– Lex, wyluzuj…
– Nie no, spokojnie. Wykrztusisz coś wreszcie? Słucham.
– Szczyt wieży?
McGregor zastanowił się.
– No tak. To prawda, w pewnym sensie… Przynajmniej obrazowo mówiąc, jeśli weźmie się pod uwagę wektor grawitacji indukowanej przez ciąg. Ale jest coś więcej. – Zaklaskał w dłonie. – Zgasić światło! – Gdy lampy ścienne pociemniały i zgasły, dodał: – Popatrz w górę. Tylko chwilę poczekaj, aż wzrok się przyzwyczai.
Yuri usłuchał. Z wolna zamigotały gwiazdy nad kopułą i pokazały się roziskrzone konstelacje – jak w nocy nad marsjańską pustynią. Dokładnie na środku błyszczał jeden wyróżniający się gwiazdozbiór.
– Co widzisz?
– Gwiazdy, i co z tego? Bardzo ładna noc.
– Ładna noc, tak? W takim razie gdzie jesteśmy, jak sądzisz?
Wzruszył ramionami.
– Gdzieś, gdzie jest czyste niebo. Arizona? – W niewyraźnych wspomnieniach zobaczył miejsce położone wysoko nad poziomem morza, gdzie ulokowano ogromne teleskopy. – Chile?
– Chile… Rozumiesz, że to symulacja, obraz przesyłany na żywo z kamer zamontowanych na platformie w ISM?
– ISM?
– Tak, ISM. Ośrodek międzygwiazdowy. – McGregor ponownie zaklaskał. – Wirtualny panoramiczny widok nieba.
Ściany i podłoga w pomieszczeniu zaiskrzyły się i znikły. Yuri miał wrażenie, że razem z McGregorem, Lemmym, Mardiną Jones, Tollemache’em, Liu Tao i garstką astronautów stoi na szklanej tafli. Wszędzie wokół siebie, jak też w górze i pod spodem, ujrzał gwiazdy, przy czym wprost pod nogami jedna płonęła szczególnie żywym blaskiem.
McGregor uśmiechnął się w poświacie gwiazd i ekranów komputerowych.
– A teraz co widzisz? Gdzie jest Ziemia? Gdzie planeta, na której podobno stoisz? Gdzie Ziemia, Yuri Edenie?
Czuł, że kręci mu się w głowie, a kosmos przygniata go ze wszystkich stron, zupełnie jakby mdlał na skutek zaburzeń gospodarki wodnej.
McGregor wskazał na dół.
– Tam. W tym kręgu światła. Tam właśnie jest Słońce. Wystartowaliśmy z orbity Marsa i od tygodnia jesteśmy w podróży. Obecnie znajdujemy się… – zerknął na jeden z wyświetlaczy – w odległości dwustu trzydziestu jednostek astronomicznych od Słońca. To znaczy dwieście trzydzieści razy dalej niż Słońce od Ziemi. I mniej więcej osiem razy dalej niż Neptun. Dzień świetlny, jeśli dobrze liczę. Jesteś daleko, daleko od domu, przyjacielu.
– Statek – wykrztusił nieswoim głosem. – To jakiś rodzaj statku.
– I to nie jakaś stara krypa. To „Ad Astra”, a my lecimy… tam – dokończył, wskazując gwiazdozbiór w najwyższym punkcie nieba.
– Znajdujesz się na statku kosmicznym – oznajmiła chłodnym, wyważonym tonem Mardina Jones, patrząc Yuriemu prosto w oczy. – W drodze do Proximy Centauri.
– Proxima Centauri – powtórzył z rezygnacją Yuri. Sama nazwa nic mu nie mówiła.
– Yuri Edenie, to statek ONZ-etowskiej Międzynarodowej Floty Kosmicznej „Ad Astra”. Dwustu kolonistów w dwóch bliźniaczych modułach. Napęd ziarnowy nadaje nam stałe przyspieszenie równe przyspieszeniu ziemskiemu. Podobnie wyglądał moduł mieszkalny, w którym poleciałeś na Marsa. Ale oczywiście nie pamiętasz tego. Od Proximy dzielą nas cztery lata świetlne z hakiem. Biorąc poprawkę na dylatację czasu, podróż subiektywnie powinna potrwać trzy lata i siedem miesięcy, z czego miesiąc mamy już za sobą.
McGregor zerkał na Yuriego, ciekaw jego reakcji.
– I o czym teraz myślisz, człowieku z przeszłości?
Strażnik Tollemache był bardziej bezpośredni:
– Ha! Pewnie myśli, jakim jest głąbem! Myślałeś, że jesteś na Ziemi, co? Ty zasrana…
Yuri nie był w stanie dosięgnąć pięścią gwiazdy, lecz strażnika – bez trudu. Zdzielił go raz a porządnie, zanim Mardina Jones, tym razem ona, pozbawiła go przytomności.
Zapowiadały się długie trzy lata i siedem miesięcy.
II
Rozdział 4
KIEDY YURI EDEN ODKRYŁ, że znajduje się na pokładzie statku kosmicznego, upłynęło niewiele ponad dziesięć lat od dziewiczego lotu z Merkurego statku o nazwie „International-One” – pierwszego, który zademonstrował możliwości nowej technologii napędu ziarnowego, użytej potem na „Ad Astrze”. Lex McGregor, wówczas jeszcze siedemnastoletni kadet w ISF, Międzynarodowej Flocie Kosmicznej, brał udział w tamtym locie.
To właśnie dzięki niemu Stephanie Penelope Kalinski, wtedy jedenastoletnia dziewczyna, miała okazję zapoznać się ze statkiem swojego ojca, skonstruowanym na bazie zupełnie innej technologii.
Odbywając z ojcem ów długi, powolny lot z orbity Ziemi w kierunku Słońca na pokładzie należącego do ONZ-etu i UEI liniowca, Stef dziwiła się, że mają być dwa rodzaje statków nowej generacji, „International-One” i „Angelia”, startujące jednocześnie z tak mało obiecującego miejsca jak Merkury.
Ojciec tylko przewrócił oczami.
– Taki to już mój pech. Lub pech ludzkości. Gdybym był zwolennikiem teorii spiskowych, podejrzewałbym, że te cholerne ziarna zostały umieszczone pod skorupą Merkurego dokładnie w tym celu, byśmy je teraz znaleźli, gdy liżemy rany po szaleństwach pokolenia bohaterów i dzięki przemyślanym wysiłkom zbliżamy się do gwiazd…
Stef miała raczej mgliste wyobrażenie tego, czym jest „ziarno”. Ciekawiło ją jednak wszystko: różne rodzaje statków; wytwory inżynierii eksperymentalnej, które podpatrywała w laboratoriach ojca na przedmieściach Seattle, gdzie mieszkali; plotki o wysokoenergetycznych ziarnach wydobywanych w głębokich kopalniach na Merkurym. Miała świadomość, że „International-One” jest tylko wersją demonstracyjną technologii lotów międzyplanetarnych, gdy tymczasem statek ojca, choć bezzałogowy, wyruszał ku gwiazdom i była to pierwsza międzygwiezdna wyprawa z prawdziwego zdarzenia od czasu niezwykłej podróży Dextera Cole’a przed kilkudziesięciu laty. A jednak chodziły pogłoski, jakoby ziarna znalezione na Merkurym, mające napędzać „I-One”, dawały fenomenalne możliwości, o wiele większe niż wszystko, nad czym pracował jej ojciec.
Właśnie tego rodzaju rzeczy przykuwały jej uwagę. W szkole radziła sobie całkiem nieźle, była dobrze oceniana z matematyki, nauk ścisłych i zdolności dedukcyjnych; mogła się również poszczycić sprawnością fizyczną i umiejętnościami przywódczymi. Paradoksalnie ojciec ucieszył się, kiedy zwrócono mu uwagę na jej introwersję. „Wszyscy wielcy naukowcy są introwertykami – skonstatował. – Wszyscy wielcy konstruktorzy także, jeśli o tym mowa. To oznaka silnego, wyzwolonego umysłu”. Jednakże Stef o wiele bardziej niż sobą interesowała się tym, co dzieje się poza jej głową. Międzyplanetarna misja „I-One” była projektem znacznie mniej ambitnym niż misja „Angelii”, ale to „I-One” korzystał z topowej technologii. To nie było z jej strony zwykłe zainteresowanie, ale wręcz fascynacja.
Mimo to nie bawił jej ten rejs z Ziemi. Zapoznała się z założeniami misji, kiedy statek przybliżał się do centrum Układu Słonecznego, do położonej w samym środku kuli ognia,