Proxima. Stephen Baxter. Читать онлайн. Newlib. NEWLIB.NET

Автор: Stephen Baxter
Издательство: PDW
Серия: Proxima/Ultima
Жанр произведения: Научная фантастика
Год издания: 0
isbn: 9788381165075
Скачать книгу
ection>

      Stephen Baxter

      Proxima

      Tytuł oryginału

      Proxima

      ISBN 978-83-8116-507-5

      Copyright © Stephen Baxter 2013

      First published by Gollancz, London

      All rights reserved

      Copyright © 2018 for the Polish translation by Zysk i S-ka Wydawnictwo, Poznań

      Redakcja

      Agnieszka Zienkowicz

      Ilustracja na okładce

      Michał Krawczyk

      Wydanie 1

      Zysk i S-ka Wydawnictwo

      ul. Wielka 10, 61-774 Poznań

      tel. 61 853 27 51, 61 853 27 67

      faks 61 852 63 26

      dział handlowy, tel./faks 61 855 06 90

      [email protected]

      www.zysk.com.pl

      Wszelkie prawa zastrzeżone. Niniejszy plik jest objęty ochroną prawa autorskiego i zabezpieczony znakiem wodnym (watermark).

      Uzyskany dostęp upoważnia wyłącznie do prywatnego użytku. Rozpowszechnianie całości lub fragmentu niniejszej publikacji w jakiejkolwiek postaci bez zgody właściciela praw jest zabronione.

      Konwersję do wersji elektronicznej wykonano w Zysk i S-ka Wydawnictwo.

      I

      Rozdział 1

2166

      WRÓCIŁEM NA ZIEMIĘ.

      Ta myśl jako pierwsza przyszła do głowy Yuriemu, gdy ocknął się na łóżku. Twardym, ze sztywnym materacem i lekką pościelą, ale jednak łóżku, nie zaś czteropiętrowej koszarowej pryczy w marsjańskiej kopule.

      Otworzył oczy. Jarzeniówki na ścianach wypełniały pomieszczenie jasnym światłem. Sufit bez zabrudzeń. Ludzie poruszający się w medycznych zielonych fartuchach, czepkach i maskach, cichy szmer kompetentnych głosów, buczenie i piski rozmaitych urządzeń. Inne łóżka, inni pacjenci. Klasyczna szpitalna sceneria. Przyglądał się temu kątem oka; nie obrócił jeszcze głowy, która wydawała się nieznośnie ciężka.

      Ostatnim jego wspomnieniem była igła wbita w jego szyję przez tego dupka, strażnika pokoju, Tollemache’a. Nie miał pojęcia, jak długo leżał nieprzytomny – może parę miesięcy, skoro przerzucili go na Ziemię – ale poprzednia rekonwalescencja po kilkudziesięciu latach w krio nauczyła go jednego: nie opłaca się brykać zaraz po przebudzeniu.

      Z całą pewnością wiedział, że jest na Ziemi. Czuł to w kościach. Urodził się tam w roku 2067, niemalże przed stu laty, by potem, uśpiony w kapsule kriogenicznej, przegapić heroiczną ekspansję rodzaju ludzkiego w Układzie Słonecznym. Obudził się w kolonii na Marsie, o czym informowano go etapami. I teraz, po następnym przymusowym śnie, znów zmiana. Zaryzykował i uniósł dłoń. Już przy tej czynności zabolały go mięśnie ręki. Poczuł, jak napinają się rurki i po chwili dłoń opadła ciężko, przyjemnie uderzając o materac. Cudowna ziemska grawitacja, a nie marsjańskie ni to unoszenie się, ni to spadanie. To mogła być tylko Ziemia – dom.

      Nurtowały go tysiące pytań. Przykładowo, co to za miejsce na Ziemi? Czemu go odesłano, zamiast poczekać, aż zgnije na Marsie? I gdzie trafił tym razem, do jakiego rodzaju więzienia? Ale nie przejmował się zanadto brakiem odpowiedzi. Odkąd przebudził się na Marsie, nie powiedziano mu prawie nic na żaden temat, tym bardziej że nie chciało mu się zadawać pytań. Najgorszy loch na Ziemi – i nieważne, co się tu zmieniło od chwili, kiedy zamknięto go w kapsule kriogenicznej – byłby lepszy od wyszukanych marsjańskich luksusów. Ponieważ na Ziemi człowiek mógł po prostu otworzyć drzwi i odetchnąć powietrzem, nawet tą przegrzaną, zanieczyszczoną mieszaniną, i ruszyć przed siebie, iść dalej i dalej…

      Zamknął oczy.

      – Pora wstawać, słonko.

      Zawisła nad nim twarz czarnoskórej kobiety w zielonej bluzie z nazwiskiem, którego nie potrafił odczytać. Włosy wetknęła pod czepek z miękkiego materiału. Nie nosiła maski i uśmiechała się do niego. Sprawiała wrażenie zmęczonej.

      Próbował mówić. W ustach mu zaschło, a język boleśnie przylgnął do podniebienia. Yuri tylko stęknął.

      – Masz, napij się wody. – Podawała mu butelkę ze smoczkiem, jakby karmiła niemowlaka. Ciepła woda miała stęchły smak. Kobieta z trudem trzymała butelkę, jakby sama była osłabiona. – Pamiętasz swoje nazwisko? – Przesunęła wzrok na koniec łóżka. – Yuri Eden. Tylko tyle mogę ci powiedzieć. Żadnych bliskich krewnych w naszej bazie danych. Zgadza się?

      Ostrożnie wzruszył ramionami, niepewnie, wciąż leżąc na wznak.

      Objęła go spojrzeniem, potem zajrzała mu w oczy i sprawdziła coś na monitorze przy łóżku.

      – Jestem doktor Poinar – przedstawiła się. – Pracuję w ISF i należę do załogi w stopniu oficera, ale możesz zwracać się do mnie jak do lekarza. Trochę to trwało, nim się wybudziłeś ze śpiączki farmakologicznej, w którą wprowadzili cię strażnicy pokoju. Mimo to w ten sposób łatwiej nam było zadbać o ciebie w czasie startu. Właściwie to ponad połowa pasażerów przespała podróż. Zobaczę, czy uda się podnieść cię do pozycji siedzącej, dobrze? – Nacisnęła jakiś przycisk.

      Z jękiem siłowników wezgłowie zaczęło się unosić, zginając jego ciało w pasie. Czuł się słaby, a głowa wydawała się banią, w której wszystko się przelewa. Sala wokół niego poszarzała. Poczuł mrowienie w prawej ręce; wpompowywano w niego jakiś płyn.

      Doktor Poinar przyglądała mu się uważnie.

      – W porządku? Dobrze, streszczę się w kilku słowach. Właściwą procedurę aklimatyzacji zostawiamy na później, wszyscy przechodzą to krok po kroku. Najpierw odzyskasz siły, a przy okazji będzie czas na trochę szkolnych podstaw i dostęp do informacji. Praca fizyczna w następnej kolejności, w tym wypełnianie codziennych obowiązków. – Zerknęła do notatek. – Więcej w tym temacie, gdy dostaniesz karny przydział, a sądząc po twoich dokonaniach, wydaje się to bardzo prawdopodobne. W każdym razie priorytetem będzie przystosowanie cię do nowego otoczenia. Organizm musi ponownie nauczyć się żyć w warunkach pełnej grawitacji. Receptory, które zapewniają prawidłową postawę, ułożenie ciała i ruch, są jeszcze rozstrojone. Ucho wewnętrzne zastanawia się, co tu, u licha, jest grane. Nie działa dobrze gospodarka wodna i jeszcze przez pewien czas będziesz odczuwał skutki niskiego ciśnienia krwi. Proszę, wypij to.

      Podała mu drugą butelkę, którą tym razem wziął do ręki. Zakrztusił się, gdy spróbował słonego płynu.

      – Przyjmiesz serię zastrzyków na uzupełnienie niedoborów wapnia w kościach i tego typu rzeczy. Fizjoterapeuta pomoże ci odbudować mięśnie i zwiększyć masę kostną. Nie próbuj się od tego wymigać. Aha, układ odpornościowy też dostanie za swoje. Wszystkie wirusy przywleczone przez innych do modułu fruwają wkoło jak obłąkane. Przed tobą parę tygodni zabawy z nimi. W odpowiednim czasie wdrożymy kolejne procedury medyczne, wstępne przygotowanie na Proximę, profilaktyczne zabiegi chirurgiczne. – Uśmiechnęła się szeroko z ledwie dostrzegalnym okrucieństwem w oczach. – Jak tam zęby? Ale z tym poczekamy jeszcze przynajmniej rok.

      Proxima?

      Gdzieś niezbyt daleko rozpłakało się dziecko.

      – Jakieś pytania? – zapytała doktor Poinar. – O, bez wątpienia jest ich cała masa. Po prostu weź to na zdrowy rozsądek. Na razie siedź, dopóki nie miną zawroty głowy. I już się nie kładź. Przyjdę później i zobaczymy, czy przełkniesz trochę stałego pokarmu. Uwaga na cewnik, pielęgniarka usunie go we właściwym czasie. Głowa do góry, Eden. – Opuściła jego pole widzenia.

      Gdzieś na lewo od niego wciąż płakało dziecko.

      Z największą