Słodkie kłamstwa. Caz Frear. Читать онлайн. Newlib. NEWLIB.NET

Автор: Caz Frear
Издательство: PDW
Серия: Thriller psychologiczny
Жанр произведения: Триллеры
Год издания: 0
isbn: 9788380158726
Скачать книгу
w pudełku na samym środku płata czołowego.

      W mojej głowie to pudełko zawsze jest fioletowe. Intensywnie fioletowe, jak szaty liturgiczne w katolicyzmie, i wisi na nim ciężka czarna kłódka. Jest kłódka, ale nie ma klucza, który by ją otworzył. Otwarcie jej skończyłoby się katastrofą. Czasami jednak jakiejś myśli udaje się wydostać na zewnątrz przez wąziutką szparkę pod wieczkiem. Dziś zdarzyło się tak już kilka razy.

      – Dobra, ludzie, zaczynamy. – Steele ucisza cały pokój w dwie sekundy. – Wbrew powszechnej opinii nie do końca jestem zakochana we własnym głosie, więc oto, co zrobimy. Ja przekażę podstawowe informacje, odpowiem na wszelkie pytania, wprowadzę wszystkich w szczegóły, a potem przejdziemy do części z udziałem publiczności, dobrze?

      Młodzi posterunkowi siadają z przodu na krzesłach ustawionych w podkowę, zsynchronizowani w swoich wielkich ambicjach. Przez sekundę chcę rzucić się w samo serce tej rywalizującej kliki i zostawić Parnella, jego teleturnieje i artretyzm w kolanach. Ale to tylko krótki przebłysk sentymentu, który mija, jeszcze zanim zdąży się zagnieździć. Nie potrafię błyszczeć wśród ludzi w moim wieku. Zawsze czułam się wśród nich nie na miejscu.

      – No więc szybko, parę słów o mnie, dobrze? – Steele siada na biurku, próbując przyjąć wygodną pozycję. Stopami nie sięga podłogi i machając nogami w sukience z jakimś słodkim nadrukiem, wygląda jak dziecko, które zaraz będzie recytować wierszyk. – Dla tych, którzy nie wiedzą, jestem nadkomisarz Kate Steele i jestem starszym oficerem śledczym prowadzącym to dochodzenie. Możecie się do mnie zwracać szefowo, pani komisarz, jak chcecie. Możecie do mnie mówić Kate, jeśli wyczujecie, że jestem w dobrym nastroju, ale robicie to, moi drodzy, na własne ryzyko. Za plecami z pewnością będziecie o mnie mówić Kardiganowa Kate, z powodu tego, że od 1989 roku nikt nie widział moich ramion. W porządku, przyzwyczaiłam się do tego. Bóg wie, że nazywano mnie o wiele gorzej. Tylko róbcie to tak, żebym was nie słyszała, w przeciwnym razie będziecie żałować, że w ogóle przyszliście na świat.

      Uśmiech pojawia się na twarzach tych, którzy już kiedyś pracowali ze Steele. Znamy ten tekst na pamięć.

      – Kilkorga z was nie znam, więc jeśli macie mi coś do powiedzenia, podnieście rękę i przedstawcie się. I tak pewnie nie zapamiętam waszych imion, ale bez urazy. Nie znaczy to wcale, że nie liczycie się dla mnie jako ludzie. To tylko znaczy, że jestem szurniętą starą babą, która nie potrafi zapamiętać, gdzie zaparkowała, a co dopiero nauczyć się nowych imion za każdym razem, gdy prowadzi jakąś sprawę. Więc jeśli potraficie zaakceptować fakt, że nie zawsze będę znała wasze imiona, to się dogadamy. OK? Wszyscy zadowoleni?

      Podkowa się ścieśnia, jedna czy dwie osoby pozwalają sobie na ostrożny uśmieszek.

      – Wspaniale. – Steele odwraca się w stronę tablicy powiązań.

      – Więc tak. Ofiara to Alice Lapaine. Trzydzieści pięć lat. Mężatka, zatrudniona w niepełnym wymiarze godzin w kuchni w jednym z pubów. Mieszkała w Thames Ditton w hrabstwie Surrey.

      Pokazuje zdjęcie zakrwawionych zwłok, po czym następuje krótka pauza. Jednak na tyle długa, byśmy zdążyli skontrastować normalność jej życia z barbarzyństwem jej śmierci. Lecz za łaską Boga jestem tym, czym jestem…2

      – Vickery jest dziś po południu w sądzie i jutro może też, więc mamy poślizg z sekcją zwłok, ale mówiąc językiem zrozumiałym dla laika – mamy prawdopodobnie uduszenie, cios w przód głowy, rany na gardle, które jednak nie były przyczyną śmierci. Do tego guzy i zadrapania, głównie na nogach i klatce piersiowej. Była w pełni ubrana, żadnych oczywistych śladów napaści pod kątem seksualnym. Ani żadnych ran, które wskazywałyby na próbę samoobrony. Vickery szacuje, że była martwa zaledwie od kilku godzin, czterech, maksymalnie pięciu. Znaleziona na Leamington Square około godziny czwartej czterdzieści pięć rano. Jednakże Leamington Square n i e jest pierwotnym miejscem przestępstwa. Kamery przemysłowe zarejestrowały, że podrzucono ją tam między czwartą a piątą rano. Benuś, chłopcze, pokaż nam to.

      Posterunkowy Ben Swaines, o urodzie chłopaka z boysbandu, w typie męczącego przystojniaczka, szykuje się do wejścia na scenę, ostatni raz przeczesując ręką blond włosy, ale niestety nawet jego powab i uroda na nic się zdadzą i nie zmienią faktu, że samochód był kradziony i miał przyciemnione szyby, nagranie jest złej jakości, a sprawcy byli w kominiarkach.

      Podsumowując, niczego konkretnego na tej odprawie się nie dowiadujemy.

      Parnell z każdą chwilą wyraźnie coraz bardziej się załamuje, jednakże Steele przypatruje się nagraniu z totalnym spokojem, słuchając litanii rozczarowań w wykonaniu Bena. Przypomina nam, że to część tej roboty, szczególnie na początku śledztwa.

      – Samochód, Vauxhall Zafira, należy do niejakiego Richarda Little’a. – Benowi wyraźnie ulżyło, że jest choć jedna rzecz, której możemy być pewni. – Nauczyciela gry na pianinie z Tulse Hill. Od osiemnastego grudnia przebywa na Malcie z wizytą u rodziców, więc jest czysty. Nawet nie wiedział, że skradziono mu auto. Parkował je przed mieszkaniem – na parkingu dla mieszkańców, do którego jest łatwy dostęp. Teraz pewnie z auta pozostał tylko popiół.

      – Zakładam, że jesteście już po rozmowach z sąsiadami – mówi Steele.

      Ben potakuje.

      – Samochód na pewno był na parkingu o wpół do dziesiątej wieczorem. Sąsiad, pan Spicks, wrócił wtedy do domu i pamięta, że się wkurzył, bo „Liberace” zaparkował go tam, gdzie zawsze, a potem spieprzył na Maltę. Szczerze mówiąc, wydawał się zadowolony, że go skradziono.

      – Włącz jeszcze raz to nagranie z kamery. – Steele układa dłonie w piąstki i opiera się o stół, skóra na jej kłykciach jest napięta i perłowobiała. – Patrzcie i dobrze zapamiętajcie – mówi, stukając się w skroń. – Bezduszność to nie jest właściwe słowo.

      Siedzimy i w przerażającej ciszy patrzymy, jak jakaś postać wysiada z auta od strony kierowcy, przeciągając się powoli, ale porządnie, jakby właśnie odbyła długą, męczącą podróż.

      Rzuca ostatnie spojrzenie, chyba w kierunku Farringdon Road – jedyne potencjalne źródło niepożądanych świadków o tej porze dnia – a potem otwiera tylne drzwi, wyciąga Alice Lapaine, trzymając ją pod pachami, i rzuca ją na ziemię. Wszyscy wzdrygamy się, gdy jej głowa uderza o asfalt. Postać jeszcze przez chwilę stoi nad ofiarą, opanowana i nieruchoma, po czym wsiada do samochodu i odjeżdża. Nic nie wskazuje na to, by było to przestępstwo popełnione w panice.

      Widziałam więcej oznak stresu u ludzi wyrzucających materac w niedozwolonym miejscu.

      – Sądząc po budowie – Steele sprowadza nas z powrotem do na ziemię – powiedziałabym, że mamy do czynienia z mężczyzną, ale nie można do końca wykluczyć, że to jakaś krzepka kobieta.

      Craig uśmiecha się nerwowo.

      – Ale to nie moja Karen, co?

      Słychać stłumiony śmiech, który szybko cichnie.

      – Kamery uchwyciły, że auto zmierza kilka kilometrów na wschód, ale gubią ślad, kiedy zjeżdża z Romford Road – mówi Ben przepraszająco, jakby omylność kamer była jego osobistą porażką. – Zawiadomiłem odpowiednie organy ścigania – Barking, Dagenham, Hornchurch, Stratford i w kilku innych dzielnicach. Będą mieli na nie oko, ale wiecie, jak jest…

      – Dzieci i ludzie wyprowadzający psy. Ktoś musiał widzieć ten samochód. Cokolwiek z niego zostało – mówi Parnell.

      Steele wskazuje z powrotem na biurko


<p>2</p>

Nowy Testament, 1. List do Koryntian, 15:10.