce.

      – Był pan poza domem? – pytam łagodnie.

      – Tak – mówi niemal szeptem. – W urodziny zawsze jadam kolację z matką. U Claridge’a. To już stało się niejako tradycją.

      – Nie próbowała dzwonić do pana na komórkę? – pyta Parnell.

      – Domyślam się, że wolała się nagrać. Wiedziała, że mnie nie będzie. – Odpowiada, zanim zdążymy zadać pytanie. – Widzą państwo, Alice miała dość skomplikowany charakter. Czasami po prostu chciała pobyć sama i ja to szanowałem. Szanowaliśmy siebie nawzajem.

      Parnell kiwa głową.

      – Powiedział


<p>4</p>

W. Szekspir, Sen nocy letniej, przeł. Leon Ulrich. – Warszawa: Fundacja Nowoczesna Polska, 2010.