Proxima. Stephen Baxter. Читать онлайн. Newlib. NEWLIB.NET

Автор: Stephen Baxter
Издательство: PDW
Серия: Proxima/Ultima
Жанр произведения: Научная фантастика
Год издания: 0
isbn: 9788381165075
Скачать книгу
Coś, że zabrali nas do domu.

      – Stary, sam już nie wiem. Nie wiem nawet, czy to sen, czy jawa.

      Lemmy nadal nie spuszczał z niego wzroku.

      Zdezorientowany, skołowany i rozproszony hałasem tłumów przewalających się pół metra za przepierzeniem, Yuri skierował spojrzenie na mównicę i astronautę w połyskliwym, czarnym jak noc kombinezonie. Na Marsie nikt nie lubił astronautów, bo dzięki rotacji stanowisk mogli liczyć na powrót do domu. Yuri próbował skupić uwagę na jego słowach.

      – Na pierwszych zdjęciach nowego świata każdy piksel był dla astronomów kopalnią informacji. Analiza widmowa ujawniła obecność w atmosferze wolnego tlenu, metanu i podtlenku azotu.

      Dwudziestoparoletni major McGregor, mężczyzna wysoki i postawny, miał sylwetkę szczupłą, lecz wysportowaną, a w poświacie wyświetlanych obrazów jego policzki różowił zdrowy rumieniec. Jego jasne włosy, starannie uczesane i wypomadowane, doświadczyły więcej pielęgnacji niż większość ludzi w tym miejscu. Mówił z gładkim akcentem mieszkańca Angleterre.

      – Tlen, pomyślcie tylko! Nagle, na wyciągnięcie ręki, mieliśmy świat nadający się do zamieszkania. Wszyscy doświadczyliście życia w koloniach na Marsie lub Księżycu, światach jałowych i niegościnnych, a jednak najlepszych, jakie można znaleźć w Układzie Słonecznym. Aż wreszcie… to! Obserwacje różnic w jasności na powierzchni i analiza widma dały nam pojęcie o rozkładzie lądów i oceanów. Analizując szczegóły, obserwujemy zmienne warunki pogodowe. Mało tego, obecność tlenu każe przypuszczać, że istnieje tam życie. Mam na myśli życie występujące w naturze, bo coś wypuszcza ten tlen do powietrza. – Pokazał zawiłe linie na wykresach. – Wyraźny ślad w czerwonym zakresie widma wskazuje na obecność czegoś na podobieństwo naszego chlorofilu, pigmentu wchłaniającego światło. I cała ta dedukcja na podstawie jednego punktu światła…

      Yuri nie wiedział, czego dotyczy ta gadka. Jednak dla niego było to bez różnicy, biorąc pod uwagę, jak długo po obudzeniu się na Marsie żył w nieświadomości, co się wkoło wyrabia.

      Wiedział za to, że obserwuje go jaskiniowiec Klein. Zaczął się zastanawiać, jak zareagować, gdy w uszach brzęczały mu słowa astronauty.

      Tymczasem Lemmy wciąż wlepiał w niego wzrok, jakby się bił z myślami.

      – Nikt ci nie powiedział. Boże…

      – Czego nie powiedział?

      Gustave Klein chyba instynktownie szukał awantury. Pochylił się do przodu.

      – Co jest? – zapytał.

      Lemmy zignorował go.

      – Mówiłeś, że zabrali nas do domu. Już wiem, co jest grane. Ty myślisz, że to dom, prawda? Myślisz, że to…

      – Ziemia? – wtrącił Liu, wpatrując się w Yuriego ze zdumieniem.

      Klein wstał.

      – Że co mu się ubrdało? Trzeba być kretynem, żeby…

      Zajęcia zostały przerwane. Słuchacze obracali się na krzesłach, ciekawi powodów zamieszania. Major McGregor w końcu się przymknął; gniewnie marszczył brwi, mając za plecami swoje spektrogramy.

      Mardina Jones znów zbliżała się szybkim krokiem, stukając palcem w epolet na ramieniu.

      – Strażnik pokoju na Poziom 3, sala wykładowa… Co tu się dzieje? Czyżbyś narozrabiał, Eden?

      Yuri wstał, rozłożył ręce, ale nie odpowiedział. Dawno zrozumiał, że tłumaczenia nic nie dają, nie wpływają na to, jak jest traktowany. Czuł się osaczony przez astronautów i słuchaczy, którzy szczerzyli zęby, zadowoleni, że ktoś ma problemy. Nawet Lemmy gapił się na niego.

      A Gustave Klein wcielił się w rolę okrutnego władcy marionetek.

      – On nie wie! Masz rację, knypku! – powiedział do Lemmy’ego. Miał silny hiszpański akcent mimo niemiecko brzmiącego nazwiska. – Nie ma, cholera, zielonego pojęcia! Śmiechu warte…

      W tym momencie do środka wparował strażnik Tollemache w pełnym umundurowaniu, z dwoma młodszymi oficerami po bokach. Wszyscy mieli w rękach pałki policyjne – ale nie pistolety, co Yuri natychmiast zauważył.

      – Znowu ty, lodowy dzieciaku! – rzekł Tollemache. – Że też się nie domyśliłem. Ledwie się zwlókł ze szpitalnego łóżka, a już robi problemy. – Wymownie zgiął pałkę.

      Yuri sprężył się w sobie, gotów zaatakować.

      Pomiędzy nimi stanęła Mardina Jones.

      – Niech pan przestanie! To rozkaz, strażniku.

      – Pani mnie nie przewyższa stopniem.

      – A właśnie że tak! – odparła chłodno. – I zna pan regulamin. W razie czego proszę pogadać z kapitanem. Wezwałam tu pana, żeby zaprowadził pan porządek, a nie znów rozbił komuś głowę. Co do ciebie, Yuri, to nie wiem, kim tam jesteś, ale masz dryg do robienia sobie wrogów.

      Tollemache obrzucił go nienawistnym spojrzeniem, ale się wycofał.

      – To przez ciebie jestem w tym sraczu, ciulu jeden.

      Yuri uśmiechnął się szeroko.

      – Miło słyszeć, strażniku.

      Tollemache jeszcze przez chwilę przewiercał go wzrokiem. Z tyłu Gustave Klein chłonął każdy szczegół awantury.

      Mardina Jones zwróciła się teraz do Lemmy’ego:

      – Hej, ty. On myśli, że to dom? O co tu chodzi?

      – Niech pani pomyśli. Strażnik pokoju pozbawił go przytomności, gdy był jeszcze na Marsie! Niczego nie widział, naboru ani załadunku, nie był na żadnych odprawach. Jeśli tak je można nazwać. W dodatku to nie jego czasy. Musicie to wiedzieć. Nie zna sytuacji, żeby to wszystko zrozumieć.

      Mardina spojrzała na tablet ze zmarszczonym czołem. Może naprawdę nie wiedziała? – pomyślał Yuri.

      – Wydawało nam się, że wszystkiego się domyśli. Że sam to sobie wykombinuje. Tak sądzę. Ale…

      – Ale nie wykombinował. – Major McGregor podszedł do małej grupki i z mieszaniną ciekawości i rozbawienia przyjrzał się Yuriemu. – Opowiadali mi o tobie. Wiedziałem, że mamy na pokładzie jednego z was, zamarzlaków. Przedstawiciela pokolenia bohaterów. I proszę, stoisz tu przede mną, zupełnie zdezorientowany. Zabawne. – I dodał jakby pod wpływem impulsu: – Pozwól za mną, Eden. Możesz zabrać swoją małą przytulankę, nie ma sprawy. Panią porucznik też zapraszam. I pana, strażniku. Jeśli umie pan nad sobą zapanować. Na wypadek kolejnej rozróby.

      – Dokąd pan go zabiera? – zapytała Mardina.

      McGregor skierował palec w górę, uśmiechnięty.

      – A jak pani myśli? To będzie fascynujący eksperyment. Proszę z nami.

      Rozdział 3

      MCGREGOR WYPROWADZIŁ SWÓJ ORSZAK z sali wykładowej i skierował się do spiralnych schodów, pnących się wokół ścian wieży. Zerknął przez ramię na Yuriego, który trzymał się tuż za nim.

      – Mamy dwa identyczne moduły habitacyjne, spięte bokami, na wypadek awarii, rozumiesz… Co do wystroju wnętrza, wszystko jest sprawą gustu. Co się tyczy rozmiarów, to wzorowaliśmy się na pierwszym stopniu starej rakiety księżycowej Saturn V, pewnie ze względów nostalgicznych. Oczywiście, wszystko, co robimy, ma wartość nie tylko praktyczną, ale i symboliczną.

      Wieżę wieńczyła kopuła w kształcie stożka. Przeszli tamtędy do